Polskie MMAUFC

Tropem Jona Jonesa – czy Jan Błachowicz powalczy w tym roku o złoto?

Jan Błachowicz znajduje się blisko pojedynku o tytuł mistrzowski wagi półciężkiej z Jonem Jonesem i choć nie wszystko zależy od niego, może swoją pozycję umocnić.

Właśnie brutalnie i spektakularnie znokautował Luke’a Rockholda, łamiąc Amerykaninowi szczękę i być może wysyłając go na emeryturę. Zawodnika o ugruntowanej – delikatnie rzecz ujmując! – renomie sportowej i medialnej, byłego mistrza UFC i Strikeforce. Przymierzanego przez wszystkich – od mediów przez fanów po samego Jona Jonesa, który zdradził przed galą UFC 239, że UFC szepnęło mu, iż to właśnie Luke Rockhold będzie następny – do walki o złoto.

Dokonał tego podczas największej tegorocznej gali, którą śledził cały świat. Ba, uczynił to dokładnie tak, jak zapowiadał – przez nokaut lewą ręką w drugiej rundzie. Prorok. Mystic Jan. Słów uznania nie oszczędził mu sam Bones – i to wcale niepytany o walkę! Po zakończeniu pojedynku głównodowodzący UFC podziękował mu za jego zaakceptowanie, podkreślając, że była to „bardzo niebezpieczna walka”.

Ubijając Rockholda, odniósł piątą wiktorię w ostatnich sześciu występach, w tym trzecią przed czasem. Zgarnął jednocześnie czwarty bonus w sześciu ostatnich występach.




W przeszłości brał walki w zastępstwie – czy to niedoszłą ostatecznie z Anthonym Johnsonem, którego lękał się każdy zawodnik nienazywający się Daniel Cormier, czy też z Jaredem Cannonierem – albo takie, które rankingowo nie dawały mu niemal nic – vide ta z Nikitą Krylovem. Innymi słowy, zawsze można było na niego liczyć. Company man pełną gębą. I to niedrogi w utrzymaniu!

Wreszcie, co być może najważniejsze, ma za sobą całą społeczność MMA w Polsce. A raczej: cały 38-milionowy naród. Przypomnę bowiem, że gdy Khabib Nurmagomedov w 2016 roku po pokonaniu Michaela Johnsona w podniosłej przemowie obwieścił, że stoi za nim 150 milionów Rosjan, tak naprawdę stał za nim wyłącznie Dagestan. A jednak marketingowo sprzedało się to wybornie. Podobnie z Darrenem Tillem i Anglią, czy co drugim zawodnikiem z Nigerii/Kamerunu i Afryką. Można było to powtórzyć.

Legendary Polish Pow… Patience

A tymczasem – ni chuja. Ubiwszy Luke’a Rockholda i zyskawszy hektolitry medialnego paliwa, Jan Błachowicz – bo, uwaga, niespodzianka, o nim właśnie mowa – postanowił przepalić je na wakacyjne wojaże. Miast kuć żelazo, póki gorące, konsumował owoce wiktorii na plaży.

Nie będę ukrywał, że byłem okrutnie rozczarowany, by nie rzec: wkurwiony, postawą cieszynianina. Powiedziałbym może: troskliwie wkurwiony. Tak, jak wkurwiasz się na przyjaciela, którego los nie jest ci obojętny. Widzisz, że pobłądził i jesteś przekonany, że wcale sobie nie pomaga – a mógłby! I to naprawdę niewielkim nakładem sił.

Nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwał przecież od Janka, że w walce o oktagonowe usługi Jonesa, zacznie mu złorzeczyć, pomstować, rugać, batożyć. Nikt nie oczekiwał, że powie mu, aby przed nim uklęknął i oddał pokłon. Nikt nie oczekiwał, że będzie wymachiwał różańcem w jednej ręce, drugą wsadzając mu w nos podczas spotkania oko w… Wróć, to nie ta historia. Tak czy inaczej, cieszynianin miał – i nadal ma – furę medialnych argumentów na to, aby poprawić swoje notowania wśród fanów. Argumentów, których wykorzystanie w najmniejszym stopniu nie uczyniłoby z niego tego złego. A jak słusznie zauważył niedawno Max Holloway, jeśli chcesz czegoś od UFC, zadbaj o to, żeby chcieli tego fani. Nie uczynisz tego jednak, znikając z przestrzeni medialnej…

A tymczasem mija jeden tydzień od gali, mija drugi tydzień… Jorge Masvidal – ten sam, który gardzi mediami! – haruje jak zły, odwiedzając rozgłośnię za rozgłośnią, portal za portalem i tym samym wyciskając wszystkie medialne soki ze spektakularnego nokautu na Benie Askrenie, a tymczasem Jan Błachowicz… Cisza. Jak makiem zasiał. No, nie wliczając jednego czy dwóch wpisów czy nagrania z podziękowaniami.

