UFC

Typowanie UFC Fight Night 118 – karta wstępna

Analizy i typowanie kart wstępnej gali UFC Fight Night 118 w Gdańsku, którą zwieńczy pojedynek Marcina Helda z Nasratem Haqparastem.

Transmisja z gali rozpocznie się w sobotę o godzinie 17:30.

Przypominam, że poszczególne ikony przy przewidywanych rezultatach walk w lekkim uproszczeniu oznaczają:

IkonaOpis
Tylko kataklizm mógłby sprawić, że mój faworyt przegra.
Jestem przekonany do swojego typu, ale nie skreślam całkowicie jego rywala, bo ma narzędzia, by zwyciężyć – choć szanse na to są niewielkie.
Zawodnik, na którego postawiłem powinien to bez większych problemów wygrać, choć jego rywal może stawić spory opór, który może zaprowadzić go nawet do zwycięstwa.
Nie jestem przekonany, bliżej mi, rzecz jasna, do zawodnika, na którego postawiłem, ale jego oponent ma umiejętności, by to wygrać.
Absolutnie nie będę zdziwiony, jeśli wytypowany przeze mnie zawodnik polegnie z kretesem, szalenie wyrównana walka, może pójść w dwie strony.

Poniżej analizy i typowanie karty wstępnej gali – w kolejności, w jakiej odbędą się walki. Z kolei analizy walk z karty głównej znajdują się w linku poniżej:

Typowanie UFC Fight Night 118 – karta główna




135 lbs: Felipe Arantes (18-8-1) vs. Josh Emmett (11-1)

Kursy bukmacherskie: Felipe Arante vs. Josh Emmett 3.90 – 1.29

Bartłomiej Stachura: Na początku swojej zawodowej kariery Josh Emmett rywalizował w limicie 145 funtów, by następnie przenieść się do kategorii lekkiej, gdzie stoczył zresztą trzy pierwsze walki pod banderą UFC. Teraz natomiast zdecydował się po czterech latach powrócić do kategorii piórkowej. Co ciekawe, także dla Felipe Arantesa jest to powrót do 145 funtów – ale z kategorii koguciej, gdzie stoczył trzy poprzednie starcia.

Innymi słowy, Amerykanin może mieć po swojej stronie przewagę fizyczną i siłową, ale to Brazylijczyk powinien wyglądać lepiej kondycyjnie – nie tylko z samego powodu powrotu do 145 funtów, bo także i w 135 wyglądał w tym obszarze solidnie (nawet w Meksyku!), podczas gdy reprezentant Team Alpha Male w trzecich rundach bywał już okrutnie zmęczony – a teraz, powtarzam, ścina jeszcze więcej kilogramów…

Dodatkowo, styl walki Emmetta nie jest szczególnie energooszczędny – dużo pracuje na nogach, walczy w krótkich zrywach, atakuje sierpami, często bitymi z dużą mocą. Owszem, jego kontry bywają soczyste i precyzyjne, ale akurat próby urwania głowy Brazylijczykowi mogą srodze odbić się na jego i tak mocno przecież średniawej kondycji – Arantes nigdy w karierze nie przegrał bowiem jeszcze przez nokaut. Brazylijczyk w stójce może przeciwstawić Amerykaninowi przede wszystkim kopnięcia, szczególnie te niskie, które zaprzęga do działania najchętniej – a to dobry sposób na ograniczenie mobilności Emmetta. W przeszłości Arantes bywał w stójce nieco bierny, przesadnie cierpliwy, ale ostatnimi czasy wyraźnie poprawił ten mankament.

Chute Boxe w pełnej krasie, czyli naruszony Felipe Arantes ustawia się na siatce, unosi gardę i czeka na to, by znaleźć odrobinę czasu i przestrzeni na wystrzelenie kontrą w starciu z Maximo Blanco – i znajduje je.

O ile zatem w płaszczyźnie kickbokserskiej zapowiada się wyrównana batalia – z delikatnym być może wskazaniem na Brazylijczyka – to w obszarze zapaśniczym Amerykanin powinien dominować. Pomimo bowiem tego, że ostatnio Arantes zaprezentował pewną poprawę w defensywie zapaśniczej, to nadal wydaje się, że Emmett nie powinien mieć większych problemów z kładzeniem go na plecach. W parterze natomiast Brazylijczyk jest sprawniejszy od Amerykanina, nieustannie z pleców szukając balach, trójkątów czy skrętówek, ale też czasami swoją nadmierną agresję przypłaca utratą dogodnej pozycji – a w starciu z przyzwoitym od strony zapaśniczej reprezentantem TAM może stanowić to problem.

