UFC

Trzech wspaniałych po UFC FN 75

Saitamska gala UFC Fight Night 75 jest już za nami. Kogo zapamiętamy z niej najdłużej?

Nie będę ukrywał, że miałem pewien problem z wyłonieniem trójki wspaniałych po gali UFC Fight Night 75 – bynajmniej jednak nie z powodu dużej liczby kandydatur…

Tym niemniej, oto trójka bohaterów japońskiej gali!

#3 – Diego Brandao (20-10)

Pokonał: Katsunori Kikuno (22-8-2) przez TKO (uderzenia), R1, 0:28

Niewielu jest tak agresywnie walczących zawodników, jak zwycięzca 14. edycji TUFa, Diego Brandao. Brazylijczyk w początkowym etapie walk rzuca na szalę wszystkie swoje siły, próbując urwać głowę przeciwnikom, co niemal zawsze jest gwarantem oktagonowych fajerwerków.

Ostatnio wszystkie jego walki kończyły się w pierwszej rundzie – i nie inaczej było w sobotę w Saitamie. Po dwóch nokautach, których doświadczył w starciach z Dustinem Poirierem (był wówczas w fatalnej formie fizycznej) oraz Conorem McGregorem, w końcu szalony Brazylijczyk wychodzi na prostą. Błyskawicznym ubiciem Kotsunoriego Kikuno zapewnił sobie drugą wiktorię z rzędu po tym, jak ostatnio zastopował Jima Hettesa.

Brandao zaprezentował się doskonale – był morderczo skuteczny w swojej agresji, potrzebując niespełna pół minuty na odprawienie rywala. Wygląda na to, że powrót do treningów w Brazylii dobrze mu się przysłużył. To jeden z niewielu zawodników, którego walk nie można przegapić – czy skończy z tarczą, czy na niej, możemy być pewni, że emocji, przynajmniej w otwierającej rundzie, nie zabraknie.

Dodatkowo za swój występ Brazylijczyk został nagrodzony bonusem 50 tys. dolarów.

Kto następny dla Diego Brandao?

Zdecydowanie przychylam się do propozycji Macieja Słowińskiego, który zestawiłby Brandao z innym ultra-agresywnym zawodnikiem, Maximo Blanco. Nie ma sensu szukać dalej – ten pojedynek zwiastowałby nieskrępowaną niczym przemoc w najczystszej postaci.

Diego Brandao vs Maximo Blanco

#2 – Josh Barnett (34-7)

Pokonał: Roy’a Nelsona (20-12) przez jednogłośną decyzję

Po niespełna dwóch latach nieobecności Warmaster powrócił w dobrym stylu. Na przestrzeni pięciu rund zdominował Roy’a Nelsona, prezentując chwilami wyborną pracę w klinczu, w której rewelacyjnie zaprzęgał do działania krótkie ciosy, łokcie, kolana oraz PRIDE’owskie stompy. Josh Barnett udowodnił tym samym, nie pierwszy raz zresztą, że walka przy siatce może być nie mniej fascynującym elementem pojedynku niż stójkowe wymiany pięści i kopnięć. Tylko tytanowej szczęce i ogromnemu sercu do walki Nelson zawdzięcza przetrwanie do końcowej syreny.

Korzystając ze swojego bogatego doświadczenia na japońskich ringach, a także umiejętności aktorskich, Barnett porwał publikę z kraju kwitnącej wiśni zarówno przed walką, jak i po jej zakończeniu. Udanym powrotem Mistrz Wojny włącza się do wyścigu o pas mistrzowski, a jego konto zasila dodatkowe 50 tys. dolarów za występ wieczoru.

Kto następny dla Josha Barnetta?

Amerykanin jest obecnie notowany na 6. miejscu w rankingu UFC. Z zawodników będących nad nim tylko Travis Browne oraz Andrei Arlovski nie mają jeszcze zaplanowanych walk – z tym pierwszym jednak Barnett niedawno walczył, ten drugi natomiast przymierzany jest do rewanżu z Frankiem Mirem. Kusi odrobinę zestawienie Białorusina z Warmasterem, ale ten pierwszy chciałby szybko powrócić do występów, a nie jestem pewien, czy taki sam plan ma po 5-rundowej batalii Barnett. Wobec tego…

Josh Barnett vs zwycięzca Mark Hunt / Antonio Silva

#1 – Uriah Hall (12-5)

Pokonał: Gegarda Mousasiego (37-6-2) przez TKO (latające kolano i ciosy), R2, 0:25

Zrobił to! Uriah Hall wprawił w osłupienie cały świat MMA, fundując pierwszą w karierze porażkę przez nokaut zaprawionemu w bojach Gegardowi Mousasiemu. Co ciekawe, Jamajczyk był największym underdogiem gali!

Pierwsza runda nie potoczyła się tak, jak wymarzyłby to sobie piekielnie zdolny, choć nie mniej chimeryczny Hall, który spędził ją niemal w całości na plecach. Zainkasował kilka ciosów, ale w ogólnym rozrachunku nie wypadł źle – jego defensywny grappling wyglądał bardzo solidnie. Błysnął też świetnym przetoczeniem Mousasiego kimurą.

Prawdziwe fajerwerki przyszły jednak w drugiej rundzie, gdy na jej początku Jamajczyk niezwykle rzadko oglądaną w oktagonie obrotówką z wyskoku trafił obniżającego pozycję rywala, dobijając go następnie soczystym kolanem i zmuszając sędziego do przerwania walki dodatkowymi ciosami z góry. Sensacja stała się faktem, a Hall zaliczył najcenniejsze zwycięstwo w karierze, zgarniając przy okazji 50 tys. dolarów bonusu za występ wieczoru.

Kto następny dla Uriaha Halla?

Pokonaniem Mousasiego Hall wyrąbał sobie drogę do czołowej dziesiątki rankingu. Pokonanie Ormianina ma mocny ciężar gatunkowy i eliminuje jakikolwiek parasol ochronny – o ile takowy istniał – nad głową Jamajczyka. Pora na walki z naprawdę mocnymi rywalami.

Z dwóch dostępnych obecnie zawodników z TOP 10, którzy są wolni, choć są po porażkach – a zatem Lyoto Machidy oraz Thalesa Leitesa – zdecydowanie bardziej preferuję tego pierwszego. Mielibyśmy niemal pewność, że walka toczyłaby się w stójce, a ponadto lubię zestawienia starych lisów i młodymi (powiedzmy, bo Uriaha ma 31 lat…) wilkami stojące pod znakiem „wymiany pokoleń”.

Uriah Hall vs Lyoto Machida

Wyróżnienia

Mizuto Hirota i Teruto Ishihara – pierwszy za agresję i szczękę, drugi za kapitalną stójkę w pierwszych fragmentach walki, dopóki kondycja pozwalała – oraz za serce.
Keita Nakamura – za wykorzystanie tej jednej jedynej okazji.

*****

A Wy kogo wyróżnilibyście po gali?

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button