Polskie MMAUFC

Marcin Tybura: „Jak było widać, to jeszcze po prostu chyba nie pora na Werduma”

Marcin Tybura podsumował przegrany pojedynek z Fabricio Werdumem podczas australijskiej gali UFC Fight Night 121.

Półtora tygodnia temu Marcin Tybura stawał do najważniejszej walki w swojej sportowej karierze, podczas gali UFC Fight Night 121 w Sydney krzyżując pięści z byłym mistrzem UFC i żywą legendą MMA Fabricio Werdumem.

Polski zawodnik postawił Brazylijczykowi twarde warunki, ale ostatecznie przegrał jednogłośną decyzją sędziowską.

Właściwie to problem był w tym, że Fabricio Werdum nie popełniał błędów i może to zaważyło na tym, że przegrałem.

– powiedział w programie MMAnews Live #38 Tybura.

A błędy? Na pewno zbyt często dawałem się trafiać. Sam za mało tych akcji wyprowadziłem. Przed walką tego nie mówiłem, ale było wiadome, że parteru będę unikał, a bardziej się skupiał na stójce. Udało mi się zrealizować sporo założeń taktycznych, jakie mieliśmy przed walką – jak chociażby te kopnięcia na kolano. Ale, tak, jak było widać, to jeszcze po prostu chyba nie pora na Werduma – i tyle.

Uniejowianin, który do walki przygotowywał się po raz pierwszy w Jackson-Wink MMA, szczególnie dobrze poczynał sobie w aspekcie kopnięć na głowę, dwukrotnie nawet naruszając – jak mogło się wydawać – Werduma.

W ocenie wielu – w tym analizującego walkę po jej zakończeniu w studio FOX Tyrona Woodley’a – Tybura zaprzepaścił wówczas okazję do rozstrzygnięcia pojedynku przed czasem, nie ruszając wtedy do ostrego ataku, a zamiast tego dając rywalowi czas na dojście do siebie.

Polak podchodzi jednak do tematu z delikatną rezerwą.

Po walce z Arlovskim niektórzy do mnie pili, że zaryzykowałem, jak go przewaliłem i tam się trochę wypstrykałem, wiec… Czasami zaryzykujesz i się nie udaje. W mojej ocenie nie był na tyle podłączony, żeby można było tu iść i postawić wszystko na jedną kartę.

– powiedział.

Z tego, co mi po walce sam mówił, to też był parę razy – już nie mówię o tych kopnięciach na głowę, ale o tych frontkickach – parę razy go przytkało, musiał się sporo namęczyć, żeby nie pokazać tego po sobie.

A jeżeli jak mam być szczery, to też parę razy w tej walce… Może nie parę razy, ale zdarzyło się ze dwa razy, że była taka sytuacja, że udało mi się jakoś ukryć pewne rzeczy, żeby on nie poszedł do przodu. Jakby ruszył w moją stronę, to bym miał ciężko, żeby się obronić, bo trafił tam też. W nos też. W poniedziałek przejdę badania nosa, więc ciągle nie wiem, czy jest złamany. I raz middlem na żebra.

Nieco kontrowersji wzbudziła sytuacja w samej końcówce czwartej rundy, gdy Tybura obalił Werduma, wpadając jednak w gilotynę – a tę Brazylijczyk przetrzymał za syrenę kończącą.

Sprawa wyglądała tak, że zapiął gilotynę, troszeczkę czułem może nie tyle, że wchodzi, ale że jest na tej tętnicy – ale ciągle się broniłem.

– opowiedziało tej akcji Marcin.

Jak usłyszałem sygnał, że jest koniec rundy, to się rozluźniłem, a on cały czas trzymał. I wtedy to się dopiero zacisnęło. Dlatego trzasnąłem go w nogę, żeby puścił. A jak już puścił gilotynę, to myślał, że odklepałem. Tak się spojrzał na sędziego, że ja klepałem.

Druga sprawa taka, że myślałem, że jestem bezpieczny, idąc po to sprowadzenie – i nagle on tę głowę jakoś tak szybko przełożył, że w tą gilotynę się wpakowałem.

Tybura przyznał, że nie toczą się jeszcze żadne rozmowy w sprawie jego kolejnego występu, bo dopiero w poniedziałek udaje się do lekarza, aby sprawdzić rozbity nos – i ma nadzieję, że nie okaże się złamany.




Obóz do kolejnej potyczki polski zawodnik również zamierza spędzić w Albuquerque, gdzie chce się udać na 8-10 tygodni przed walką.

Jeśli z nosem będzie okej, to powiem Pawłowi (Kowalikowi – menadżerowi), żeby zaczął rozmawiać o następnej walce.

– powiedział uniejowianin, przyznając, że w idealnym scenariuszu do klatki powróciłby w marcu lub kwietniu.

Nie ukrywa, że chętnie powalczyłby przy okazji marcowej gali UFC Fight Night 127, ale zdradził, że do występu w Londynie garnie się wielu zawodników, co może skomplikować sprawę.

Jeśli zaś chodzi o preferowanych rywali dla sklasyfikowanego na 8. miejscu w rankingu kategorii ciężkiej Polaka…

Nie mam. Wiadomo, chciałbym, żeby to był ktoś z pierwszej dziesiątki.

– powiedział uniejowianin.

Myślę, że z tych opcji, które teraz są, to Mark Hunt byłby najwyżej notowany. Ale jest jeszcze Derrick Lewis, (Alexander) Volkov nie ma chyba walki.

*****

Lowkin’ Talkin’ MMA #1 – UFC Szanghaj, UFC 218, Johnson vs. Dillashaw, Joanna Jędrzejczyk

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button