Felipe Arantes to sprawny grappler z pleców i morderczy specjalista od uderzeń z góry – powyżej przetacza i ubija Godofredo Pepey’a.

Nie drgnie mi brew, jeśli Emmett wypunktuje Arantesa, głównie dzięki kontroli z góry w parterze, ale mimo wszystko – wbrew kursom bukmacherskim wyraźnie faworyzującym Amerykanina – za minimalnie bardziej prawdopodobny scenariusz uważam ten, w którym Brazylijczyk ubija zmęczonego rywala w trzeciej rundzie albo znajduje jednak sposób na odklepanie go w parterze, choćby i z pleców.

Zwycięzca: Felipe Arantes przez (T)KO

135 lbs: Lina Lansberg (7-2) vs. Aspen Ladd (5-0)

Kursy bukmacherskie: Lina Lansberg vs. Aspen Ladd 2.95 – 1.43

Bartłomiej Stachura: Aspen Ladd jest wszechstronniejszą zawodniczką od Liny Lansberg – chętnie włącza do swojej gry zapasy i pracę z góry, a dodatkowo powinna mieć przewagę od strony kondycyjnej. Jeśli przetrwa zatem pierwszą rundę, z każdą kolejną minutą jej przewaga powinna rosnąć. Dla Amerykanki będzie to debiut, wobec czego niewykluczone, że dopadną ją motyle w brzuchu, ale posiada wystarczająco dużo narzędzi – także twardą szczękę na okoliczność udanych akcji Szwedki – aby wyjść z oktagonu z uniesioną ręką.

Zwycięzca: Aspen Ladd przez decyzję

170 lbs: Warlley Alves (10-2) vs. Salim Touahri (10-1)

Kursy bukmacherskie: Warlley Alves vs. Salim Touahri 1.32 – 3.30

Bartłomiej Stachura: Dla nikogo nie ulega chyba wątpliwości, że będzie to piekielnie trudny debiut dla Salima Touahriego. Oczywiście – zapowiada się takowym na papierze, bo kto wie, co wydarzy się w oktagonie – może w pierwszej akcji Polak ustrzeli szarżującego Warlley’a Alvesa jakimś kontrującym sierpem?

Trzymając się jednak bliżej ziemi… Jak walczy polski zawodnik? To przede wszystkim uderzacz – choć rozpoczynał od BJJ – który w stójce korzysta głównie z technik pięściarskich, znacznie rzadziej – nożnych. Walczy w klasycznym ustawieniu, a jego najgroźniejszą bronią jest bez dwóch zdań potężny lewy sierpowy, w którym potrafi wygenerować naprawdę nie lada moc, zdolną skruszyć niejedną szczękę. I to widać – tj. jego umiłowanie do lewego sierpa. Wykorzystuje go od akcji zaczepnych, głównie – jak Pan Bóg przykazał – przeciwko mańkutom, wplata go w kombinacjach z prawym sierpem czy prostym. Jego ulubioną techniką jest „lewy zwód, prawy-lewy sierp”. W niemal każdej walce zaprzęga tę kombinację do działania. Jak wygląda to w praktyce? Mniej więcej tak:

Tutaj lekko uproszczona wersja w wykonaniu Mauricio Shoguna Ruy w starciu z Chuckiem Liddellem – zamarkowany prawy z mocnym pójściem do przodu i lewym sierpem już z odwrotnej pozycji.

I jeszcze jeden przykład, tym razem w wykonaniu Karola Bedorfa.

Na tym oczywiście nie wyczerpuje się arsenał pięściarski Salima – ochoczo zaprzęga też do działania prawicę, czy to w formie potężnego zamachowego na głowę, czy też krosa na górę lub szczególnie na schaby. Z lewego prostego korzysta rzadko – co odrobinę dziwi, bo gdy to czynił, chociażby w starciu z Tomaszem Romanowskim, notował sporo sukcesów – pomimo odwrotnej pozycji Berserkera.

Nie będę ukrywał, że ocena faktycznego potencjału Touahriego łatwa nie jest, głównie dlatego, że krakowianin walczy bardzo rzadko – ostatnimi czasy średnio co rok.

W starciu z Gaborem Szabo przed ponad trzema laty nie zachwycał pracą na nogach, mając problemy z zamknięciem niedoświadczonego Węgra w narożniki ringu. Potem masę problemów sprawił mu wspomniany Tomasz Romanowski, który długimi fragmentami tańcząc na nogach, wyprzedzał lubującego się w kombinacjach – i to na ogół bitych z naprawdę dużą mocą, a więc i nieszczególnie szybkich – Touahriego. Z kolei w konfrontacji z Mattem Inmanem krakowianin pracował na nogach bardzo dobrze w defensywie, nie dając się zamykać na siatce.

