UFC

Trzech wspaniałych po UFC FN 66

Pierwsza gala UFC na Filipinach przyniosła mieszane emocje – efektowne i szybkie walki przeplatane były przeraźliwie słabymi i nudnymi.

Oto trzej zawodnicy, którzy zasłużyli na największe wyróżnienie po gali. Wprowadzamy też drobny dodatek – od tej pory w cyklu Trzech Wspaniałych dodawać będziemy też propozycje kolejnych walk dla bohaterów artykułu.

#3 – Neil Magny (15-3)

Pokonał: Hyun Gyu Lima (13-5-1) przez TKO (uderzenia z góry), R2, 1:24

Mogło się wydawać, że rozpędzonego sześcioma kolejnymi wiktoriami Neila Magny’ego w starciu z Hyun Gyu Limem czeka ostateczna weryfikacja. Rywale, których miał dotychczas na rozkładzie Amerykanin, nie należeli bowiem do najwyższej półki zawodniczej i nadal wielu obserwatorów ze sporym dystansem podchodziło do tego, jak daleko w dywizji może zajść ciemnoskóry zawodnik. Lim – ze swoim agresywnym stylem walki, świetnymi warunkami fizycznymi i ogromną mocą w uderzeniach – stanowić miał nie lada test dla Amerykanina.

I stanowił! Już na samym początku pojedynku Magny został zepchnięty do rozpaczliwej defensywy, zupełnie gubiąc się pod naporem potężnego Koreańczyka – jakimś cudem jednak przetrwał tę nawałnicę ciosów, by następnie przejąć stery pojedynku w swoje ręce, terroryzując zmęczonego już Lima z góry. Ostatecznie ubił go w drugiej rundzie, notując tym samym już trzecie z rzędu i czwarte w ostatnich pięciu pojedynkach skończenie, jednocześnie wytrącając coraz więcej argumentów z ręki maruderów narzekających na jego rzekomo nudny styl walki.

Kto następny dla Neila Magny’ego?

Siódme kolejne zwycięstwo z rzędu oznacza, że reprezentant Grudge Training Center może śmiało celować w pojedynek z kimś z czołówki dywizji półśredniej, choć sam nie zdecydował się rzucić publicznie wyzwania nikomu. Kandydatów jest jednak co najmniej kilku – Magny mógłby skrzyżować rękawice ze zwycięzcą pojedynku Rick Story vs Erick Silva lub Dong Hyun Kim vs Josh Burkman, ale sam młodego amerykańskiego wilka najchętniej obejrzałbym w konfrontacji ze starym brazylijskim lisem, Demianem Maią.

Neil Magny vs Demian Maia

#2 – Jon Delos Reyes (8-4)

Pokonał: Roldana Sangcha’ana (4-2) przez poddanie (duszenie zza pleców), R2, 3:13

Efektownie walczący – wszystkie zwycięstwa notował przed czasem – Jon Delos Reyes nie miał łatwego życia w UFC. W swoim debiucie w organizacji robił, co chciał z Dustinem Kimurą, by potem jednak dać się złapać w balachę. Następnie zestawiono go z piekielnie utalentowanym, mającym mistrzowskie aspiracje Kyoji Horiguchim – pochodzący z Guamu zawodnik nie znalazł sposobu na szybkiego Japończyka i teraz, na gali UFC Fight Night 66 w rywalizacji z Roldanem Sangcha’anem znajdował się pod ścianą. Porażka oznaczałaby najprawdopodobniej pożegnanie z organizacją.

Pojedynek był toczony w niezwykle szybkim tempie, a z uwagi na niszczycielskie zapędy obu zawodników a także sporą szczyptę chaosu, która wkradała się w ich poczynania, akcja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Pięści fruwały na lewo i prawo, w parterze raz po raz dochodziło do zmian pozycji, a wszystkiemu temu towarzyszyły hektolitry krwi. Po starciach Wanderleia Silvy z Brianem Stannem w kategorii półciężkiej i Marka Hunta z Antonio Silvą w ciężkiej w końcu i kategoria musza dorobiła się rzeźnicko-rozbójniczej draki, która pamiętana będzie przez długi czas.

