UFC

GSP wspomina ostatnie godziny przed UFC 217: „Jestem w złej szatni! Ta szatnia jest przeklęta!”

Georges wspomina ostatnie szalone godziny przed walką z Michaelem Bispingiem podczas nowojorskiej gali UFC 217 w Madison Square Garden.

Po 4-letnim rozbracie z oktagonem były dominator kategorii półśredniej Georges Saint-Pierre powrócił do akcji podczas nowojorskiej gali UFC 217, gdzie skrzyżował pięści z aktualnym jeszcze wówczas mistrzem 185 funtów Michaelem Bispingiem.

Ostatecznie Kanadyjczyk dał bardzo przyzwoity występ, kończąc Brytyjczyka duszeniem w trzeciej rundzie i tym samym stając się czwartym zawodnikiem w historii – po Randym Couturze, BJ-u Pennie i Conorze McGregorze – który założył na biodra pasy mistrzowskie dwóch różnych dywizji UFC.

Okazuje się jednak, że ostatnie godziny przed walką były dla GSP prawdziwą drogą przez mękę…

To było szalone.

– zaczął opowieść Kanadyjczyk w programie The MMA Hour.

Zanim udałem się do Madison Square Garden, jadłem ostatni posiłek. Jem sobie, a tu nagle słyszę ludzi, którzy mówią… W mojej ekipie większość ludzi mówi po angielsku, ale mam też takich, którzy mówią po francusku, bo pochodzę z francuskiej części. Więc słyszę, jak mówią coś w stylu: „Nie mów Georgesowi…”. Więc siedzę tam dalej, jem i pytam: „Czy Aiemann (Zahabi) wygrał?”. Aiemann to mój sparingpartner z klubu. Wszyscy zaczynają dziwnie się rozglądać i mówią: „Nie, został znokautowany w nic…”. „Czy jest z nim ok?” – pytam. „Nie wiemy, chyba tak”. Myślę sobie, że to, kurczę, naprawdę niedobrze. Skończyłem jeść i myślę, że, cholera, przegrał jeden z moich sparingpartnerów. Bardzo mi go żal.

Idę później do szatni, a potem mój kolejny sparingpartner Joseph Duffy, który był w tej samej szatni ze mną, walczy – i radził sobie dobrze, ale dostał podbródkowego i też został znokautowany. Myślę sobie: „Mój Boże!”.

A potem kolejny gość, który był ze mną w szatni, Mickey Gall – on też przegrał! I zaczynam świrować – czy moja szatnia jest nawiedzona czy co? Bo przed walką człowiek staje się trochę przesądny. „Jestem w złej szatni! Przeklęta szatnia! Wszyscy przegrywają!”. Więc powtarzam sobie, że nie ma takiej opcji, nie ja, przywrócę porządek, nie przegram! Próbowałem przekonywać samego siebie.




Na tym jednak dramaty Kanadyjczyka się nie skończyły – kolejnych dostarczyli mu bowiem TJ Dilashaw, Cody Garbrandt, Rose Namajunas i Joanna Jędrzejczyk.

Potem rozgrzewamy się do walki, jestem już z trenerem. Myślimy, że, ok, teraz walczą dwie panie. Na ogół – nie zawsze, ale na ogół w walkach pań procentowa szansa na nokaut i skończenie jest mniejsza niż u mężczyzn z powodu mniejszej siły w uderzeniach. Więc myślę sobie, że, ok, to będzie pięć rund. A potem pozostali goście – TJ i Cody – to też będzie pięć rund. Mam więc sporo czasu na rozgrzewkę, więc tak też ją rozplanowaliśmy, na dobre 40 minut.

– relacjonował GSP.

I zaczyna się walka… Bach! Rose nokautuje Joannę! „O mój Boże! Szybko, szybko!”. Założyliśmy szybko owijki, zaczynam szaleć, zaczynam się rozgrzewać. A potem TJ, bum! Znokautował Cody’ego! „O mój Boże!!!”. Odchodzę tam od zmysłów! Próbuję przyspieszyć rozgrzewkę, a już mnie tam wołają… Od tamtej chwili wszystko potoczyło się już bardzo szybko.

*****

Sierpem #60 – jak Rose Namajunas pokonała Joannę Jędrzejczyk?

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button