Zobacz także: Jan Błachowicz dzielił szatnię z Jonem Jonesem podczas gali UFC 239

Przyznam jednak szczerze, iż tydzień po UFC 239 wydarzyło się coś, co odrobinę ograniczyło poziom mojej irytacji powodowanej zapadnięciem się Janka pod ziemię. A mianowicie cieszynianin udzielił wywiadu portalowi FightSport.pl, w którym wspomniał, że zaraz po zakończeniu walki pojawił się kontakt ze strony UFC związany z dalszymi planami. Nie ujawnił nic więcej, ale… „Chwila, chwila” – przeszło mi wtedy przez głowę. „A może Janek ma w głębokim poważaniu wszelkie wygibasy medialne, bo już coś zostało ustalone? To by miało nawet sens… To przecież niemożliwe, żeby tak dokumentnie spierdolił dar medialnej łaski i uwagę całego świata MMA, jakie zapewnił sobie, ścinając z nóg Rockholda… Niemożliwe! A zatem – coś już wie i dlatego właśnie nie przekuwa sukcesu sportowego na umocnienie swojej pozycji medialnej, piekielnie przecież istotnej w rywalizacji o złoto”.

Później jednak Corey Anderson wdał się w medialne przepychanki z Jonem Jonesem, gasząc we mnie drobny płomień nadziei, jaki pojawił się po wspomnianym wywiadzie polskiego zawodnika. „Czyli jednak Janek naprawdę wszystko to zmarnował, a słynący z oślizgłości i skuteczności w działaniu egipski menadżer znów dokonał cudów…”

Światło w tunelu

Z czasem jednak wszystko zaczęło układać się korzystnie dla polskiego zawodnika. Jego najgroźniejszy rywal w rajdzie o titleshota, pompowany ponad miarę przez dziennikarza Ariela Helwaniego Dominick Reyes został bowiem zestawiony z debiutującym w wadze półciężkiej byłym mistrzem 185 funtów Chrisem Weidmanem. Do starcia dojdzie 18 października w daniu głównym gali UFC on ESPN 6 w Bostonie.

Na tym jednak nie koniec, bo Dana White stanowczo wykluczył Coreya Andersona z grona kandydatów do starcia z Bonesem, zarzucając mu, że odrzuca wszystkie oferty walk.

Tym razem okazało się, że frontman UFC z rzeczywistością się nie rozminął, bo Overtime szybko pogodził się z losem, akceptując stręczone mu już wcześniej starcie z Johnnym Walkerem, do którego dojdzie na okoliczność zaplanowanej na 2 listopada gali UFC 244 w Nowym Jorku. Wedle doniesień Combate.com, pojedynek jest w zasadzie sfinalizowany, a to oczywiście kapitalna wiadomość dla Jana Błachowicza.

Innymi słowy, istnieje spora szansa na to, że Reyes i Weidman oraz Walker i Anderson do akcji w 2019 roku już nie powrócą – w przeciwieństwie do Jonesa. Oczywiście, nie sposób wykluczyć, że ktoś z tej czwórki odniesie szybkie i efektowne zwycięstwo, wychodząc z walki bez szwanku i w konsekwencji będąc gotowym na powrót do oktagonu jeszcze w tym roku. To możliwe.

O ile Anderson pojedynku o złoto prawdopodobnie nie dostanie nawet wtedy, jeśli jakimś cudem efektownie pokona Walkera, to już spektakularna wiktoria Brazylijczyka lub kogoś z dwójki Weidman/Reyes jak najbardziej stanowić może przepustkę do walki o złoto.

Rzecz jednak w tym, że jeśli przyjrzymy się ogłaszaniu walk wieczoru numerowanych gal UFC w grudniu zeszłego roku, to rewanżowe starcie Jona Jonesa z Alexandrem Gustafssonem, do którego doszło 29 grudnia podczas gali UFC 232, zostało ogłoszone już 10 października. Z kolei konfrontacja Maxa Hollowaya z Brianem Ortegą, która odbyła się 8 grudnia podczas gali UFC 231, została zapowiedziana już 1 października.




