Bez kategorii

Oktagonowy teatr, egipska choroba i młodzi-lekcy-gniewni – czyli pięć wniosków z UFC 234

Podsumowanie UFC 234: Adesanya vs. Silva w Melbourne w formie pięciu najważniejszych wniosków z gali.

Na papierze gala UFC 234 w Melbourne mogła śmiało stawać w szranki o pierwsze miejsce w niechlubnej kategorii najgorszych rozpisek w historii numerowanych wydarzeń amerykańskiego giganta. Pod względem dostarczonych emocji nie okazała się jednak zła.

UFC 234: Adesanya vs. Silva – wyniki i relacja

Silva i Adesanya – czyli oktagonowy teatr

W walce wieczoru Andersona Silvy z Israelem Adesanyą najefektowniej wypadły te fragmenty, w których obaj niczym w Matriksie unikali ekwilibrystycznych kopnięć – takich, których skuteczność w sportach walki wynosi 1%, i to w porywach. Mnóstwo gry aktorskiej, gestów i geścików, mniejszych i większych prowokacji, uśmiechów, poz rodem z kreskówek. A i tak robotę robiło stare, poczciwe i klasyczne do szpiku kości 1-2 w wykonaniu Nigeryjczyka oraz – w przypadku Pająka – pamiętające jeszcze czasy Vitora Belforta bez szyi ostre szarże bokserskie.

Wyniki UFC 234: Israel Adesanya wypunktował Andersona Silvę

Walka słaba jednak oczywiście nie była. Nic z tych rzeczy. Przebłysków geniuszu nie brakowało u obu – ale był to jednocześnie swego rodzaju oktagonowy teatr, w którym aż kipiało od formy, ale zabrakło treści. Ładnie, efektownie, błyskotliwie, finezyjnie, kreatywnie? Tak. Mięsiście? Nie. Czyli – zgodnie z przewidywaniami, bo nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że jeden czy drugi wcieli się w rolę Justina Gaethje czy Dustina Poiriera.

Na formie Brazylijczyka odcisnął się oczywiście ząb czasu, szczególnie w aspektach szybkościowych – a jednak miał on sporo dobrych momentów, prezentując się lepiej, niż można było oczekiwać po powracającym do akcji po 2-letniej przerwie i mającym złoty okres kariery dawno za sobą 43-latku.

Israel Adesanya? O żadnej rewelacji mowy być nie może. W jakimś – raczej mniejszym niż większym – stopniu można oczywiście zrzucić to na karb walki z idolem, ale i tak notowania sportowe Nigeryjczyka nie poszły w górę ani o jotę – a można wręcz czynić argumenty na to, że ucierpiały. Kompletna niezdolność do wyprowadzania kontr, zainkasowanie licznych ciosów na wstecznym wynikające z opierania obrony niemal wyłącznie na pracy na nogach… Gdyby zbierał je po szarżach jakiegoś ultra-dynamicznego zawodnika – wtedy w porządku. Ale jeśli regularnie dosięga cię w ten sposób ciosami niesłynący nigdy z tego rodzaju ataków i zdecydowanie na tym etapie kariery niezachwycający szybkościowo Pająk – mamy pewien problem.

Co dalej z Pająkiem? A niechże się bije w Kurytybie z Nickiem Diazem lub Conorem McGregorem! Poza rankingami, poza rozgrywką mistrzowską, poza głównym nurtem sportowym. Dla rozrywki, dla uśmiechu i ekscytacji fanów. Jestem za!

A Adesanya? Cóż, Nigeryjczyka już wystrugano medialnie na pretendenta do pasa mistrzowskiego, co oczywiście po pokonaniu mającego na koncie jedno li tylko zwycięstwo – i to diablo kontrowersyjnie – w ostatnich sześciu latach Brazylijczyka, z całym dlań szacunkiem, jest nieporozumieniem.

Egipska choroba Kelvina Gasteluma

Wydawszy eleganckie oświadczenie po wycofaniu się z walki wieczoru Roberta Whittakera, Kelvin Gastelum – poczciwy i prawy chłop, z której by strony nie spojrzeć – zapadł na egipską chorobę, pożyczając pas mistrzowski wagi – o ironio! – muszej od Henry’ego Cejudo i obwieszczając, że oto panowanie Australijczyka niniejszym dobiegło końca.

Takie cuda!

Ba! Poinstruowany przez egipskiego menadżera, w swoich medialnych poczynaniach oślizgłego, niedoszły pretendent zarzucił Whittakerowi – zdrowia mu! – że nie bronił pasa mistrzowskiego od ponad roku! Formalnie to oczywiście prawda, ale mam pewne podejrzenia, że gronkowiec – widoczny dla wszystkich poza lekarzami dopuszczającymi zawodników do walki – poczynił w zdrowiu Gasteluma większe spustoszenie niż mogło się wydawać. Ewentualnie – pomroczność jasna. Trzeba bowiem szaleństwa w głowie, aby winę za brak pasa mistrzowskiego na szali w wojnie, jaką w czerwcu zeszłego roku Australijczyk stoczył z kubańskim potworem Yoelem Romero, zrzucać na tego pierwszego.

Z drugiej zaś strony – cholera wie, czy medialne pokłady boleści zaprezentowane po gali przez Amerykanina nie mają jednak pewnych podstaw. Wspomniany Israel Adesanya został już bowiem namaszczony na kolejnego pretendenta, wobec czego niewykluczone, że Kelvin Gastelum musi zmienić się w medialnego potwora – czy też bardziej: stwora – aby walka mistrzowska nie przeszła mu koło nosa. Głównodowodzący amerykańskiego giganta Dana White podczas konferencji prasowej stwierdził bowiem, że sprawę musi przemyśleć.

