UFCZapowiedzi gal UFC

Przed burzą – UFC Fight Night 33, Jotko vs Santos

Gala UFC Fight Night 33 odbędzie się w nocy z piątku na sobotę. W Australii swój debiut w UFC zaliczy Krzysztof Jotko, który zmierzy się z Bruno Santosem.

Tym razem Przed Burzą publikowane będzie w odrobinę zmienionej formie, poprzez dodawanie do niniejszego artykułu analiz kolejnych starć – dzisiaj wnikliwej przyjrzymy się potyczce Maurico Shoguna Ruy z Jamesem Te Huną. W środę i czwartek artykuł uzupełniany będzie o kolejne analizy walk UFC Fight Night 33. Sprawdzajcie temat regularnie!

Przypominam, że poszczególne ikony przy przewidywanych rezultatach walk w lekkim uproszczeniu oznaczają:

IkonaOpis
Tylko kataklizm mógłby sprawić, że mój faworyt przegra.
Jestem przekonany do swojego typu, ale nie skreślam całkowicie jego rywala, bo ma narzędzia, by zwyciężyć – choć szanse na to są niewielkie.
Zawodnik, na którego postawiłem powinien to bez większych problemów wygrać, choć jego rywal może stawić spory opór, który może zaprowadzić go nawet do zwycięstwa.
Nie jestem przekonany, bliżej mi, rzecz jasna, do zawodnika, na którego postawiłem, ale jego oponent ma umiejętności, by to wygrać.
Absolutnie nie będę zdziwiony, jeśli wytypowany przeze mnie zawodnik polegnie z kretesem, szalenie wyrównana walka, może pójść w dwie strony.

GŁÓWNA KARTA

265 lbs: Mark Hunt vs Antonio Silva

Walką wieczoru gali UFC Fight Night 33 będzie starcie pomiędzy ciężkorękim Markiem Huntem a gargantuinczym Antonio Silvą. Obaj przegrali swoje ostatnie boje z doskonałymi rywalami – Nowozelandczyk musiał uznać wyższość Juniora dos Santosa, a Brazylijczyk w walce o pas mistrzowski po raz kolejny sromotnie poległ z Cainem Velasquezem.

Określenie płaszczyzn, w których przewagę będzie mieć jeden bądź drugi zawodnik, nie nastręcza większych problemów. Ciężkie ręce Hunta w połączeniu z luzem, z jakim wyprowadza ciosy Nowozelandczyk, oraz wieloletnim doświadczeniem z walk kickbokserskich powodują, że szklano i wielkoszczęki BigFoot powinien zrobić wszystko, by od pierwszej sekundy przykleić się do Huntai poszukać obalenia z klinczu. Brazylijczyk również ma czym przyłożyć, choć nie spotykamy raczej pojedynczych nokautujących ciosów w jego wykonaniu, a raczej ich sekwencje, które powalają rywali. BigFoot, głównie z uwagi na swoje rozmiary, jest niesamowicie powolny. Do tego nie grzeszy techniką, raz po raz inicjując akcje bezpośrednim podbródkowym, co w ostatniej walce przypłacił zresztą porażką.

Mark Hunt jest dowodem na to, że nawet będąc leciwymzawodnikiem, można wykonać spory progres. Nowozelandczyk zaprzecza tezie, że starego psa nie da się nauczyć nowych sztuczek. Krągły Hunto nie daje się już tak łatwo dominować w parterze, jak to było w jego debiucie w UFC i poprzednich występach. W płaszczyźnie kickbokserskiej jest klasą samą w sobie – pomimo krótkiego zasięgu dysponuje bardzo dobrą dynamiką i kapitalną grą z kontry. Do tego w obu rękach dzierży kowadło. Swoją klasę w stóce potwierdził wielokrotnie, także w ostatnim, przegranym starciu z Juniorem dos Santosem, którego przebieg w laickich kręgach nadal postrzegany jest jako jednostronny – co zresztą doprowadza mnie do szewskiej pasji za ka żdym razem, gdy to słyszę.