Innymi słowy, przyjmuję, że przed 18 października – walka Weidman/Reyes – a już na pewno przed 2 listopada – starcie Walker/Anderson – poznamy nazwisko rywala, z którym Bones skrzyżuje rękawice w grudniu.

Dlaczego napisałem „w grudniu”, pomimo iż Amerykanin przebąkiwał o powrocie do oktagonu już podczas listopadowej gali w Nowym Jorku? Otóż, zapytany zaraz po pokonaniu Thiago Santosa o potencjalny występ w Madison Square Garden, mistrz postawił sprawę jasno.

– W MSG będę kiedyś walczył – powiedział Jones. – To od dawna moje marzenie i na pewno chcę to odhaczyć ze swojej listy, ale podoba mi się, gdy nie muszę płacić podatków stanowych. Nawet pomimo tego, że jest to mój stan. Mówię, jak jest.

Dziennikarze ESPN, Brett Okamoto i wspomniany Ariel Helwani – opłacani też pośrednio przez UFC w ramach umowy Dany White’a i spółki z amerykańskim gigantem medialnym, a więc wiedzący z założenia, co w trawie piszczy – jak mantrę powtarzają, że Jon Jones celuje w powrót do akcji w grudniu – a konkretnie 14 grudnia w Las Vegas na okoliczność gali UFC 245. Zarobi tam o wiele więcej.

Zresztą, wszyscy pamiętamy, jak w marcu tego roku Bones niespodziewanie zaprosił w oktagonowe tany Stipego Miocica, później tłumacząc, że zrobił to tylko dla żartu, aby podkręcić atmosferę. Podobnie z występem w Nowym Jorku.

Podsumowując, Jon Jones powróci do akcji podczas zaplanowanej na 14 grudnia gali UFC 245 w Las Vegas, a nazwisko jego rywala poznamy najprawdopodobniej, zanim swoje walki stoczą Chris Weidman i Dominick Reyes oraz Corey Anderson i Johnny Walker. Innymi słowy, całą czwórkę możemy wykluczyć z grona kandydatów do walki z Jonem Jonesem w tym roku.

Czy zatem zaszczyt ten może przypaść w udziale Janowi Błachowiczowi? Jak jasna cholera!

Z gry na długie miesiące wypadł Thiago Santos, a Anthony Smith w tym roku wracać nie zamierza z powodu kontuzji dłoni. Co prawda poniższy wpis Amerykanina jest nieco tajemniczy, poddając w wątpliwość jego prawdomówność – wszak długie przerwy zapowiadał zarówno po walce z Volkanem Oezdemirem, jak i po tej z Jonem Jonesem, ostatecznie szybko do oktagonu wracając – ale przyjmijmy, że jednak tym razem się nie myli.

Serią czterech zwycięstw w wadze półciężkiej może pochwalić się Aleksandar Rakic, który – sądząc po jego mediach społecznościowych – powoli sposobi się do powrotu, ale na walkę z Jonem Jonesem zdecydowanie za wcześnie. Jan Błachowicz popełniłby natomiast grzech okrutny niebu obrzydły, gdyby na tym etapie swojej kariery i w takich okolicznościach zaakceptował starcie ze sklasyfikowanym na 11. miejscu w rankingu kompletnie nieznanym serbskim Austriakiem – zwycięstwo bowiem nic w rajdzie o pas by mu nie dało.

Jeśli zatem wykluczymy z naszych rozważań scenariusze fantastyczne – na przykład potencjalną migrację Jona Jonesa do wagi ciężkiej na walkę z, powiedzmy, Francisem Ngannou – a co! – to czy Bones i Cieszyński Książę są sobie w tym roku pisani?

„Będziesz na kolanach szedł po obalenie od szatni”

Właśnie… 17 sierpnia w walce wieczoru gali UFC 241 w Anaheim mistrz wagi ciężkiej Daniel Cormier stanie do rewanżu ze Stipe Miocicem. To właśnie starcie najprawdopodobniej zadecyduje też o dalszych losach Jona Jonesa, co zaznaczył nawet Dana White w jednym z ostatnich wywiadów. Nie ulega bowiem wątpliwości, że trylogia z DC to zdecydowanie największa – najlepsza finansowo – walka, jaką może stoczyć w tym roku Bones.

