Polskie MMAUFC

Jedziesz, Janku – czyli trzy najważniejsze tygodnie w karierze Cieszyńskiego Księcia

Jak daleko od walki o pas mistrzowski znajduje się Jan Błachowicz? Dlaczego zwycięstwo z Thiago Santosem podczas praskiej gali to niemal gwarancja titleshota?

Nie będę ukrywał, że medialną wstrzemięźliwość Jan Błachowicza od dłuższego czasu traktowałem w kategoriach potencjalnej przeszkody na drodze do walki o pas mistrzowski – a już szczególnie brak jakiejkolwiek reakcji cieszynianina na zwycięstwo Jona Jonesa z Alexandrem Gustafssonem podczas grudniowej gali UFC 232 w Los Angeles!

Wszyscy zawodnicy z czołówki z aspiracjami mistrzowskimi – z Anthonym Smithem i Coreyem Andersonem na czele – wysmagali medialnie Bonesa, wojując jak źli o jego oktagonowe usługi. Ba, nawet najbliższy rywal Cieszyńskiego Księcia – i zarazem ostatni pogromca Lwiego SercaThiago Santos, nieszczególnie kontent z gadulstwa tej dwójki, wydał groźne medialne pomruki, przypominają, że, hej, brazylijski rzeźnik też tutaj jest, więc hola, hola!

A Janek? Nic. No, może przesadzam, że nic, bo jakieś tam fotki z wakacyjno-treningowych wojażów z Tajlandii raz na jakiś czas jednak wrzucał – choć były one kompletnie niezwiązane z sytuacją w czubie dywizji, więc…

Tymczasem jednak wszystko – niemal wszystko, o czym za chwilę – ułożyło się po myśli cieszynianina! I, jasny gwint, jego lutowe starcie w Pradze ze wspomnianym rozbójnikiem z Kraju Kawy, co to z wyrachowania w oktagonie nie słynie, ale nadrabia niezmąconą niczym agresją, stanowić może dla Cieszyńskiego Księcia katapultę do walki o złoto! W stolicy Czech naprawdę możemy być świadkami jednego z najważniejszych pojedynków w historii nadwiślańskiego MMA – jeśli nie najważniejszego!

Dlaczego? Przyjrzyjmy się rankingowi wagi półciężkiej… Jak to na tę chwilę wygląda?

Co wiemy? Wiemy mianowicie, że nowy-stary kokainowy mistrz Turinabolu Jon Jones skrzyżuje rękawice z Anthonym Smithem podczas zaplanowanej na 2 marca w Las Vegas gali UFC 235. Oczywiście – warunkiem jest dopuszczenie go do walki przez Stanową Komisję Sportową w Nevadzie, ale ostatnie wydarzenia dobitnie pokazały, że otulina medialno-propagandowa, jaką wokół Bonesa utworzyły UFC, Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA), a nawet dwie Komisje – kalifornijska i właśnie ta z Nevady – jest nie do przebicia. A to stanowi niemal gwarant uzyskania przezeń licencji zawodniczej w Nevadzie.

Sklasyfikowany na 2. miejscu w rankingu Alexander Gustafsson wypada z gry na długi czas, bo trylogii z Bonesem prędko nie dostanie – chyba że na tronie rozsiądzie się Anthony Smith! Ale… Zejdźmy na ziemię. Tym niemniej, z Maulerem wiąże się jednak pewne ryzyko, jeśli chodzi o drogę do pasa mistrzowskiego Jana Błachowicza – ale do tego wrócę za chwilę.

Kogo mamy dalej?

Trzy atuty Coreya

Tak, jest i Corey Anderson, który poza trzema zwycięstwami z rzędu ma trzy inne atuty – jeden większy od drugiego. Tym najmniejszym jest oczywiście zdemolowania Janka Błachowicza przed kilkoma laty, co stanowi solidny sportowo argument na rzecz jego walki o pas – choć medialnie: jako taki.