W umiłowaniu Polaka do wyprowadzania mocnych kombinacji widzę jednak spore ryzyko w starciu z Warlley’em Alvesem. Brazylijczyk bowiem powinien dysponować sporą przewagą szybkościową – szczególnie bowiem dopóki starcza mu paliwa w baku, jest piekielnie dynamiczny i diablo niebezpieczny. Porusza się lżej na nogach, potrafi atakować z obu pozycji, w locie nawet je zmieniając. W przeciwieństwie do kopiącego tylko od wielkiego dzwona Touahriego – najczęściej okrężnie na głowę lub korpus po przekroku, czasami zewnętrznym lowkingiem – Brazylijczyk kopie chętnie na wszystkich wysokościach. Naturalnie nawyk wkładania dużej siły w każdy niemal wyprowadzony cios Polaka może zapewnić mu nokaut – ale biorąc pod uwagę, że Alves dowiódł, że szczękę ma nie od parady, to prędzej nasz zawodnik w ten sposób straci niezwykle cenne na okoliczność rywalizacji z Brazylijczykiem siły. Warlley bowiem nadal opiera wiele ze swoich ataków nie tyle na podręcznikowej technice, co na wykorzystaniu swoich atrybutów fizycznych, z dynamiką na czele. Kosztem tego jest oczywiście szybsze drenowanie zasobów kondycyjnych.

Jak jednak powtarzam, ostatnie występu Touahriego nie przekonały mnie, że potrafi on odpowiednio zarządzać swoimi siłami – wobec czego wykorzystanie pięty achillesowej Alvesa, który od drugiej rundy zwalnia, może być mocno problematyczne.

W trybie berserkera Warlley przeradza się w prawdziwą bestię, nie dając chwili wytchnienia swoim rywalom. W zasadzie w każdym momencie swojej szarży potrafi się odnaleźć, atakując pięściami, kopnięciami, obalając czy próbując poddań. Na pierwszym fragmencie jego drugi pojedynek w zawodowej karierze, na drugim – jego debiut w UFC.

Reprezentant Grapplingu Kraków lubi czasami skrócić dystans z kolanem, a gdy walka przenosi się do zwarcia, szuka tajskiej klamry i ataku kolanami, ale akurat klincz może nie być najodpowiedniejszą płaszczyzną do toczenia walki z Alvesem – tam bowiem Brazylijczyk potrafi bardzo dobrze kontrolować rywali, jednocześnie męcząc ich kolanami, brudnym boksem oraz szczególnie stompami.

Trudno powiedzieć coś więcej o zapasach Touahriego – pokazał kilka razy ładne zejście pod ciosami, ale też gilotyną swego czasu zagroził mu właśnie wspomniany Szabo. A gilotyna Alvesa to wyrok.

Duszenie gilotynowe to najgroźniejsza parterowa broń Warlley’a Alvesa – w okamgnieniu potrafi ją piekielnie ciasno zapiąć.

Jeśli chodzi o defensywę zapaśniczą, również poziom Salima stanowi zagadkę. Wiadomo, że w ostatniej walce z łatwością zejściem do jednej nogi obalił go Bayzet Khatkhohu. Parter? Przyzwoita kontrola z góry, łączona z ciosami – ale Inman, nie tak sprawny w parterze jak Alves – krzywdy z góry zrobić sobie nie dał, od pozycji bocznej stopniowo odzyskując półgardę i gardę. A z pleców? W ostatniej walce Touhari próbował pracować otwartą gardą, ale nie widząc powodzenia, chwycił Khatkhohu, ściągając go do siebie i starając się – z powodzeniem – wymusić pasywność.

Innymi słowy – na papierze naprawdę trzeba się wysilić, żeby nie dostrzec wyraźnej przewagi szlifującego przez lata parter z Ronaldo Jacare Souzą Warlley’a Alvesa.

Podsumowując, nie obieram wszystkich szans Touahriemu, bo ma kowadło w ręce i teoretycznie nie ma tutaj wiele do stracenia, co może mieć swoje pozytywy – Alves natomiast po ewentualnej trzeciej z rzędu porażce jak najbardziej może zostać wyrzucony za burtę UFC. Obaj zawodnicy nie walczyli przez rok, ale wcześniej Brazylijczyk był zdecydowanie aktywniejszy, mierząc się i pokonując rywali o trzy klasy mocniejszych (Colby Covington, Alan Jouban)od tych, z którymi potykał się Grizzly, dla którego będzie to skok na piekielnie głęboką wodę. Wzięcie walki w ostatniej chwili również nie wróży naszemu zawodnikowi najlepiej – zwłaszcza w aspektach kondycyjnych, które same w sobie z uwagi na jego inklinacje do urywania głów mogą stanowić problem.