Wracając do naszej walki wieczoru… Niedysponujący jednym nokautującym ciosem Silva w każdej sekundzie szermierki kickbokserskiej z Huntem będzie znajdował się w wielkim niebezpieczeństwie. Jeśli walka przeniesie się do parteru, przed nie lada wyzwaniem stanie Nowozelandczyk – o morderczym ground and pound BigFoota przekonało się już wielu. W naszych rozważaniach warto wziąć również pod uwagę, że to Silvie prawdopodobnie bardziej zależy, nawet pomimo tego, że z pewnością przed swoją widownią Hunt chciałby się zaprezentować dobrze. Nowozelandczyk jest już chyba jedną nogą po drugiej stronie, w wywiadach wspominał, że nie wie, czy skończy karierę po tym starciu, co oznacza, że bierze to pod uwagę. Coraz więcej czasu spędza też z rodziną, gdzie jak sam mówi, jest terroryzowany przez 5-letniego syna i potrzebuje 2-3 godzin, żeby się potem ogarnąć. Jak rzecze, być może pół-żartem, wolałby poświęcić ten czas na treningi. Do walki przygotowywał się blisko domu a nie, jak to zwykle czynił, w American Top Team – tam bowiem trenował właśnie Silva. Obaj zatem doskonale się znają, o czym wielokrotnie wspominał Nowozelandczyk, pokdreślając, że nie jest to jego wymarzona walka.

Postawię na to, że krucha szczęka Silvy raz jeszcze nie zdzierży mocnego ciosu i w momencie, w którym Brazylijczyk spróbuje skrócić dystans, nadzieje się na jedną z bomb Nowozelandczyka ku szalonej radości zebranych w arenie fanów.

Zwycięzca: Mark Hunt przez TKO.

205 lbs: James Te Huna vs Mauricio Rua

Mauricio Shogun Rua to prawdziwa legenda sportu, dla wielu, w tym i niżej podpisanego, Brazylijczyk był zawodnikiem, którego pasjonujące boje w Pride stanowiły początek przygody z MMA. Zawsze dążący do skończenia, uśmiechnięty po walce, nigdy nie obrażający swoich rywali. Do tego piekielnie utalentowany.

Z czasem jednak kontuzje kolan, które stały się prawdziwą zmorą Shoguna, odcisnęły na nim ogromne piętno, kompletnie niemal wyłączając jedną z najlepszych broni, jaką dysponował Mauricio – potężne lowkingi i kopnięcia na korpus. Do tej pory uważam, że spośród zawodników MMA to właśnie te lowkingi, którymi raził swoich rywali Rua, były najbardziej niszczycielskimi w historii tego młodego sportu. Teraz jednak, na kilka dni przed UFC Fight Night 33, Brazylijczyk znajduje się na równi pochyłej, przegrywając po raz pierwszy w swojej bogatej karierze dwie walki z rzędu. Najpierw uległ późniejszemu pretendentowi, Alexandrowi Gustafssonowi, prezentując tylko drobne przebłyski swojej dawnej świetności, które w żaden sposób nie mogły jednak zapewnić mu zwycięstwa nad twardym Szwedem. Przed kolejnym bojem Maurycy trenował przez jakiś czas z Freddie Roachem, mając w perspektywie walkę z dobrym bokserem w osobie Antonio Rogerio Nogueiry, ale kontuzja młodszego Nogueiry wyeliminowała go z walki, a zamiast niego naprzeciwko Shoguna stanął Chael Sonnen. Amerykanin obnażył po raz kolejny słabe defensywne zapasy Brazylijczyka, który nie miał nawet sposobności, by zademonstrować swoją stójkę. Ostatecznie, próbując wracać do stójki, dał się złapać w gilotynę, której Amerykanin nie puścił, dopóki Rua nie odklepał.

James Te Huna od czasu swojego debiutu w UFC spisuje się naprawdę nieźle, mogąc pochwalić się rekordem 5-2 przed starciem z Brazylijczykiem. Dał wyrównaną walkę z Alexandrem Gustafssonem, a i w starciu z Gloverem Teixeirą zaprezentował się nieźle, w stójce dominując nad Brazylijczykiem. W obu przypadkach jednak zmuszony był odklepać techniki kończące swoich rywali, co jasno wskazuje na to, jaka jest jego pięta achillesowa. Te Huna to w pierwszej kolejności bokser, w drugiej – zapaśnik lubiący kontrolować i uderzać z góry. Szczegółową analizę umiejętności stójkowych tego zawodnika Czytelnicy znaleźć mogą w drugim odcinku cyklu Sierpem.