Devonte Smith – nowa nadzieja wagi lekkiej?

Odejdźmy na chwilę od prześmiewczo-szyderczego tonu. 25-letni Devonte Smith zaprezentował wyborną formę, deklasując w pierwsze rundzie znacznie bardziej doświadczonego i charakternego Dong Hyun Kima.

To był naprawdę dobry występ. Amerykanin był szybki, precyzyjny, skuteczny – a zarazem wyrachowany, cierpliwy i dojrzały. Chłodna egzekucja.

Rewelacyjna kontrola dystansu, świetne fundamenty bokserskie – skuteczność ponad efektowność! – srogie lowkingi na wysokości łydki. A to rewelacyjnie zblokowane niskie kopnięcie, które zaprowadziło go do skończenia, widzieliście?

Wiadomo – trzeba sprawdzić go jeszcze zapaśniczo, trzeba sprawdzić kondycyjnie, trzeba sprawdzić odporność szczęki. Na tym etapie Devonte Smith – garnący się teraz do walki z Francisco Trinaldo – wygląda jednak obiecująco.

Jalin Turner morduje ofiarę Marcina Helda

Nie będę ukrywał, że przecierałem oczy ze zdumienia, widząc kursy bukmacherskie, wedle których zwycięstwo Jalina Turnera – prawdopodobnie najwyższego zawodnika w całej kategorii lekkiej UFC – szacowane było na ponad 1.40! Ba, tu i ówdzie dochodziło do 1.50!

Wyniki UFC 234: Jalin Turner demoluje Callana Pottera w 53 sekundy – VIDEO

Absolutne szaleństwo, biorąc pod uwagę nie tylko osobę debiutującego w oktagonie Callana Pottera, który na australijskiej scenie przegrał aż siedem walk w karierze, ale też dyspozycję Jalina Turnera w debiucie w UFC. Przypomnę bowiem, że 23-latek po raz pierwszy wszedł do oktagonu, akceptując walkę w zastępstwie w wadze półśredniej z bardzo mocnym Vicente Luque – przegrał co prawda przez nokaut, ale zaprezentował się naprawdę solidnie i trzeba było mocno się wysilić, żeby nie dostrzec drzemiącego w nim potencjału.

Warto mieć go na oku.

Jim Crute jak Damian Janikowski

Pamiętacie pierwszą zawodową walkę Damiana Janikowskiego, w której ubił Julio Gallegosa? Pamiętacie ostatnie sekundy, w których ostrzeliwał unieruchomionego w żółwiu rywala, trafiając w jego ramię albo prując powietrze? Otóż, to było moje pierwsze skojarzenie po obejrzeniu powtórki skończenia w walce Jima Crute’a z Samem Alveyem.

Można czynić argumenty, że Amerykanin nie poprawiał swojej pozycji – ale z drugiej strony, co tu poprawiać, jeśli chłop leje cię po ramieniu?

Nadal jestem daleki od wróżenia wielkiej kariery 22-letniemu – najmłodszemu w rozpisce – Australijczykowi, ale oddać mu trzeba, że zaprezentował dobre podejście taktyczne. Nie wpadał w rywala, nie dawał mu okazji do kontr, trzymał go na dystans.

Dowiedzieliśmy się też, dlaczego Uśmiechnięty niemal zawsze walczy z kontry – gdy bowiem sam ruszył do ataku… No właśnie.

Jednym zdaniem

  • Czasami rekordy walczą, co potwierdził rywal Lando Vannaty, Marcos Rosa (6-5)
  • Ricky Simon zrobił z Raniego Yahya’i Demiana Maię, wcielając się w role Tyrona Woodleya, Colby’ego Covingtona i Kamaru Usmana – solidny występ
  • Kai Kara-France i cały ten zgiełk wokół niego… Powiedzmy wprost – nieprzypadkowo przegrał kilka razy na lokalnej scenie przed dołączeniem do UFC

*****

Lowing.pl trzy miesiące z Patronite.pl

Powiązane artykuły

Komentarze: 7

  1. Pingback: - Lowking.pl
  2. No ja tam spodziewałem się jednak większej ilości mięsa, przynajmniej w przypadku Israela. Wiem, że to zawodnik bazujący na kiwkach i finezji, ale tutaj było po prostu za dużo respektu. Kilka razy aż prosiło się o dłuższą kombinację, to Nigeryjczyk zadowalał się zwykłym jabem i machaniem nogą „na zmyłkę”.
    Ta walka miała być taką wiadomością dla świata „Uwaga, jestem nowym, lepszym Andersonem”, a po tym występie ludzie zaczęli się co najwyżej zastanawiać, czy chłopak dałby radę Silvie w primie.

    1. Teraz możemy oczywiście gdybać, ale po tej walce nie mam większych wątpliwości, że Silva w primie – czyli szybszy, aktywniejszy i jeszcze odporniejszy – pozamiatałby Adesanyą.

      Jednocześnie jednak sprawia mi masę przyjemności – no homo – oglądanie, jak porusza się Nigeryjczyk. Naprawdę jak kot albo jakiś lampart czy coś w tym stylu – wszystko idealnie zespolone, nogi, tułów, ręce, łeb. Przyspieszenie niesamowite.

Dodaj komentarz

Back to top button