Trenujący w renomowanym X-Gym Brazylijczyk ma za sobą pełne przygotowania, będzie szybszy w stójce, ma więcej narzędzi w klinczu, a jego parter stoi na wyższym poziomie. Z nieskrywaną przyjemnością pomylę się i to odszczekam – ale wygra przez nokaut.

Zwycięzca: Warlley Alves przez (T)KO

145 lbs: Artem Lobov (14-13-1) vs. Andre Fili (16-5)

Kursy bukmacherskie: Artem Lobov vs. Andre Fili 2.50 – 1.59

Bartłomiej Stachura: Artem Lobov regularnie podkreśla przed starciem z Andre Filim, że dzięki bokserskiemu obozowi, jaki odbył obok Conora McGregora na okoliczność walki z tego ostatniego z Floydem Mayweatherem Juniorem, właśnie w płaszczyźnie pięściarskiej dokonał największego progresu. Nawet jednak jeśli okaże się, że Rosjanin będzie prezentował się w Gdańsku jak w swoich poprzednich trzech pojedynkach – a więc zdecydowanie bardziej taktycznie niż w dwóch pierwszych, przegranych, bataliach dla UFC – to i tak jego szanse na pokonanie Amerykanina nie są małe.

Niby bowiem Fili będzie miał po swojej stronie wyraźną przewagę warunków fizycznych, jest zawodnikiem mobilniejszym, trudniejszym do rozczytania, a do tego potrafi nieźle obalać, męcząc rywali z góry ciężkimi uderzeniami, to wyrachowany ostatnimi czasy styl Lobova – zmiany pozycji, sporo lowkingów, ograniczenie ciosów wyprowadzanych z pełną mocą, wywieranie presji – może być dla Amerykanina mocno problematyczny. Szczególnie, jeśli da się zepchnąć do defensywy – na wstecznym bowiem reprezentant Team Alpha Male traci masę ze swoich atutów, przede wszystkim w obszarze technik nożnych.

Z drugiej zaś strony, kowadła w pięściach Lobova to jeden z popularniejszych mitów w świecie MMA – tzn. Rosyjski Młot uderza mocno, jasne, ale to nie jest żaden artysta nokautu, wobec czego nie spodziewam się, aby duża zazwyczaj aktywność Filiego została jakkolwiek ograniczona obawą o zainkasowanie jakiejś bomby. Dlatego też stawiam na to, że dysponujący szerszym arsenałem kickbokserskim Fili – który, dodajmy, może też ograniczyć stójkową aktywność Lobova próbami zapaśniczymi – zdoła „obtańcować” statycznego Rosjanina, zwyciężając co najmniej dwie – najpewniej dwie pierwsze – rundy i tym samym dowożąc punktowe zwycięstwo do końca.

Nie będę jednak szczególnie zdziwiony, jeśli mimo wszystko Lobov swoją presją zdoła złamać/zamęczyć Filiego wcześniej, albo go ubijając, albo wypunktowując. Tym niemniej…

Zwycięzca: Andre Fili przez decyzję

185 lbs: Ramazan Emeev (15-3) vs. Sam Alvey (31-9)

Kursy bukmacherskie: Ramazan Emeev vs. Sam Alvey 1.77 – 2.10

Bartłomiej Stachura: Od strony stylistycznej pojedynek ten nie jest szczególnie skomplikowany. Biorąc pod uwagę nastawiony niemal wyłącznie na kontry – w inicjowaniu ataków radzi sobie znacznie gorzej – styl Sama Alvey’a, który uwielbia przesypiać co najmniej jedną, a najczęściej ze dwie rundy, z godną pozazdroszczenia cierpliwością czając się na idealny moment do kontrataku, trudno nie widzieć jego głównej szansy na zwycięstwo właśnie w jakiejś zakończonej nokautem kontrze. Rzecz jednak w tym, że nie dość, że nie ma za sobą pełnego obozu przygotowawczego – zdradził, że ścinanie wagi idzie mu piekielnie ciężko – to jeszcze gala odbywa się w Polsce (aklimatyzacja).

Emeev to solidny zawodnik, który ma w swoim sportowym CV kilka bardzo cennych zwycięstw – chociażby nad Anatolym Tokovem czy Vyacheslavem Vasilevskym. Odbył pełen obóz przygotowawczy, choć, odnotujmy, szykował się pod zapaśnika w osobie Trevora Smitha. Tym niemniej, na okoliczność konfrontacji z Alvey’em będzie miał po swojej stronie dwa bardzo cenne atuty – wszechstronność i umiarkowanie w ataku.