Przechodząc do analizy pojedynku… Powiedzmy oczywistą oczywistość, żeby mieć to już za sobą – Shogun w swoim prime zmiótłby Te Hunę. Jeśli będzie w formie, zrobi to na UFC Fight Night 33. Wiemy jednak, że w formie nie będzie, bo nie ma żadnej przesłanki, która sugerowałaby, że będzie inaczej. Z każdą niemal walką Mauricio prezentuje się coraz gorzej. Jakie postępy mógł poczynić, od czasu swojego ostatniego boju sprzed ponad trzech miesięcy? Jak sam mówi, tym razem trenował w teamie Demiana Mai – wcześniej przygotowywał się tam do boju z Chuckiem Liddellem, w którym zaprezentował rewelacyjną dyspozycję oraz do starcia z Danem Hendersonem, które taktycznie rozegrał fatalnie, ale zademonstrował nieprawdopodobną odporność na ciosy i ogromne serce do walki, ostatecznie jednak i tak przegrywając na kartach sędziowskich po jednym z najlepszych bojów w historii MMA.


Mauricio Shogun Rua zaprezentował kapitalną formę w starciu z Chuckiem Liddellem. Zwróćmy uwagę na pracę tułowiem Brazylijczyka oraz niezwykle rzadką umiejętność wyprowadzania dewastujących kopnięć podczas wycofywania się. To i pozostałe kopnięcia, jakie w tamtej walce przyjął Amerykanin, doprowadziły do tego, że z trudem schodził do szatni po porażce.

A zatem ze smutkiem pogodzić się trzeba z tym, że ani w tej, ani w żadnej kolejnej walce nie zobaczymy już TEGO Shoguna, tym bardziej, że stwierdził, iż jest przeciwny terapii testosteronowej. Czy więc to, co zostało z Maurycego, jest w stanie zagrozić Te Hunie? Stójka to skomplikowana do oceny płaszczyzna. Nie mam wątpliwości, że na obecnym etapie kariery obu zawodników to Nowozelandczyk ma znacznie szybsze ręce. Wystarczy prześledzić jego starcie z Joey’em Beltranem czy nawet Gloverem Teixeirą, by zobaczyć, że w półdystansie arsenał Jamesa jest bardzo bogaty, a ręce piekielnie szybkie. Uderza w kombinacjach z obu rąk, na głowę i na korpus, markuje ciosy, wciąga rywali w swoją grę. Jak na jego tle prezentuje się dzisiejszy Rua? Otóż, wcale nie tak źle. Kluczowe będzie podejście Brazylijczyka – czy pójdzie na żywioł, jak miał w zwyczaju ostatnio, rzucając szalone ciosy, odsłaniając się, zbierając na szczękę i męcząc się piekielnie szybko? Czy też spróbuje choćby rozegrać to bardziej taktycznie, jak w starciach z… Lyoto Machidą czy wspomnianym Liddellem? Nie mam wątpliwości co do tego, że opcja druga – dla Shoguna korzystniejsza – jest mniej prawdopodobna, ale jeśli zaprzęgnie choć odrobinę taktyki do swojej walki, w stójce ma spore szanse na ustrzelenie Te Huny – to bowiem Brazylijczyk ma zarówno znacznie cięższe ręce, jak i wyraźnie twardszą szczękę. Dodatkowo, nawet ze zdezelowanymi kolanami Maurycy kopie znacznie mocniej niż jego przeciwnik.


Haczenie z klinczu to zdecydowanie najczęściej stosowana technika mająca na celu obalenie rywala w arsenale Shoguna. Powyżej powala on Dana Hendersona w ich epickim boju.