Jeśli Daniel Cormier obroni pas, wychodząc z potyczki bez szwanku, a do oktagonu w tym roku nie zawita już Conor McGregor, Dana White i spółka dołożą wszelkich starań – tj. sięgną głęboko do kieszeni – aby doprowadzić do trzeciej konfrontacji pomiędzy niepałającymi do siebie sympatią Amerykanami. Kategoria wagowa, w jakiej doszłoby wówczas do walki – półciężka lub ciężka – nie miałaby żadnego znaczenia w kontekście tegorocznej przyszłości Jana Błachowicza. Polak o pas nie powalczy. Owszem, można snuć scenariusz, w którym Jones i Cormier wojują w 265 funtach, a w wadze półciężkiej dwaj inni zawodnicy walczą o tymczasowe złoto, ale… Nie brnijmy w to.




Pokonując Stiopica i nie doznając żadnych poważnych urazów, w grudniu DC stanie do trylogii z Bonesem. Jeśli jednak Cormier nie będzie już w stanie powrócić w tym roku do akcji lub skończy na tarczy… O, wtedy zrobi się ciekawie! Szanse na walkę Jones vs. Błachowicz mocno wzrosną – chyba że Amerykanin zdecyduje się wówczas na starcie o złoto… 265 funtów z Miocicem! Z całą pewnością nieprzychylnym okiem spojrzałby na taki scenariusz rozpędzony trzema oktagonowymi morderstwami Francis Ngannou, ale stąpajmy twardo po ziemi – potyczka Bonesa ze Stiopikiem sprzedałaby się znacznie lepiej niż konfrontacja z Cieszyńskim Księciem.

Powątpiewam jednak w taki scenariusz, tj. gotowość Bonesa na pójście w tany z Miocicem. Na migrację do wagi ciężkiej i walkę z kimś innym niż Daniel Jon będzie potrzebował więcej czasu. Będzie chciał nabrać mięśni, przygotować ciało. Ma za dużo do stracenia. Obecnie jest na takim etapie kariery, na którym chce po prostu walczyć – dlatego bez mrugnięcia okiem wziął pojedynki z szerzej nieznanymi Anthonym Smithem i Thiago Santosem.

Oczywiście jest pewne ryzyko, że do trylogii Jonesa z Cormierem dojdzie w tym roku nawet w scenariuszu, w którym DC przegra z Miocicem, ale… Jaki sens miałoby takie starcie w kategorii półciężkiej, w której obaj mierzyli się już dwukrotnie? Dopóki Daniel ma na biodrach złoto 265 funtów, posiada potężne narzędzie marketingowe, promocyjne i negocjacyjne. Jeśli je utraci na rzecz Stipego, trylogia w 205 funtach z Bonesem straci masę blasku. A w wadze ciężkiej? Nie miejmy wątpliwości – dzierżony przez Daniela pas mistrzowski 265 funtów stanowi dla Jona mocny argument na rzecz trylogii. Gdy zniknie pas, a razem z nim legenda o niezwyciężonym w 265 funtach Cormierze, Jones zażąda gigantycznych pieniędzy, aby przymknąć na nowe okoliczności oko. W starciu z pokonanym przez Miocica Cormierem będzie miał znacznie mniej do ugrania i znacznie więcej do stracenia – a komu jak komu, ale Jonesowi kalkulacji – co do piktograma! – odmówić nie można.

Podsumowując, zwycięstwo Cormiera z Miocicem przy jednoczesnym wyjściu przezeń z walki bez szwanku z dużym prawdopodobieństwem przekreśli szanse Błachowicza na dopadnięcie Jonesa w tym roku. A wtedy…

Błachowicz vs…

Jeśli sprawdzi się czarny dla polskiego zawodnika scenariusz i rzeczywiście dojdzie do trylogii Jona Jonesa z Danielem Cormierem, a Jan Błachowicz podtrzyma wolę powrotu do akcji w listopadzie lub grudniu, wśród potencjalnych dlań rywali wymienić trzeba zwycięzcę sobotniej walki Volkana Oezdemira z Ilirem Latifim – ten pierwszy jest 7. w rankingu, ten drugi 9. Zwycięzca awansuje o 1-3 oczka, właśnie w okolice 5. pozycji zajmowanej przez cieszynianina. Rankingowo takie zestawienie miałoby sens, ale bądźmy realistami – nie byłby to żaden eliminator do walki o złoto.

