UFC

Luke Rockhold: „Mówię tylko GSP, żeby spie*dalał z tej nic nieznaczącej walki”

Luke Rockhold podsumowuje wiktorię z Davidem Branchem podczas gali UFC Fight Night 116 w Pittsburghu, opowiadając też o możliwym przejściu do kategorii półciężkiej.

Po 15-miesięcznej przerwie były mistrz kategorii średniej Luke Rockhold powrócił w końcu do oktagonu, w walce wieczoru gali UFC Fight Night 116 ubijając w drugiej rundzie Davida Brancha.

Zardzewiały Luke Rockhold rozbił i poddał Davida Brancha – video

W rozmowie z dziennikarzami po gali dał jednak jasno do zrozumienia, że nie było w pełni zadowolony ze swojego występu.

Wygrana to wygrana.

– powiedział.

Było OK. Nie spodziewałem się, że pójdzie tak ostro. Chciałem go wyczuć, złapać dystans. Miałem trudne ścinanie i po prostu musiałem przenieść walkę do klinczu i tam to przemyśleć.

Nie spodziewałem się tego. Chciałem pokazać inne elementy, ale zmusił mnie do powrotu do mojego prawego sierpa (w kontrze). Kilka razy go trafiłem i potem zwolnił.

Dla Rockholda, który dotychczas trenował w American Kickboxing Academy, był to pierwszy obóz przygotowawczy w części spędzony pod batutą Henriego Hoofta. I choć nie ukrywa, że doskonale współpracuje mu się z nowym sztabem, to jednocześnie przyznał, że od strony zdrowotnej borykał się w czasie przygotowań z wieloma problemami. Ostatecznie jednak przezwyciężył je, wyszedł do walki i skończył z tarczą.

Był po prostu słaby w klinczu. Gość opowiadał, że zna zapasy, ale to było śmiechu warte. Wiedziałem, że go tam zdominuję.

– powiedział o Branchu.

Chciałem popracować więcej na nogach, ale atakował tak ostro i wpadał w klincz, gdzie tylko się na mnie wieszał, więc…

Nikt w tym sporcie nie wytrzyma długo, gdy znajdę się na górze. Ludzie mają te swoje czarne pasy, mistrzostwa świata, ale to nie przechodzi automatycznie na MMA. Nie wiedzą, jak używać bioder, opierają wszystko na rękach i poddaniach. W tym sporcie nie ma lepszego grapplera ode mnie. Zmiażdżę każdego.

W pierwszej rundzie Rockhold miał jednak sporo problemów, inkasując wiele ciosów od ostro nacierającego rywala. Wszystkie je zniósł jednak bez większego uszczerbku na zdrowiu.

Biję się od kurewsko długiego czasu. Byłem w wielu wojnach. To, że Michael Bisping trafił mnie przypadkowym ciosem, gówno o mnie mówi. Mogę przyjmować uderzenia cały dzień.

– powiedział o ciosach rywala Rockhold.

W walce dzieją się rzeczy, których nie da się wyjaśnić. Nie zawsze najlepszy wygrywa. To nie boks, nie mamy dziesięciu sekund na dojście do siebie. Spieprzysz w jednej sekundzie – i koniec. Spierdoliłem – ale to się nie powtórzy.

W przeszłości Rockhold nie tylko przebąkiwał o możliwości przejścia do kategorii półciężkiej, ale wręcz garnął się do walki w limicie 265 funtów z Fabricio Werdumem. O ile ta druga opcja do szczególnie realnych nie należy, to z tą pierwszą sprawa wygląda zupełnie inaczej.

Mogę walczyć w kategorii półciężkiej. Ścinanie było trudne, nie będę ukrywał. To nie jest łatwe, zwłaszcza że teraz byłem trochę większy. Na ogół tak nie jest, ale teraz ważyłem jakieś 206 funtów, wchodząc do klatki. Przeważnie mam 201-202.

– przyznał 32-letni zawodnik.

Z wielką chęcią przeniósłbym się do kategorii półciężkiej i poradziłbym tam sobie naprawdę dobrze. To dla mnie bardziej naturalne. Mógłbym zrobić tam ciekawe rzeczy, ale oczywiście rządzi tam teraz DC i nie wybieram się tam, dopóki nie przejdzie na emeryturę. Jeśli przejdzie na emeryturę albo wróci do kategorii ciężkiej, możecie być pewni jak cholera, że tam pójdę. Mam jednak najpierw sprawy do załatwienia tutaj.

Zapytany natomiast właśnie o kategorię średnią i kolejne walki, jakie chciałby w niej stoczyć, Luke Rockhold nie wyraził najmniejszego zainteresowania ewentualnym rewanżem z Chrisem Weidmanem, przypominając, że ten niedawno przegrał trzy starcia z rzędu.

Zupełnie inaczej Rockhold zapatruje się na potencjalny bój z tymczasowym mistrzem Robertem Whittakerem, którego zapraszał zresztą do oktagonowych tanów już kilka miesięcy temu.

Walka z Whittakerem jest bardzo ciekawa. Prawdziwy mistrz. Walczy w walkach, które mają znaczenie – odwrotnie niż jeden taki pozer, który obnosi się z pasem.

Nie znaczy to jednak, że tylko Australijczyka ma na oku Amerykanin. Cały czas bowiem dąży do trylogii z Michaelem Bispingiem, mając nadzieję, że Georges Saint-Pierre wycofa się z walki, jaką ma stoczyć z Brytyjczykiem 4 listopada w Nowym Jorku podczas UFC 217.

Nie wyzywałem do walki GSP. Nie przekręcajcie tego. Mówię tylko GSP, żeby spierdalał z tej nic nieznaczącej walki.

– wyjaśnił swoje słowa z wywiadu w oktagonie Rockhold.

Myślę, że nie ma żadnych szans. Żadnych. Mówię szczerą prawdę – GSP zostanie zmiażdżony. Jego plan nie sprawdzi się w walce z Bispingiem. Mogę nie lubić tego gościa (Bispinga), ale (GSP) to przegra. (Bisping) będzie wstawał po obaleniach, a jego gabaryty będą męczyły GSP. Wyboksuje go i prawdopodobnie skończy w późniejszych rundach.

Jeśli jakimś cudem GSP to wygra – bo w walce może zdarzyć się wszystko – za nic w świecie nie będzie walczył potem z żadnym z nas. Nie ma takiej opcji. I to jest najgłupsze w tej walce.

Cały wywiad poniżej:

*****

„Teraz wiesz, kim, ku*wa, jestem?!” – czyli sześć wniosków z UFC Fight Night 116

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button