UFC

Stocktoński gambit

Konferencja prasowa przed galą UFC 202 z Natem Diazem i Conorem McGregorem zakończyła się koncertem wyzwisk i bitwą na butelki oraz puszki.

Stul pierdoloną mordę! – krzyczał trochę zaskoczony sytuacją, ale szczerzący wesoło zęby Conor McGregor.

Gdy stocktońska ekipa braci Diaz opuszczała halę, zasypując Irlandczyków – wzmocnionych amerykańsko-izraelskim zaciągiem – słowami powszechnie uznanymi za obelżywe oraz kakofonią fucków, McGregor zareagował, jak Pan Bóg przykazał, chcąc pokazać, że nadal jest panem sytuacji:

Wypierdalaj stąd! Wypierdalaj stąd! – władczo rzucił rudowłosy.

Były to jednak jego ostatnie podrygi. Nate Diaz dotrzymuje bowiem słowa. Swego czasu wyśmiał pajaców, którzy na zeszłorocznej konferencji prasowej Go Big nie potrafili nic zrobić, gdy Conor rugał jednego po drugim. Siedzieli i słuchali. Pozwolili się ośmieszyć. Co zrobiłby w takiej sytuacji młodszy ze stocktońskich braci? „Rzuciłbym chociaż w niego butelką” – odpowiedział wówczas.

I słowa dotrzymał.

McGregor znalazł się w potrzasku. Gdy butelki zaczęły przecinać powietrze, być może najbardziej zirytowałby stocktońską ekipę, gdyby wyłożył wówczas nogi na stół, z szerokim uśmiechem na twarzy każąc im ponownie „wypierdalać, bo to jego show”. Ale to nie było dobre wyjście. Pół świata okrzyknęłoby go mianem tchórza, który nie zareagował, gdy stocktońska gangsterka obrzuca butelkami jego rodzinę, jego klubowych kolegów.

Nie tylko zresztą butelkami.

Jake Shields próbuje „pożyczyć” od jednego z dziennikarzy laptopa, ale ten w porę reaguje.

Shields chwyta więc za kubek z prawdopodobnie gorącą – a może już tylko ciepłą? – kawą i dobrym technicznie rzutem (nie polewa się, trzyma wieczkiem do góry) bombarduje ekipę McGregora.

Nie ma jednak szczęścia, bo trafia w człowieka z najszybszymi rękami w ekipie Irlandczyka – to Conor Wallace, główny sparingpargner McGregora. Przyjmuje pozycję – jak widać, jest mańkutem, jak Diaz – i zbija kawę Shieldsa!

Tak naprawdę Notorious nie miał jednak wyboru, bo zawładnęły nim emocje – jak nigdy wcześniej. A przecież to on zawsze był psychologicznym geniuszem, który wyprowadzał z równowagi innych, śmiejąc im się prosto w twarz. To on zawsze był „cuuulm, cool and collected”.

https://www.youtube.com/watch?v=PpGXBvhKTJs

Może to bura, jaką dostał publicznie od Dany White’a na rozpoczęcie konferencji, jakoś przyczyniła się do wulkanu złości, którym stał się na jej zakończenie? Może nadal sądził, że wszyscy będą czekać na jego przybycie i bez niego show się nie rozpocznie? A może po prostu podskórnie czuł, że trafił na rywala, który naprawdę ma wyjebane i nie ruszają go żadne psychologiczne gierki? Może przez myśl przemknęło mu, że tym, kim on sam jest tylko przed kamerami, Diaz jest na co dzień?

A to rozpaczliwe wołanie do Dany White’a, gdy Dave Sholler – będący w wyraźnie lepszej formie niż podczas zatargu Jona Jonesa z Danielem Cormierem – unieruchamiał go w klinczu, pamiętacie? „Pozwólcie mi mówić, pozwólcie mi mówić!”

Przyznam szczerze, że trochę zrobiło mi się go żal. Naprawdę. Dumny, zawsze pewny siebie, opanowany, a teraz proszący o możliwość zabrania głosu. To było przykre i absolutnie nie satysfakcjonujące – nawet dla fanów Diaza, jak sądzę.