Kluczową płaszczyzną mogą okazać się zapasy. Obaj zawodnicy nie brylują, jeśli chodzi o obronę przed sprowadzeniami, ale to bez wątpienia Shogun mniej obawia się walki z pleców. Brazylijczyk świetnie potrafi wracać do stójki, dodatkowo strasząc swoich rywali dźwigniami na nogi. Te Huna z góry będzie musiał mieć się cały czas na baczności, nie jest bowiem Sonnenem, który kontrolę z góry ma opanowaną w znacznie lepszym stopniu. Pytanie – kto kogo położy na plecach? Zapasy Te Huny czy bardzo niedoceniane – mam wrażenie – haczenia w wykonaniu Shoguna? Spodziewam się, że przewagą siły w pierwszej rundzie dysponował będzie Rua – co może mieć znaczenie w walce zapaśniczej – ale od drugiej ten argument stopniowo przechodził będzie na korzyść lepszego kondycyjnie Te Huny.


James Te Huna jest piekielnie szybki w półdystansie. Do momentu wylądowania na plecach był wyraźnie szybszy od Glovera Teixeiry. Na pierwszej animacji Nowozelandczyk nie trafia lewym prostym, uchylając się przed prawym sierpem Brazylijczyka, by potem w półdystansie wyprowadzić błyskawiczny prawy na korpus i podwójny lewy na głowę. W kolejnej animacji warto zwrócić uwagę, jak Te Huna kiwa Teixeirę, który daje się nabrać na przyruchy Nowozelandczyka. Wreszcie na ostatnim przykładzie znów widzimy wyraźną przewagę szybkościową Jamesa – nurkuje od pod obszernym prawym sierpem Brazylijczyka, który śwista mu po czubku głowy, by następnie spróbować krótkiego łokcia na niechronioną głowę Teixeiry, potem dodaje krótki lewy sierpowy, kończąc kombinację potężnym prawym podbródkowym, który – szczęśliwie dla Glovera – prześlizguje się po jego skroni. Całą akcję Te Huna finalizuje prawym prostym i wewnętrznym lowkingiem. Nic dziwnego, że Brazylijczyk za chwilę przeniesie walkę do parteru…

By spróbować odpowiedzieć na pytanie o zapasy obu zawodników, przyjrzyjmy się statystykom. Te Huna udanie obalał w 11 na 28 prób (33% skuteczności), Rua w 16 na 41 prób (39%). Porównywalnie, choć z minimalnym wskazaniem na Brazylijczyka. Obrona przed sprowadzeniami? 67% skuteczności Nowozelandczyka, tylko 34% Brazylijczyka. Naturalnie, suche statystyki bez spojrzenia na nazwiska rywali niewiele mówią – bez wątpienia to Brazylijczyk mierzył się z lepszymi przeciwnikami. W moim odczuciu w pewien sposób niweluje to minimalną przewagę zapaśniczą, którą ostatecznie przyznałbym Te Hunie. Jest jednak jedno, duże ale, które jeszcze bardziej zmienia postać rzeczy – biorąc bowiem pod uwagę, że przewaga w zapasach Nowozelandczyka jest niewielka i równie dobrze on sam może znaleźć się na plecach, rzec trzeba, że o ile Shogun lądując na plecach, wcale nie będzie na straconej pozycji, to jeśli z deskami zapozna się Te Huna, znajdzie się w znacznie większych opałach. Może mieć to kapitalne znaczenie dla losów tego starcia.

W tej arcywyrównanej na papierze walce jestem sobie w stanie wyobrazić każdy scenariusz – od tracącego przytomność w wyniku nokautu Te Huny, przez strzaskaną szczękę Shoguna (wszak w tym roku padli już tytanoszczęcy Mark Hunt, Junior dos Santos, Anderson Silva czy ostatnio Dan Henderson), aż do decyzji na korzyść jednego z zawodników i poddania w wykonaniu Brazylijczyka. Zaskoczy mnie tylko odklepanie walki przez Ruę.

Ostatecznie jednak na kogoś trzeba się zdecydować i postawię na to, że Brazylijczyk, mając świadomość konsekwencji trzeciej z rzędu porażki, spróbuje rozegrać to odrobinę bardziej taktycznie i wreszcie zademonstrować, czego nauczył się u boku Freddiego Rocha. W toku pojedynku zapewne wyląduje na plecach, ale nie da tam sobie zrobić krzywdy i ostatecznie zwycięży na kartach sędziowskich.