Oznacza to – nawiązując do wszechstronności – że jeśli z jakiegoś powodu nie będzie czuł się pewnie w stójce, może próbować męczyć Alvey’a w klinczu albo przenosić walkę do parteru – a zapasy Azera to kolejny element – poza kontrującym stylem walki i oszczędnością w akcje z uwagi na brak obozu przygotowawczego – który może jeszcze bardziej obniżać lichą już przecież i bez tego oktagonową aktywność Amerykanina. Z kolei wspomniane umiarkowanie w ataku oznacza, że Uśmiechnięty nie będzie prawdopodobnie miał zbyt wielu okazji do wyprowadzenia swoich ulubionych kontr – Emeev bowiem nie z tych, którzy zapominają się w ataku, uderzają z pełną mocą czy korzystają z długich, narażonych na kontry kombinacji. Obowiązkowo trzeba też wspomnieć o lowkingach – klockowato poruszający się Alvey ma z ich bronieniem masę problemów.

Nie znaczy to, że odbieram wszelkie szanse Amerykaninowi, bo – jak wspominałem – uderza mocno, więc jedna udana kontra może przesądzić o losach walki. Będzie też większy od niewyróżniającego się warunkami fizycznymi Azera oraz prawdopodobnie silniejszy, a nie jest go też łatwo obalić, wobec czego nie sądzę, aby Emeev był w stanie czynić to bez poważnego uszczerbku na swoich siłach witalnych. Nie zapominajmy też, że mimo wszystko dla Azera jest to debiut, co może jakoś odbić się na jego podejściu do walki, wywołać stres – i tak dalej.

Tym niemniej, aktywniejszy, wszechstronniejszy i mający za sobą pełen obóz przygotowawczy Azer, który nie z tych, co to zapominają się w ataku, dając rywalom okazje do kontry, zaliczy udany debiut.

Zwycięzca: Ramazan Emeev przez decyzję

135 lbs: Damian Stasiak (10-4) vs. Brian Kelleher (17-8)

Kursy bukmacherskie: Damian Stasiak vs. Brian Kelleher 1.95 – 1.87

Bartłomiej Stachura: Na papierze wydaje się, że starcia Damiana Stasiaka z Brianem Kelleherem zapowiada się na solidną, toczoną w szybkim tempie bitkę – obaj zawodnicy są bowiem bardzo odporni i aktywni. Rzecz jednak w tym, że nie spodziewam się, aby Amerykanin był zainteresowany szermierką na pięści i kopnięcia ze Stasiakiem – odwoła się do zapasów, szukając obaleń, pracy z góry – kontroli przeplatanej z uderzeniami i być może próbami poddań.

W stójce bowiem Kelleher nie jest szczególnie poukładanym zawodnikiem. Owszem, zmieni od czasu do czasu pozycję z klasycznej na odwrotną, zaatakuje jakimś frontalem albo lowkingiem, raz na ruski rok spróbuje też zdzielić korpus rywala, ale najzwyczajniej w świecie widać jak na dłoni, że nie jest to zawodnik stójkowy – brak mu luzu, bywa statyczny na nogach, czasami wręcz panikuje przed uderzeniami, odwracając się bokiem do rywala.

Stasiak prezentuje się na nogach o wiele lepiej. Owszem, jego stójkowa defensywa nie jest jeszcze na pewno idealna, ale posiada twardą szczękę, która gdy trzeba, przychodzi mu w sukurs. W swoich pierwszych walkach w oktagonie nie zawsze zaprzęgał do działania odpowiednie do sytuacji techniki, szczególnie w kwestii obrotowych kopnięć, z którymi zdecydowanie przesadzał, ale w ostatniej potyczce z Pedro Munhozem – a więc zawodnikiem o wiele lepszym od Briana Kellehera – wypadł bardzo przyzwoicie, zawieszając Brazylijczykowi wysoko poprzeczkę.

Zdecydowanie poszerzył arsenał uderzeń – regularnie zmieniając pozycje, atakował kopnięciami na każdej wysokości, obrotówkami na korpus i głowę, backfistami, kombinacjami bokserskimi i szczególnie soczystymi podbródkowymi, które kilka razy soczyście doszły szczęki Munhoza. Uwagę przykuwała też jego znacznie poprawiona praca na nogach – o ile w konfrontacji z Davey’em Grantem dawał się regularnie zamykać na siatce, tak w starciu z Brazylijczykiem przez większość czasu bardzo dobrze trzymał się z dala od ogrodzenia, orbitując i tym samym mocno utrudniając rywalowi wywieranie presji. To świetny prognostyk na okoliczność walki z Kelleherem, który również szukał będzie zapewne zwarcia – i obalenia.