W scenariuszu, w którym Błachowicz toczy w tym roku jeszcze jeden pojedynek, najkorzystniej byłoby oczywiście pokonać Smitha, ale ten, jak wspomniałem, marudzi o kontuzji. Jeśli nie Lwie Serce, to może… Alexander Gustafsson? Tak. Gdyby Szwed zdecydował się odwiesić rękawice z kołka – a przebąkiwał o tym – wracając do akcji, mógłby stanowić piekielnie cenny skalp w kolekcji Cieszyńskiego Księcia.

Jeśli jednak zrealizuje się scenariusz, w którym cieszynianin o złoto w tym roku nie powalczy, wówczas ani pokonanie Smitha, ani Gustafssona najprawdopodobniej nie zapewni mu walki o tytuł. Ta bowiem zostanie zarezerwowana dla zwycięzcy konfrontacji Reyesa z Weidmanem lub Walkera, jeśli ten koncertowo rozprawi się z Andersonem. Tak, wiem, że Chris od lat słabo przędzie, ale ma zdecydowanie największe nazwisko z całej tej stawki, jest byłym mistrzem, pochodzi z Nowego Jorku, a o jego potencjalnej potyczce z Jonem spekuluje się od lat.

Innym słowy, jeśli Janek w tym roku nie dostanie titleshota, trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym jedno li tylko zwycięstwo – z kimkolwiek! – zapewni mu pozycję lidera w rajdzie po pas. Chyba że…

Wojna medialna

Nikt zdrowo myślący nie ma najmniejszych złudzeń – choćby się Błachowicz dwoił i troił, medialnie nie przeskoczy potencjalnej trylogii Jonesa z Cormierem. Nie znaczy to jednak, że można złożyć medialny oręż. Nic z tych rzeczy!

W takim bowiem wypadku – tj. zestawienia Bonesa z DC po raz trzeci – walka medialna toczyć będzie się o coś innego. A mianowicie o to, aby cieszynianin znalazł się jak najbliżej titleshota. A zatem o to, aby jego kolejna walka niemistrzowska była ostatnią, stanowiąc eliminator do tej o złoto.

Oczywiście, efektownie ubijając Reyesa, Weidman będzie miał po swojej stronie furę argumentów. Podobnie Walker, ubijając Andersona. Wszak już teraz media i fani fantazjują o potencjalnej potyczce Brazylijczyka z Jonesem. Jeśli jednak Błachowicz do tego czasu będzie w stanie mądrze i ciekawie przedstawić swoje pretensje do tronu, podpierając je solidnymi argumentami oraz przede wszystkim wzniecając medialne fale – tym samym pociągając za sobą fanów – a następnie pokona ostatnią przeszkodę na drodze po pas, może zdystansować i Weidmana, i Walkera. Poparcie fanów ma w UFC kapitalne znaczenie – nawet nadwiślańskich, którzy nie muszą kupować gal PPV, bo mają je w telewizji za darmo.

Polski zawodnik i jego menadżerka oraz narzeczona zarazem Dorota Jurkowska na magików social mediów jednak nie wyglądają. Pierwszy wpis Błachowicza skierowany do Jonesa przeszedł kompletnie bez echa, bo został opublikowany na Twitterze w charakterze odpowiedzi na wpis Amerykanina. W drugim natomiast cieszynianin zamiast zaznaczyć Bonesa, wykorzystał tag #JonnyBones.




Żaden ze mnie znawca Twittera i ogólnie mediów społecznościowych, ale mówimy jednak o elementarzu. Elementarzem jest też podawanie dalej wpisów fanów na Twitterze, które w taki czy inny sposób – byle oryginalny, kreatywny, chwytliwy – popierają twoją sprawę. A na brak takowych cieszynianin narzekać nie mógł, bo polscy fani okazali mu ogromne wsparcie. O, na przykład tutaj widzimy świetnie zmontowane promo.

Myślicie, że powyższe nagranie zagościło w mediach społecznościowych Jana Błachowicza? Nic z tych rzeczy… Tak, rozumiem, prawa autorskie i tak dalej, ale retweet krzywdy by nikomu nie wyrządził.

Konkludując, nie jestem fanem medialnych pyskówek. Wzorem medialności są dla mnie Fedor Emelianenko, Mauricio Shogun Rua czy Robbie Lawler, którzy medialnie nie istnieją. Doceniam podejście zawodników ze starej szkoły, którzy nie strzępią ryja, przemawiając pięściami. Ma to swój niepowtarzalny urok. Jednym z takowych jest właśnie Jan Błachowicz – i niech mu Bóg błogosławi! Chwała mu za to, bo w dzisiejszym kolorowym świecie MMA zawodnicy bez medialnych masek jak białe kruki.

