UFC

Śladami Fedora

Druga w historii gala UFC w Meksyku, na której rozstrzygną się losy najbardziej prestiżowego pasa mistrzowskiego, zapowiada się spektakularnie.

Są pojedynki, których nie trzeba reklamować, a ich promocja wydaje się zbędna. Przyciągają bowiem fanów jak magnes samymi nazwiskami zawodników, ich historią, dokonaniami, stawką, o jaką toczy się walka. Bez wątpienia do takich starć należy batalia o unifikację pasów mistrzowskich dywizji królewskiej, w której na UFC 188 uznawany obecnie za najlepszego zawodnika kategorii ciężkiej na świecie Cain Velasquez skrzyżuje rękawice z przeżywającym renesans formy Fabricio Werdumem.

Amerykanin z meksykańskimi korzeniami to przykład prawdziwego oktagonowego pitbulla – poza klatką cichy i spokojny, małomówny, zamknięty w sobie, zupełnie nie przypominający bestii, w którą zmienia się, gdy sędzia daje sygnał do rozpoczęcia walki. Wtedy, niczym wściekły byk, błyskawicznie rusza na swoich rywali. Jak wygłodniały pitbull spuszczony po dwóch latach ze smyczy rzuca się na swoje ofiary, nie dając im ani milimetra swobody, ani chwili oddechu, z każdą sekundą pozbawiając ich sił do kontynuowania walki. Zamęcza ich, łamie psychicznie i fizycznie.

Do historii przeszły już masakry, które dwukrotnie zafundował doskonałemu przecież Juniorowi dos Santosowi, w morderczym klinczu serwując mu nieprawdopodobne lanie i kompletnie deformując jego twarz. Dość powiedzieć, że pojedynki te doprowadziły do szerokiej debaty odnośnie przerywania walki przez narożnik – zastępy ekspertów większych i mniejszych sugerowały, że trener Juniora dos Santosa winien był przerwać te rzeźnie, poddając swojego dzielnego, ale nie mającego absolutnie nic do powiedzenia w walce z Velasquezem i kompletnie porozbijanego, podopiecznego. Wszyscy pamiętamy też z pewnością pierwszą potyczkę reprezentanta American Kickboxing Academy z bardzo mocnym jeszcze wtedy, gargantuicznym Antonio Silvą, którego Amerykanin wypatroszył jak, nie przymierzając, świniaka, zamieniając oktagon w krwawą łaźnie i zostawiając Brazylijczyka na deskach oktagonu porozcinanego, przystrojonego czerwienią.

W starciu z Fabricio Werdumem powracający po prawie dwóch latach przerwy spowodowanej kontuzjami Cain Velasquez będzie jednak musiał mieć się na baczności. Kiedyś będący jedynie wirtuozem parterowym Brazylijczyk, dzisiaj jest niezwykle wszechstronnym zawodnikiem, który pod okiem doskonałego trenera Rafaela Cordeiro poczynił nieprawdopodobne postępy w stójce. Vai Cavalo w ostatnich pojedynkach prezentował się wyśmienicie, kompletnie rozbijając bardzo mocno wówczas faworyzowanego Travisa Browne’a oraz nokautując tytanoszczękiego przecież Marka Hunta.

Obok mistrzowskiego parteru i doskonałego muay thai najmocniejszą stroną Werduma jest jednak coś innego – inteligencja. To piekielnie szczwany lis, który z nie jednego pieca już chleb jadł. To zawodnik, który nieustannie stara się zmylić swoich rywali, który gestykuluje, rozgląda się, przemawia do przeciwników tylko po to, by chwilę później ruszyć na nich z soczystą szarżą. Werdum wdaje się ze swoimi przeciwnikami w swoiste gry mentalne, nieustannie zmuszając ich do zgadywania swojego kolejnego ruchu, trzymając ich w niepewności i tym samym nie pozwalając im rozwinąć skrzydeł, złapać rytmu. „Dziesięć sekund do końca!” – krzyknął do Travise Browne’a Werdum, gdy rzeczywiście do końca rundy pozostało tyle czasu – tylko po to, by „zasłuchanego” i nie spodziewającego się ataku Hawajczyka chwilę później zasypać gradem ciosów. Tak, Fabricio Werdum to piekielnie inteligentny oktagonowy troll!

Czy jednak słynący z opanowania Cain Velasquez da się wciągnąć w grę Fabricio Werduma? Na którym z nich walka w bardzo trudnych warunkach – stolica Meksyku leży bowiem ponad 2000 metrów nad poziomem morza, co mocno utrudnia oddychanie – odciśnie większe piętno? Na powracającym po prawie dwóch latach przerwy, doświadczonym przez kontuzje Velasquezie, czy może na obchodzącym wkrótce 38. urodziny Werdumie? Czy kapitalnie prezentujący się od strony zapaśniczej Amerykanin zdecyduje się obalić Werduma, by w parterze wdać się w piekielnie ryzykowne tany z wirtuozem BJJ, jakim bez wątpienia jest Brazylijczyk?

Który z nich uczyni milowy krok w kierunku piedestału, na którym od dawna rezyduje emerytowany, ale nadal uznawany za najlepszego w historii, Fedor Emelianenko, być może nawet zrzucając z niego Rosjanina? Amerykańsko-meksykański niezmordowany pitbull czy cwany brazylijski troll?

fot. ZUFFA / UFC.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button