To nie jedyny pozytyw, jaki Stasiak wyniósł z walki i przygotowań do starcia z Munhozem. Brazylijczyk dysponuje bowiem morderczą gilotyną, na którą Polak był bardzo dobrze przygotowany. To cenna umiejętność, bo i Kelleher lubi atakować tego rodzaju duszeniem.

Nie ukrywam, że bardzo wiele obiecuję sobie też po wizycie Damiana w Jackson-Wink MMA, gdzie spędził sześć tygodni. Biorąc pod uwagę, że jego stójka przed starciem z Munhozem bywała, powiedzmy, nie do końca przemyślana, to akurat Albuquerque jest idealnym miejscem na nabranie szlifów taktycznych, opakowanie naturalnych umiejętności w strategiczne ryzy. Jak wspominałem, już z Munhozem wyglądało to dobrze, więc spodziewam się, że teraz Stasiak jeszcze lepiej dostosowywał będzie swoje techniki ofensywne do aktualnej sytuacji w oktagonie.

Optymizmem napawać mogą też defensywne zapasy Polaka, których poziomu w żadnej mierze nie oddają statystyki, wedle których Stasiak wybronił tylko 50% prób obaleń ze strony rywali. Rzecz bowiem w tym, że w pierwszych walkach po prostu nie prezentował się w tym aspekcie najlepiej, a i jego praca na nogach ułatwiała przeciwnikom zadanie. Teraz natomiast jest nie tylko bardzo mobilny, co samo w sobie stanowi już poważny problem dla garnących się do zapasów przeciwników, ale i jego obrona przed obaleniami w zwarciu wygląda bez porównania lepiej. Munhoz położył naszego zawodnika na plecach 3 razy, podejmując jednak łącznie 10 prób. A, dodajmy, Kelleher żadnym wirtuozem zapaśniczym nie jest.

To jednak nie wszystko, bo nawet jeśli pojedynek przeniesie się do parteru z Polakiem na plecach, to w żadnej mierze nie będzie on tam bezbronny. Nie dał sobie zrobić krzywdy w starciu z bez porównania mocniejszym grapplerem w osobie Munhoza, przetaczał i poddał silnego jak tur Granta, więc mam poważne wątpliwości, czy Amerykanin będzie w stanie zagrozić Stasiakowi z góry. Być może – przy bardzo, bardzo korzystnych wiatrach – Kelleher byłby w stanie jako-tako skontrolować Stasiaka z góry, ale z drugiej strony, nie zdziwi mnie, jeśli Polak szybko wstanie, przetoczy rywala, a nawet podda go z pleców. W konfrontacji z Chito Verą Brian Kelleher popełnił szkolny błąd, dając broniącemu się pod siatką przeciwnikowi złapać kimurę, którą potem ten ostatni – w wyniku nieporadności Amerykanina – zamienił na szybko odklepaną przez Kellehera balachę.

Podsumowując – spodziewam się, że gość z Ameryki od początku spróbuje narzucić mocne tempo, wywierając presję i uderzeniami torując sobie drogę do klinczu, gdzie poszuka obaleń. Może znajdzie jedno czy drugie, ale mobilność Stasiaka będzie mocno utrudniała mu skracanie dystansu i próby zapaśnicze, a nawet jeśli dopadnie naszego zawodnika pod siatką – to straci sporo sił na sprowadzenia. Fragmenty stójkowe należeć będą natomiast do znacznie sprawniejszego na nogach Polaka, który będzie też cieszył się sporą przewagą zasięgu ramion (10 cm). Być może Kelleher dzięki presji wygra pierwszą rundę, ale z czasem – męcząc się z obaleniami i inkasując ciosy w drodze po nie – zacznie zwalniać. Szala zwycięstwa będzie stopniowo przechylała się na stronę Webstera, który ostatecznie powróci na ścieżkę zwycięstw, wygrywając na kartach sędziowskich.

Zwycięzca: Damian Stasiak przez decyzję

265 lbs: Adam Wieczorek (8-1) vs. Anthony Hamilton (15-8)

Kursy bukmacherskie: Adam Wieczorek vs. Anthony Hamilton 1.69 – 2.25

Bartłomiej Stachura: Nie będę ukrywał, że jest to łatwa do typowania walka, bo absolutnie takową nie jest. Adam Wieczorek to mało jeszcze znany, ale ciekawy i naprawdę nieźle rokujący 25-latek, który walczy odrobinę nieszablonowo.