Zwycięzca: Mauricio Rua przez decyzję.

205 lbs: Ryan Bader vs Anthony Perosh

Ryan Bader jest zdecydowanym faworytem tego starcia, czemu trudno się dziwić. Leciwy Anthony Perosh w dwóch ostatnich walkach dokonał rzeczy wręcz niemożliwej – najpierw w ciągu kilku sekund dał się znokautować Ryanowi Jimmo, by potem w ciągu kilku sekund ubić Vinny’ego Magalhaesa. Jedyną płaszczyzną, w której walka powinna być względnie wyrównana jest parter – ale to od znacznie lepszego zapaśnika, jakim bez wątpienia jest Bader, zależeć będzie, czy w ogóle walka się tam przeniesie. Amerykanin w swoim poprzednim starciu miał już na widelcu nieco przereklamowanego Glovera Teixeirę, ale w szale bitewnym przeszarżował z atakiem, przypłacając to nokautem. Słaba szczęka zdaje się być piętą achillesową Amerykanina wespół z szaleńczymi szarżami, którym daje się czasami ponieść (podobnie było w walce z Lyoto Machidą, gdzie zdesperowany przypuścił samobójczy szturm, po którym padł na deski). Tutaj upatrywałbym właśnie niewielkiej ale jednak szansy Perosha. Jeśli trafi mocno, może następnie ubić albo poddać Badera w parterze. Prawdopodobieństwo, że tak się jednak stanie, oceniam na bardzo niskie – przewaga w stójce, zapasach, znacznie lepsza dynamika i większa siła Amerykanina zadecydują o jego wiktorii.

Zwycięzca: Ryan Bader przez TKO.

265 lbs: Soa Palelei vs Pat Barry

Soa Pelelei zaprezentował się fatalnie w starciu z Nikitą Krylovem – w jak dużym stopniu za jego postawę odpowiadała kontuzja żeber, ciężko rzec. Gdy jednak przyjrzymy się innym walkom tego zawodnika, widać wyraźnie, że wydolność nie należy do jego najmocniejszych punktów. Starcie z Patem Barry, który w ostatniej walce przegrał z Shawnem Jordanem, zapowiada się bardzo ciekawie. Nie ulega wątpliwości, że w płaszczyźnie kickbokserskiej Amerykanin jest znacznie lepszym technicznie strikerem, ale i Palelei ma czym przyłożyć, choć jest wyraźnie wolniejszy. Dodatkowo, Australijczyk dysponował będzie wyraźną przewagą warunków fizycznych i ogromną przewagą siły – na zdjęciach przed walką prezentuje się zresztą znacznie lepiej, niż przed bojem z Ukraińcem, co powinno optymistycznie nastrajać jego zwolenników.

W każdej niemal walce Palelei idzie od razu po sprowadzenie i nie spodziewam się, by tutaj było inaczej – jak najbardziej jestem sobie w stanie wyobrazić Australijczyka zamęczającego i ostatecznie ubijającego w parterze Barry’ego, bo dysponuje naprawdę ciężkim gnp, ale wydaje mi się, że nie będzie w stanie tego dokonać w pierwszej rundzie. Od drugiej natomiast dzięki przewadze w aspekcie kondycyjnym to Barry zacznie uzyskiwać przewagę, rażąc wielkoluda potężnymi lowkingami. Może i od strony psychicznej i swego rodzaju fighterskiego IQ Patowi sporo brakuje (poddany przez CroCopa, przegrana wygrana walka z Cheickiem Kongo), ale to Soa w swoim poprzednim starciu w przerwach między rundami chciał kilkukrotnie kończyć walkę, co podpowiada mi, że po przyjęciu kilku atomowych lowkingów od amerykańskiego kickboksera sytuacja ta może się powtórzyć. Pomimo tego, że absolutnie nie stawiam Paleleia na straconej pozycji, to uważam, że to jednak Barry – jako zawodnik szybszy, lepszy technicznie i obdarzony lepszą kondycją – wyjdzie zwycięsko z tego starcia.

Zwycięzca: Pat Barry przez TKO.

