UFC

Trzech wspaniałych po UFC 189

Karta główna oraz ostatnia walka karty wstępnej UFC 189 zamieniły oktagon w krwawą łaźnię pełną sportowej wirtuozerii, hartu ducha i brutalności.

Najbardziej promowane wydarzenie w historii UFC okazało się rewelacyjnym spektaklem, którego echa nie umilkną jeszcze przez długi, długi czas.

Oto trójka największych bohaterów gali!

#3 – Gunnar Nelson (14-1-1)

Pokonał: Brandona Thatcha (11-3) przez poddanie (duszenie zza pleców), R1, 2:54

Nie dysponujący najlepszymi warunkami fizycznymi Gunnar Nelson nie był faworytem w konfrontacji z agresywnym strikerem, ogromnym Brandonem Thatchem. Wydawało się, że Islandczyk swojej jedynej szansy szukać musi w parterze, ale przeniesienie walk do tej płaszczyzny nie zapowiadało się na łatwe zadanie.

Nelson tymczasem, zaskakując niemal wszystkich, rzucił Rukusa na deski nie jakimś haczeniem czy wycinką z klinczu, do których się czasami odwołuje, ale spektakularną akcją w stójce.

Niezwykle cierpliwy od samego początku Islandczyk długo analizował schemat poruszania się swojego rywala – odejście, zmiana pozycji na klasyczną/odwrotną, zresetowanie stóp, atak – i tak w koło. Mając już wszystko dobrze poukładane w głowie, Nelson, korzystając ze swoich karateckich korzeni, błyskawicznie skrócił dystans dokładnie wtedy, gdy Thatch akurat zmieniał pozycję z odwrotnej na klasyczną, zupełnie nie spodziewając się ataku. Islandczyk trafił kombinacją ciasnego lewego sierpa i prawego prostego, powalając Amerykanina na deski – w tym momencie walka była już rozstrzygnięta, bo w parterze musiała to być gra do jednej bramki, i taką w istocie była.

Nelson tym samym udowadnia, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w dywizji półśredniej, a cierpliwość, szybkość oraz inteligencja mogą z nawiązką rekompensować jego przeciętne warunki fizyczne.

Kto następny dla Gunnara Nelsona?

Islandczyk znajduje się obecnie w czołowej piętnastce rankingu UFC, więc teoretycznie powinien dostać rywala, który również jest sklasyfikowany. Ciekawie zapowiadałby się jego pojedynek z Dong Hyun Kimem (kontrola Koreańczyka czy maestria Islandczyka?) albo z Demianem Maią, z którym chętnie by się zmierzył, jak twierdził przed galą.

Pomimo tego, mając na uwadze, że niedawno przegrał jednak z Rickiem Storym, zestawiłbym go z kimś innym. Jorge Masvidal zaliczył bardzo udany debiut w kategorii półśredniej, pokonując Cezara Ferreirę, i chętnie obejrzałbym Islandczyka stającego w szranki z Gamebredem – ewentualne zwycięstwo byłoby dlań przepustką do walki z szeroką czołówką dywizji.

Gunnar Nelson vs Jorge Masvidal

#2 – Robbie Lawler (26-10)

Pokonał: Rory’ego MacDonalda (18-3) przez TKO (kros i uderzenia z góry), R5, 1:00

Zauważyliście? Przed starciem Robbiego Lawlera z Rorym MacDonaldem wszyscy niemal gremialnie koncentrowali się na Kanadyjczyku, zastanawiając się, jak mocno rozwinął się od czasu ich pierwszego pojedynku. Nawet teraz, po walce, sytuacja jest podobna – niewiele mówi się o Lawlerze, skupiając się raczej na tym, co dalej z porozbijanym Czerwonym Królem.

Nie do końca słusznie. Owszem, poza oktagonem od strony medialnej Lawler nie ma absolutnie nic do zaoferowania, ale gdy zamykają się za nim drzwi w klatce, widzimy zupełnie innego człowieka – psychodelicznego twardziela, który zachwyca swoimi szlifami bokserskimi (oraz ostatnio zapaśniczymi), jednocześnie z uśmiechem na twarzy przyjmując najcięższe razy od swoich rywali.

Dokładnie takiego Robbiego Lawlera obejrzeliśmy w konfrontacji z Rorym MacDonaldem. Amerykanin niewyobrażalnie zdekomponował twarz Kanadyjczyka, demonstrując nie tylko twardą jak tytan szczękę, ale też świetne umiejętności pięściarskie i nieprawdopodobną wolę walki.