To bez wątpienia najcenniejsze i najbardziej efektowne w karierze zwycięstwo Delos Reyesa. Obaj zawodnicy zastali za nie nagrodzeni zasłużonym bonusem za walkę wieczoru, wzbogacając swoje konto o 50 tysięcy dolarów – Delos Reyes ma nadzieję, że dzięki temu wkrótce będzie mógł zająć się wyłącznie treningami MMA. Póki co bowiem pracuje na pełen etat, trenując wyłącznie po godzinach.

Kto następny dla Jona Delos Reyesa?

Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, z kim w kolejnej batalii powinien zmierzyć się zwycięzca. Idealnym partnerem do rytmów, w jakich Guamczyk hula w oktagonie, jest… Ryan Benoit. Czy wyobrażacie sobie poziom agresji i szaleństwa, który obaj wnieśliby do klatki? Dwóch morderczych brawlerów, którzy w każdej milisekundzie pojedynku dążą do skończenia.

Pojedynki takich zawodników jak Delos Reyes i Benoit – którzy, nawiasem mówiąc, zapewne nigdy nie dobiją się do czołówki dywizji – stanowią idealną przeciwwagę dla miszmaszu maestrii i perfekcjonizmu oraz kunktatorstwa i zachowawczości, którymi jednych zachwyca, innych odstrasza mistrz kategorii muszej, Demetrious Johnson.

Jon Delos Reyes vs Ryan Benoit

#1 – Mark Munoz (14-6)

Pokonał: Luke’a Barnatta (8-3) przez jednogłośną decyzję (2 x 30-27, 29-28)

Mark Munoz kiedyś znajdował się o krok od walki o pas mistrzowski kategorii średniej, ale w decydującym boju został rozparcelowany przez aktualnego mistrza Chrisa Weidmana. Od tego momentu Filipińczyk wszedł na równię pochyłą, prezentując się coraz gorzej. Potrzebował roku, aby pozbierać się po porażce z Weidmanem i choć w swoim powrocie efektownie rozprawił się z Timem Boetschem, to, jak się później okazało, były to dobre złego początki. Potem bowiem przegrał trzy kolejne starcia – wszystkie w pierwszej rundzie. Padał łupem, kolejno, Lyoto Machidy, Gegarda Mousasiego i Roana Carneiro – szczególnie ta ostatnia porażka z przeciętnym przecież rywalem musiała szczególnie zaboleć naszego bohatera.

Przed pojedynkiem z Lukiem Barnattem Munoz zapowiedział zakończenie kariery, wcześniej sprzedając też swój klub. Wydawało się, że 37-letniemu zawodnikowi, który z każdym występem prezentował się coraz gorzej, nie wystarczy ani motywacji, ani umiejętności, by przerwać pasmo przegranych i zakończyć karierę zwycięstwem. A jednak Filipińska Maszyna Niszcząca jeszcze raz przetoczyła się po swoim rywalu – Munoz kompletnie zdominował bezradnego, ale twardoszczękiego Anglika, nieustannie wywierając presję na wystraszonym rywalu, raz po raz rzucając nim jak kukłą i nawet w stójce regularnie trafiając go potężnymi uderzeniami. Ten jeden ostatni raz Mark przypomniał sobie, kim był kilka lat temu, siejąc spustoszenie mocnymi cepami w stójce i atomowymi uderzeniami z góry.

Dla zebranych na hali kibiców to właśnie pojedynek Marka Munoza z Lukiem Barnattem był walką wieczoru, a jego przemowa, którą wygłosił po syrenie końcowej, z pewnością zapadnia na długo w pamięci jego fanów.

Kto następny dla Marka Munoza?

Rodzina.

Wyróżnienia

Gegard Mousasi – za pełną dominację, świetne obalenia i parterową aktywność.
Jingliang Li – za efektowne zwycięstwo nad faworyzowanym rywalem.

A Wy kogo wyróżnilibyście szczególnie po UFC Fight Night 66?

fot. ZUFFA / UFC.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button