UFC

To nie jest UFC dla starych ludzi

W ostatnich miesiącach pasy mistrzowskie UFC zmieniają właścicieli raz za razem. Poznajemy nowych mistrzów i ich dalsze plany.

W UFC brakowało ostatnio pewnej spójności. Wszystko za sprawą zasiadającego od jakiegoś czasu na tronie kategorii półśredniej Robbiego Lawlera, który najwyraźniej nie do końca potrafił odnaleźć się w nowej medialno-biznesowej rzeczywistości, jaka nastała w dziejach amerykańskiego giganta.

W nielicznych wywiadach ćmurał coś o braku ekscytacji jakimikolwiek walkami, a zapytany o jakiegokolwiek rywala, odpowiadał najczęściej Whatever. Ani zrobić z tego newsa, ani nawet solidnego tweeta. Nie miał Amerykanin nosa do biznesu i interesów, naiwnie sądząc, że oktagonowe szaleństwo wystarczy.

Innymi słowy, w kategorii półśredniej był wyłom, który trzeba było zasypać. Tamtejszy mistrz nie domagał. Nie dawał rady.

Jeśli bowiem przyjrzymy się innym kategoriom – wykluczając muszą, gdzie Demetrious Johnson jest na nieszczęście za mały, aby marzyć o podboju 135 funtów, oraz ciężką i półciężką, w których różnice wagowe między zawodnikami są duże – to wyraźnie dostrzeżemy, że ta do 170 funtów była czarną owcą.

Zasiadający na tronie kategorii koguciej nowy-stary mistrz Dominick Cruz przebąkuje już bowiem do dłuższego czasu o – słowo klucz! – kasowych walkach, szukając lowkingów Jose Aldo, które prawdopodobnie pozrywałyby mu więzadła boczne i krzyżowe w obu nogach. Sama idea pojedynku nie jest zła, ale… Przejdźmy dalej. W dywizji piórkowej główny autor ponowoczesności Conor McGregor szlaja się gdzieś po innych kategoriach, szukając własnej vendetty. Nowy mistrz kategorii lekkiej Eddie Alvarez otwarcie przyznaje, że w głębokim poważaniu ma wszystkie te rankingi, tych całych Khabibów Nurmagomedovów i Tonych Fergusonów, którzy nabili rekordy, walcząc z gośćmi z 50. miejsca w rankingu, podczas gdy on sam… Oddajmy mu zresztą głos:

Gdy przyszedłem do UFC, byłem na 10. miejscu w rankingu, walczyłem z wszystkimi gośćmi przede mną, aby dostać tego gościa. Nie walczyłem z numerem 30, numerem 25, numerem 40, numerem 50, by potem mówić, że chcę walki o pas.

Mówiłem, że chcę walki z tym gościem, bo ten jest najlepszy, potem z tym, bo ten jest jeszcze lepszy, a potem tym, bo ten jeszcze lepszy – i wreszcie chciałem walki z mistrzem. Tak to się robi, gdy chcesz walki o pas – walczysz z najmocniejszymi gośćmi, którzy są przed tobą. Nie walczysz z numerami 30, 50, 40, żeby szlifować rekord i potem powiedzieć: „Chcę walki o pas”.

Jasne?

Więc Alvarez chce Conora McGregora, Nate’a Diaza lub Georgesa Saint-Pierre’a. Co miał zrobić, zrobił, teraz czas na kasowe walki.

W kategorii średniej również mamy niezły rarytas! Oto na tronie zasiadł niedawno legendarny polski Hrabia Michael Bisping, co to zapowiadał, że jeśli ubije Luke’a Rockholda, da walkę o pas Chrisowi Weidmanowi. Który zapowiadał – już po ubiciu Rockholda – że nigdy nie wybierał sobie walk i nie odmawiał wyzwań wcześniej, więc nie zamierza zacząć tego robić jako mistrz. Tak się jednak złożyło, że na mieście inne były już treście – Brytyjczyk uparł się bowiem na Dana Hendersona – 46-letniego prawie-emeryta rozpędzonego falą jednego zwycięstwa na zawodniku, który wcześniej dostał lanie od półśredniego.

I będzie walka. Kolejna vendetta!