Nate nigdy nie ukrywał, że nienawidzi wywiadów, konferencji prasowych przed pojedynkami. Przyznał, że zachowuje się wtedy jak kawał gbura i chama, bo w głowie ma tylko i wyłącznie walkę. Irytuje go konieczność odpowiadania na durne pytania. Nie potrafi się skupić. Odpowiada półsłówkami.

Jednak swoim zachowaniem podczas tejże konferencji przed galą UFC 202 – a może przede wszystkim porażką, jaką zadał McGregorowi kilka miesięcy wcześniej? – doprowadził do tego, że Irlandczyk nienawidzi tego elementu gry, jakim są spotkania z dziennikarzami i rywalem przed walką, może nawet bardziej od swojego sobotniego oponenta. Elementu, w którym brylował i na którym w ogromnej mierze zbudował status największej gwiazdy MMA na świecie.

Gość wszedł tam, jakby to był jego show. Ale gdy wyszedłem, show się skończył. Więc czyj jest to show? – wyjaśnił swoje zachowanie młodszy ze stocktońskich braci w programie UFC Tonight.

Zupełnie inaczej miała się sprawa z Irlandczykiem, który w wywiadach po konferencji wyglądał jak zbity pies.

Nie jestem tu, żeby gadać na tych głupich konferencjach, na które mnie cały czas próbują ściągać. Płacą mi za walkę.

Zachowanie braci Diaz nie było szczególnie wysublimowane. Było klasycznie stocktońskie. Pamiętamy przecież wszyscy bijatyki z KJ Noonsem, Jasonem Millerem czy tę niedawną z Khabibem Nurmagomedovem, podczas której butelki też poszły w ruch.

Nie są pozbawione słuszności głosy oceniające środowy wybryk braci Diaz – bo to Nick najpewniej stał za tym skleconym naprędce przed konferencją planem, aby z przytupem opuścić konferencję, jeśli Irlandczyk znów się spóźni – jako dziecinny. Może nawet szczeniacki i tchórzliwy?

Pamiętajmy jednak, że istnieją różne drogi do tego, aby namieszać rywalowi w głowie przed walką. Jedni planują to szczegółowo przed każdą konferencją prasową, układając „nawijkę”, której każdy fragment nadaje się na nagłówek do newsa, kpiąc czy to z wyglądu przeciwnika czy nawet z jego rodziny – a inni działają inaczej, na przykład rzucając na lewo i prawo mięsem i butelkami. Cel jednak pozostaje ten sam.

I Nate Diaz – nawet jeśli wyszło to w dużej mierze spontanicznie – cel osiągnął.

Nie do przecenienia jest oczywiście pomoc, jaką służy mu zawsze Nick, który również pokazał – podobnie jak wspomniany Wallace – że refleksu odmówić mu nie można.

https://twitter.com/GrabakaHitman/status/766018219715035137

A to nagranie? Nick Diaz zawsze był trolem, ale jeśli przyjrzycie się twarzy tego dziecięcia – które, nawiasem mówiąc, wcześniej posyłało McGregorowi środkowy palec – na końcu nagrania, zobaczycie, że dziać się tam musiały sceny iście dantejskie.

https://www.youtube.com/watch?v=XL0GkY3Neyg

Na słowa uznania zasługuje też człowiek-kitka, czyli Ido Portal, który podczas ostrzału zatroszczył się o najmłodszych.

Koniec końców, nawet Dana White, który wydawał się szczerze zirytowany zakończeniem konferencji prasowej, narzekać nie powinien. Promocja rewanżu nie była szczególnie intensywna. McGregor był znacznie spokojniejszy, a i Diaz sam z siebie – nieszczególnie przecież wylewny przed walką, lubujący się w półsłówkach – wymian uprzejmości nie prowokował. Teraz natomiast wszystko to nabrało rozpędu.

Bracia Diaz podjęli ryzyko. Całe to szaleństwo mogło skończyć się na wiele różnych sposobów – ale skończyło się dla nich idealnie. Zamknęli imprezę, zostawiając wściekłego Irlandczyka szamotającego się w objęciach Shollera i bezskutecznie proszącego szefa o dopuszczenie do głosu.

Poszli z McGregorem na noże – może i czasami tępawe, ale dzięki temu raniące głęboko.

Powiązane artykuły

Back to top button