185 lbs: Clint Hester vs Dylan Andrews

Clint Hester to były bokser – to widać, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wie, jak wykorzystywać lewy prosty, świetnie się porusza, balansuje ciałem, zmienia poziomy – przyznam szczerze, że niewielu jest zawodników, których boje stójkowe oglądam z taką przyjemnością. Wydaje mi się, że Hester ma szansę namieszać w dywizji średniej.

W porównaniu z Dylanem Andrewsem wydaje się zawodnikiem silniejszym i – już bez najmniejszych wątpliwości – znacznie bardziej wszechstronnym w płaszczyźnie stójkowej, zwłaszcza bokserskiej. Pod względem eksplozywności i atletyzmu również pozostawia go daleko w tyle. Dysponuje też rewelacyjnym zasięgiem. Jego problemem jest jednak jednowymiarowość, wiadome bowiem jest, że będzie chciał rozwiązać tą walkę w stójce. Może i Andrews nie jest najwyższej klasy zapaśnikiem, ale nie można wykluczyć, że jednak będzie w stanie obalać Hestera i pracować z góry. Ponadto Andrews jest piekielnie twardym zawodnikiem, który wbrew przeciwnościom losu (kontuzja) w walce z Papy Abedi zdołał w trzeciej rundzie skończyć Szweda, mimo tego, że dwie pierwsze rundy przegrał. Hester natomiast zaprezentował się nieźle w boju z Bristolem Marunde, choć kilka razy dał się sprowadzić do parteru. Myślę, że nie uniknie tego też w starciu z Andrewsem, ale ten ostatni marudził w ostatnich wywiadach na swoje zdrowie i mordercze tempo treningów, a wierzę, że nie blefował, stąd wydaje mi się, że nie pomoże mu nawet atut własnej publiczności i ostatecznie polegnie w starciu z błyskotliwym i perspektywicznym strikerem, za jakiego uważam Hestera.

Dodajmy jeszcze, że obaj mierzyli się z tym samym rywalem – Jimmym Quinlanem. Andrews go pokonał, natomiast Hester w starciu z Quinlanem przegrał w 17 sezonie TUFa. Zgodnie zatem z zasadą Trójkąta Bermudzkiego

Zwycięzca: Clint Hester przez decyzję.

135 lbs: Julie Kedzie vs Bethe Correia

W przypadku ostatniej (chronologicznie – pierwszej) walki z karty głównej nie będę silił się na żadne większe analizy, bo widziałem łącznie dwie walki Julie Kedzie oraz jedną Bethe Correia. Na podstawie tego mogę jedynie stwierdzić, że bój zapowiada się na relatywnie wyrównany. Kedzie jednak jest zdecydowanie bardziej doświadczona, obyta w rywalizacji z najlepszymi, trenuje wreszcie z Gregiem Jacksonem. Z uwagi na te czynniki postawię właśnie na nią – bez większego przekonania. Za to jestem niemal pewien, że ta walka nie powinna skończyć się przed czasem, bo ani jedna, ani druga nie należą do zawodniczek, które zdejmują jarzmo podejmowania decyzji z sędziów punktowych.

Zwycięzca: Julie Kedzie przez decyzję.

1 2 3Następna strona

Powiązane artykuły

Komentarze: 14

  1. Jak się patrzy na gif z UFC 97, to się łezka w oku kręci. Co to był za występ!! A kurs bukmacherski na Shoguna, wystawiony przez bet at home wynosił 2.35. Do końca życia nie zapomnę tej gali. Szkoda, że tamten Shogun już nie wróci

    Jutro moja odpowiedź. Będzie scysja po całości.

    1. Ano, jeszcze nigdy nie cierpiałem na taki deficyt czasowy (a odstawiłem Battlefielda na kilka dni nawet!), stąd opóźnienia. Dzisiaj wrzucę pozostałą część karty, ale z KSW 25 na wielkie analizy nie ma co liczyć…

    1. Pojawiły się plotki o jego przejściu do wagi średniej, ale też uważam, że przegrana z zawodnikiem na poziomie Te Huny powinna być końcem jego kariery. Shogun za ciężko pracował na swój status w MMA, żeby teraz dawać się wybijać innym zawodnikom kosztem swojego nazwiska.

Dodaj komentarz

Back to top button