I wreszcie mieliśmy tę nieszczęsną kategorię półśrednią, w której pozaoktagonowe rządy – o ile w ogóle można je takim mianem określić! – ćmury-Lawlera wysoce odbiegały od standardów.

Na szczęście pojawił się Wybraniec!

Oto swoją szansę walki o pas otrzymał bowiem Tyron Woodley, który zapracował sobie na nią ubiciem szalonego Dong Hyun Kima i niejednogłośnym zwycięstwem nad schorowanym Kelvinem Gastelumem. Niech Was jednak nie zmyli ta ostatnia potyczka, bo, jak przekonuje Woodley, rozbijał Gasteluma na każdym highlightsie. Potem do skutku nie doszedł jego pojedynek z Johnym Hendricksem, ale w niczym to nie przeszkodziło, bo Tyron Woodley wszystko przeczekał, przemarudził, zaleczył kontuzję i dostał swoją szansę.

Wykorzystał ją do cna, na gali UFC 201 brutalnie ubijając Lawlera już w pierwszej rundzie.

Po gali nowy mistrz zabrał się do pracy i w końcu wstydliwy zakątek UFC, jakim od pewnego czasu była kategoria półśrednia, został uprzątnięty. Naprawił błędy Lawlera.

Zaraz po gali miał bowiem sposobność porozmawiać ze Stephenem Thompsonem – zawodnikiem, który wygrał siedem walk z rzędu, a ostatnio pokonał Rory’ego MacDonalda. Tego samego, który nie tak dawno zaprezentował Woodley’a w roli oktagonowego uczniaka.

Ale nic to!

Ciemnoskóry Amerykanin zlombardował Thompsona, dając mu jasno do zrozumienia – i całemu światu przy okazji – że pojedynkiem nie jest zainteresowany.

Teraz bowiem, gdy już wdrapał się na szczyt, ani myśli go bronić przed aktualnie najmocniejszymi rywalami. Celuje w kasowe walki, spozierając w kierunku Nicka Diaza i Georgesa Saint-Pierre’a. Dlaczego? Toż to oczywiste! Nie chodzi bowiem tylko o pieniądze – jak zapewnia Woodley – ale o potwierdzenie, że obecnie jest najlepszym półśrednim na świecie! A jakże zrobić to dobitniej, niż pokonując właśnie Nicka Diaza, którego ostatnia wiktoria w oktagonie datowana jest na 2011 rok, oraz GSP, który ostatnio widziany był w akcji trzy lata temu.

Myślicie, że żartuję? Nie żartuję:

Ci goście (Diaz i GSP) są legendami. Nick Diaz jest w czołowej piątce najlepszych półśrednich w historii w mojej ocenie. Georges Saint-Pierre jest najlepszym półśrednim w moich oczach. Jeśli jestem sportowcem w tej dyscyplinie i w tej dywizji i chcę powiedzieć, że jestem najlepszy na świecie, czuję, że muszę stanąć do walki z tymi gośćmi. Nie czuję się zobowiązany, aby brać pod uwagę rankingi, bo przecież i tak wiemy, jak są tworzone. Chcę kasowych walk.

Słysząc to wszystko, podobno gdzieś na Florydzie Hector Lombard mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.

Eddie Alvarez, Tyron Woodley i Michael Bisping – tę trójkę łączy coś więcej niż tylko fakt, iż zasiadają na tronie swoich dywizji, dzięki czemu możemy poznać bardziej wstydliwe zakątki ich osobowości, których pewnie nigdy byśmy nie ujrzeli, gdyby pas nie zdobił ich bioder w obecnych czasach kasowych walk.

Kto się prędko bogaci, duszą to przypłaci.

Jeśli posadzicie żebraka na tronie, przyodziejecie w królewskie szaty, zgłupieje. Wie, że nie do końca zasłużył. Nieobyty. Nie przywykł. Wie, że to trochę przez przypadek, że okoliczności, że może na wyrost. Zrobi więc, co w jego mocy, aby wykorzystać swoje zapewne krótkie panowanie do wypchania kieszeni złotem.

Nie winię go za to. Wiele wołów nie pamięta, gdy było cielętami.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button