W stójce, pomimo doskonałych warunków fizycznych i chwilami naprawdę niezłej pracy ciosami prostymi – szybkimi i soczystymi – odnosi się do nich rzadko, nie wykorzystując do końca ich dystansującego potencjału. Zamiast tego chorzowianin obudował swoją stójkę – walczy z klasycznego ustawienia – wokół kopnięcia na głowę wykroczną nogą. Używa go niemalże w charakterze jaba! I, trzeba mu oddać, że czasami przynosi to ze wszech miar pożądane rezultaty, bo gdy już przyzwyczai rywala do tego rodzaju pojedynczych kopnięć, później urozmaica je, dokładając od razu cios albo po prostu markując high kicka i ruszając z akcją bokserską. Mam jednak wrażenie, że potencjał drzemiący w jego ciosach prostych jest o wiele większy…

Może podobać się parter Adama, w którym porusza się bardzo sprawnie z góry, umiejętnie torując sobie drogę do dosiadu, skąd płynnie zajmuje plecy szukających ucieczki rywali. Z pleców z kolei chętnie walczy otwartą gardą, jest aktywny, kreatywny, szuka trójkątów, balach. Czasami inkasuje z tego powodu uderzenia z góry, ale na pewno nie można zarzucić mu jakiejkolwiek bierności. Generalnie parter jest prawdopodobnie jego najmocniejszą stroną – i tam też rozstrzygał najwięcej walk, czy to poddaniami, czy też uderzeniami.

Jego klincz pozostawia jednak jeszcze wiele do życzenia. Niby stara się walczyć o podchwyty – czasami z powodzeniem – i ma niezły balans, ale bywał pod siatką kontrolowany i obalany przez zawodników bez porównania słabszych w tej płaszczyźnie, a także słabszych fizycznie od Anthony’ego Hamiltona – Zoumana Cisse czy nawet uderzacza Kevina Wiwatowskiego. Nie pomaga też tendencja Wieczorka do cofania się w linii prostej na siatkę.

Na pewno na plus Polakowi zaliczyć można kondycję – na ogół kończył walki szybko, ale w tej najdłuższej, bo prawie 15-minutowej z Kevinem Wiwatowskim, nawet w trzeciej rundzie wyglądał całkiem przyzwoicie, a jego aktywność nadal stała na niezłym poziomie.

Droga do zwycięstwa Anthony’ego Hamiltona jest jednak oczywista – musi zamęczyć Adama Wieczorka w klinczu pod siatką, obalać go, kontrolować z góry, okolicznościowo obijać. Jak wspominałem, Wieczorek jest niebezpieczny w walce na chwyty, ale wydaje się, że piekielnie silny i ciężki Amerykanin może być w stanie zneutralizować jego ofensywę z pleców.

Rzecz jednak w tym, że Bóg jeden raczy wiedzieć, w jakiej formie znajduje się Freight Train, który miesiąc temu, po trzeciej z rzędu porażce, ogłosił przejście na sportową emeryturę. Gdyby tego nie zrobił, prawdopodobnie i tak zostałby zwolniony z organizacji, ale jako że nadarzyła się okazja powrotu – powrócił. Czy po ewentualnej porażce ponownie zawiesi rękawice na kołku? Wydaje się to niemal pewne.

Oczywiście najprostsza droga do zwycięstwa Wieczorka prowadziłaby przez utrzymywanie walki na nogach – orbitowanie z dala od siatki i ostrzeliwanie Hamiltona pojedynczymi ciosami – ale zadanie to może być trudne, bo Hamilton lubi ostro zaatakować, a – jak wspominałem – Wieczorkowi brakuje nieco nawyku odchodzenia do boku, wobec czego zapewne prędzej czy później znajdzie się z plecami na siatce. Tam to Amerykanin powinien rozdawać karty, z jednym wszakże zastrzeżeniem – o czym później.

Z kolei drugi sposób na zwycięstwo – poza wspomnianym punktowaniem na nogach – to przewrócenie Hamiltona. Nie mam większych wątpliwości, że z góry Wieczorek mógłby rozstrzygnąć walkę na swoją korzyść – i to przed czasem. Rzecz jednak w tym, że przewrócenie wielkiego i silnego Amerykanina nie będzie łatwym zadaniem, zwłaszcza, że Adamowi brak solidnych zapaśniczych szlifów – a przynajmniej póki co ich nie pokazał.

Wracając do tegoż zastrzeżenia względem dominacji Hamiltona w klinczu… Otóż, czy rzeczywiście zdoła rozdawać tam karty przez co najmniej dwie rundy, nie mając za sobą porządnych przygotowań, walcząc po drugiej stronie globu i mentalnie prawdopodobnie będąc już na emeryturze? Mam co do tego wiele wątpliwości. Absolutnie bowiem nie wykluczam scenariusza, w którym może i Wieczorek spędzi większą część pierwszej rundy na siatce albo na plecach, przegrywając ją, ale zachowa więcej paliwa w baku na dwie kolejne, które padną jego łupem dzięki większej aktywności na nogach.