Rzecz jednak w tym, że cieszynianin, który lata temu w pogoni za marzeniami zostawił za sobą ciepłą posadę w KSW, jest tak piekielnie blisko wiekopomnego osiągnięcia… Tak blisko realizacji marzeń swoich i polskich fanów… Posiada tak solidne argumenty na rzecz walki o złoto, które może przedstawić światu, jednocześnie w najmniejszym stopniu nie robiąc z siebie medialnego błazna, że po prostu grzechem byłoby ich nie wykorzystać – nawet jeśli odrobinę naruszałyby one poczucie jego dumy, honoru, dobrego smaku czy czegokolwiek innego. Wyjątkowe okoliczności wymagają wyjątkowych działań.

*****

Lowking.pl trafia na Patronite.pl – oto dlaczego

Powiązane artykuły

Komentarze: 15

  1. No właśnie cały problem jest w tym, że teraz albo nigdy..To ”nigdy” to oczywiście na wyrost, bo kto wie co tam się zadzieje, ale sprawa się mocno skomplikuje. Pojawią się Johnny Walker i Reyes (ewentualnie ich rywale). I zrobi się tłok, a notowania Janka spadną.

    Tak jak napisane w artykule, kluczowy jest występ Cormiera. Jeśli wygra to będzie wielkie parcie na trzecie starcie z Jonesem w ciężkiej. A mam przeczucie, że grubas po złości przejedzie się po Stipe, i wszystko zniweczy.

  2. Kurcze temat walkowany juz przez tyle roznych newsow ze nie zrobil na mnie zadnego wrazenia ten artykul. Troche sklejka przemyslen (ktore byly regularnie tu publikowane) z ostatnich tygodni bez zadnej dodatkowej wartosci literackiej

    1. Przemyślenia nie były regularnie tutaj publikowane – wiem, bo odpowiadam za 100% newsów. Tu i ówdzie przemycałem 1-zdaniowe opinie, ale nigdzie nie pisałem o temacie titleshota, scenariuszach w walkach Cormier/Miocic, Walker/Anderson i Weidman/Reyes, wojnie medialnej o eliminator, Jonesie na UFC 245 i tak dalej.

  3. @Bartłomiej

    Ale Ty masz na uwadze, że Cormier w życiu już nie zetnie do półciężkiej, a Jones z kolei mówił że do ciężkiej się nie wybiera? Wedle mnie DC ogarnie Miocica (wszak niemal nigdy zawodnicy UFC nie wygrywają natychmiastowych rewanżów) i przejdzie na emeryturę jako niepokonany mistrz HW

    1. Oczywiście, że mam na uwadze, że szanse na zejście DC do LHW są iluzoryczne – a kiedyś nawet mówiłem, że dałbym sobie rękę uciąć, że nigdy tego nie zrobi. Ale dążąc do tego, podbija stawkę $ w HW.

      Co do Jona w HW, nie do końca. Kiedyś opowiadał, że nie, a ostatnio przebąkiwał, że jak kasa będzie się zgadzać, to rozważy temat. Tutaj na przykład –> https://www.lowking.pl/jeszcze-niedawno-ludzie-mowili-ze-wyczyscilem-dywizje-jon-jones-otwarty-na-wage-ciezka-ale-pod-pewnymi-warunkami/

      Generalnie jednak w kontekście Janka to drugorzędne, gdzie dojdzie do trylogii.

  4. Czy DC wygra czy przegra będą chcieli doprowadzić do walki z Jonesem. Dlatego jest cisza na temat jego następnej walki, bo czekają na rozstrzygnięcie DC-Miocic. Kwestia tylko tego co powie Cormier. Bo jeśli wygra, czy zaryzykuję dziedzictwo dla 3 walki z Jonesem? Czy będzie chciał odejść pokonany? Ja szczerze w to wątpię, myślę że DC zostawił to za sobą. Więc liczę, że Cormier to wygra i odejdzie. Bo jeśli przegra z Miociciem to sam może chcieć domagać się walki z Jonem, bo tylko to przywróci mu chwałę (No i kasę)
    Także walka o pas dla Janka w tym roku albo nigdy. Bo po ewentualnych zwycięstwach Walkera czy Weidmana, Błachowicz odsuwa się daleko w kolejce…

Dodaj komentarz

Back to top button