Uśmiech pod nosem Lawlera, gdy, chwiejąc się na nogach, schodził do narożnika po trzeciej rundzie, czy też krótka rozmowa z sędzią Johnem McCarthym („Czego chcesz? Wszystko gra!”) w momencie, gdy znajdował się na siatce pod ostrzałem MacDonalda, z całą pewnością poruszyły niejedną brew na świecie. Przypomnę w tym miejscu, że Johny Hendricks po pojedynku z Bezwzlgędnym przyznał, że ciągły uśmiech na twarzy Lawlera zbijał go z tropu podczas ich starcia.

Zwycięstwem nad MacDonaldem Lawler po raz pierwszy broni pas mistrzowski kategorii półśredniej w walce, o której głośno będzie jeszcze przez długi czas.

Kto następny dla Robbiego Lawlera?

Dość oczywistym wydaje się, że dojdzie do trylogii między Robbiem Lawlerem a Johnym Hendricksem, choć, przyznam szczerze, zestawienie to nie wywołuje we mnie jakichś szczególnych emocji. Dwie poprzednie walki obu zawodników były dobre, ale z całą pewnością nie z kategorii tych, które na długo utkwiłyby w pamięci fanów.

Trudno jednak znaleźć obecnie innego rywala dla Bezlitosnego. Niby w czubie dywizji jest już Tyron Woodley, ale on potrzebuje jeszcze jednej dobrej wygranej przed walką o pas. Powrócił też Carlos Condit, a zwycięstwo zanotował również Matt Brown, ale obaj wcześniej przegrywali, więc…

Robbie Lawler vs Johny Hendricks III

#1 – Conor McGregor (18-2)

Pokonał: Chada Mendesa (17-3) przez TKO (kros i uderzenia z góry), R2, 4:57

Nie ulega wątpliwości, że UFC 189 należało do Conora McGregora. Wygadany Irlandczyk po szalonej walce pokonał Chada Mendesa, czyli prawdopodobnie najlepszego zapaśnika w dywizji, nokautując go w końcówce drugiej rundy i tym samym zamykając, przynajmniej na jakiś czas, usta wszystkim krytykom.

Pomimo tego, że w dyspozycji Irlandczyka mogliśmy dostrzec kilka sporych luk w postaci chociażby dziurawej jak szwajcarski ser defensywy w stójce, przeciętnych defensywnych zapasów poniekąd wynikających z jego nadgorliwości w stójkowej ofensywie (wpadanie z ciosami), a także słabej walki z pleców (ile takich samych łokci z góry można przyjąć?), to McGregor udowodnił też, że nie jest zawodnikiem, który łamałby się pod presją, a do tego dysponuje niebywale odporną szczęką, której skruszenie będzie nie lada wyzwaniem dla najciężej bijących piórkowych, do których przecież właśnie Mendes się od dawna zalicza.

W płaszczyźnie kickbokserskiej Irlandczyk zaprezentował to, z czego znany był od dawna – szeroki arsenał ofensywny, doskonałą umiejętność ustawiania rywala pod siatką oraz pogardę dla jego umiejętności objawiającą się charakterystycznym nonszalanckim podejściem do taktyki.

mcgregor

Conor McGregor wyrasta też na najbardziej gadatliwego, może obok braci Diaz, zawodnika oktagonie UFC. Jak na konferencji prasowej po gali wspominał Mendes, Irlandczyk, nawet przyjmując potężne łokcie z góry, nieustannie „gadał”, nic sobie z nich nie robiąc. Trudno będzie komukolwiek skruszyć pewność siebie McGregora, która przerasta chyba wszystko, co dotychczas oglądaliśmy w oktagonie.

To była jego noc. Czy okaże się początkiem prawdziwej „Ery McGregora”? Dowiem się najprawdopodobniej po jego kolejnej walce…

Kto następny dla Conora McGregora?

Jose Aldo. Inaczej być nie może. Co prawda, swoją gotowość do walki z Irlandczykiem wyraził zaraz po walce Frankie Edgar, ale takie starcie obecnie nie ma większego sensu.

Prawdziwym grzechem byłoby nie doprowadzić teraz do walki McGregora z Aldo i jestem przekonany, że UFC tego grzechu nie popełni, o czym zresztą mówił po gali Dana White.

Jak wieść gminna niesie, do tego elektryzującego starcia dojść ma, co prawda, dopiero na początku 2016 roku, ale… warto czekać!

Conor McGregor vs Jose Aldo

Wyróżnienia

Jeremy Stephens i Thomas Almeida – za powroty z dalekiej podróży i zjawiskowe kolana
Matt Brown – za przemoc.

A Wy kogo wyróżnilibyście szczególnie?

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button