Jak więc zaznaczyłem na początku, mam nie lada zagwozdkę przy typowaniu tego pojedynku, bo scenariusz, w którym dysponujący gargantuiczną przewagą doświadczenia Anthony Hamilton robi sobie z Adama Wieczorka Daniela Omielańczuka, zamęczając go w klinczu, jest realny. Ba, biorąc pod uwagę, że Amerykanin lubi na początku ruszyć do szalonego ataku – i może tak zrobi, wiedząc, że kondycyjnie i tak nie podoła? – nie sposób wykluczyć nokautu na korzyść jednego lub drugiego. Z drugiej natomiast strony, forma fizyczna i mentalna 37-letniego już Hamiltona to jedna wielka niewiadoma, podczas gdy młodszy o ponad dekadę Wieczorek cały czas jest na fali wznoszącej. Niby Polak nie dysponuje nokautującym uderzeniem, ale i odporność Hamiltona już dawno nie ta.

Wahając się i zmieniając typ co kolejne napisane zdanie, stawiam ostatecznie na Adama Wieczorka – przetrwa pierwszą rundę, a potem wypunktuje, ubije albo udusi.

Zwycięzca: Adam Wieczorek przez (T)KO

155 lbs: Marcin Held (22-7) vs. Nasrat Haqparast (8-1)

Kursy bukmacherskie: Marcin Held vs. Nasrat Haqparast 1.23 – 4.45

Bartłomiej Stachura: Niby Nasrat Haqparast, który wziął walkę na dwa tygodnie przed galą, przekonuje, że od wielu tygodni był w bardzo mocnym treningu, ale… wiemy, jak to jest. Nie ukrywam, że widzę w tym pojedynku szansę na to, aby Marcin Held ponownie zabłysnął, odnosząc swoje premierowe zwycięstwo w oktagonie i tym samym ratując się przed zwolnieniem.

Ledwie 22-letni Haqparast to przede wszystkim uderzacz, którego dwoma największymi atutami są odwrotna pozycja i lewa ręka, najczęściej w formie sierpa, rzadziej – krosa. Nie jest jednak tak, że jego stójka jest jakoś szczególnie poukładana. Jak na młodziana przystało, wielokrotnie ponosi go fantazja, wkłada masę sił w ciosy, wpada w rywali, kompletnie zapomina o defensywie. Ba, w pojedynku Ruslanem Kalyniukiem, a więc solidnym – ale niewiele ponad to – uderzaczem otrzymywał ogromne cięgi na nogach, będąc zmuszonym do zaprzęgnięcia do działania zapasów. Tam, owszem, zdominował Rosjanina, ale gdzie parter Kalyniuka, a gdzie Helda? W poprzednich walkach Haqparast nie chciał schodzić do parteru za rywalami o trzy klasy gorszymi grapplersko od tyszanina, co dojść jasno sugeruje, że w Gdańsku spróbuje unikać parteru jak ognia.

Nawet jednak jeśli jego defensywne zapasy okażą się wystarczające – przesłanek do czego ze świecą szukać w jego dotychczasowych bojach – to w najmniejszym stopniu nie wykluczam, że Marcin może być w stanie wypunktować afgańskiego Niemca na nogach – choć, owszem, będzie musiał cały czas uważać na lewego sierpa.

Tym niemniej, biorąc pod uwagę, że Nasrat ma tendencje do cofania się prosto na siatkę, a zapasy Marcina prezentują się coraz lepiej – a i po swojej stronie powinien mieć przewagę siłową (Haqparast nie zbija dużo kilogramów), to oczami wyobraźni widzę polskiego zawodnika nurkującego pod jakimś szalonym cepem rywala, aby położyć go na plecach. Tam natomiast tylko od „inwencji twórczej” Helda zależeć będzie, w jaki sposób podda mającego w swoim sportowym CV zwycięstwa nad aż czterema (!) debiutantami Haqparasta.

Dlaczego jednak w razie zwycięstwa debiutanta szczęka opadnie mi nisko, ale jednak nie roztrzaska się na kawałki o podłogę? Odpowiedzią niech będą trzy pierwsze potyczki tyszanina w oktagonie UFC… Pomijając jednak efekt przypadku, Held nie powinien mieć problemów z pokonaniem debiutanta.

Zwycięzca: Marcin Held przez poddanie




Analizy i typowanie karty głównej UFC Fight Night 118 zostaną opublikowane dziś wieczorem.

*****

Analizy UFC Gdańsk – Jan Błachowicz vs. Devin Clark

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button