Overtime ma jednak innego asa w rękawie – znacznie groźniejszego. Chodzi mianowicie o niesłynącego z trzymania języka za zębami egipskiego menadżera Aliego Abdelaziza, który wielokrotnie potwierdził, że jego relacje z UFC – prawdopodobnie głównie ze względu na pomoc, jakiej udzielił UFC w procesie w sprawie kontraktów zawodników – daleko odbiegają od biznesowych. Tak, Abdelaziz to piekielnie skuteczny menadżer, który jest w stanie swoimi sposobami załatwić walkę o pas nawet takiemu nudziarzowi – z całym szacunkiem! – jak Corey Anderson.

Warto wspomnieć też o niewątpliwej medialnej przewadze, jaką Amerykanin cieszy się nad Cieszyńskim Księciem, co oczywiście jest pochodną współpracy z Alim Abdelazizem – to właśnie szemrany Egipcjanin załatwił mu w ostatnich dniach wizytę u Ariela Helwaniego czy telefon od TMZ.

Nad Amerykaninem nasz zawodnik ma jednak piekielnie istotną przewagę – a mianowicie walczy już w lutym, podczas gdy Anderson do akcji powróci najwcześniej w okolicach czerwca – a to z uwagi na narodziny pierwszego dziecka. Jeśli cieszynianin zatrzyma Marretę, trudno nie widzieć go przed Andersonem – i to daleko przed! – w wyścigu o titleshota. Także dlatego że styl walki Polaka jest nieporównanie atrakcyjniejszy niż ten prezentowany przez Amerykanina.

Dominick Reyes – młody, głodny wilk

Przedostatnim poważnym rywalem Cieszyńskiego Księcia w rajdzie po złoto jest oczywiście robiący furorę w dywizji Dominick Reyes. Wojuje on 16 marca w Londynie z Volkanem Oezdemirem – niedawnym pretendentem – i jeśli wyjdzie z tego starcia obronną ręką, zyska bardzo mocny argument na rzecz swoich pretensji do korony wagi półciężkiej. Podobnie jak Janek – jeśli pokona Santosa! – będzie bowiem miał na koncie pięć wiktorii z rzędu i status piekielnie perspektywicznego zawodnika.

Rzecz jednak w tym, że… Dominick walczy z Volkanem dopiero 16 marca! Może mieć to kapitalne znaczenie w kontekście wyścigu o złoto! Jeśli bowiem 23 lutego Cieszyński Ksiażę zostawi Santosa w pokonanym polu, wówczas aż do 16 marca będzie bezsprzecznie zdecydowanym – powtarzam: zdecydowanym, kurwa! – liderem w grupie pościgowej za Jonesem, który, przyjmuję to w zasadzie jako pewnik, pokona 2 marca Smitha.

W praktyce oznacza to, że pokonawszy Santosa, Błachowicz będzie miał całe trzy tygodnie – do 16 marca – aby zamienić medialnie serię pięciu zwycięstw na pojedynek o pas mistrzowski. To będzie piekielnie ważny medialnie czas dla naszego zawodnika. Może nawet najważniejszy w karierze!

Szara eminencja ze 185 funtów

Abstrahując od Daniela Cormiera – bo zakładam, że nie da się on jednak skusić na trylogię z Bonesem ani w 205, ani w 265 funtach w takim terminie, który stanowiłby przeszkodę dla Jana Błachowicza – to zdecydowanie najgroźniejszym rywalem w drodze po pas naszego zawodnika jest jegomość, który w tej chwili nie figuruje nawet w czołowej piętnastce wagi półciężkiej. Chodzi oczywiście o byłego mistrza 185 funtów Luke’a Rockholda, który przygotowuje się do debiutanckiego boju w nowej dywizji – i absolutnie nie sposób wykluczyć, że potrzebuje jednego li tylko zwycięstwa, aby otrzymać titleshota.

I – tak właśnie może się stać! Luke Rockhold – szczególnie po jakimkolwiek zwycięstwie w wadze półciężkiej – to bowiem absolutnie największa medialnie i kasowo walka dla Jona Jonesa. Nie ma nikogo większego dla Bonesa. Eks-czempion wagi średniej ma bowiem ugruntowaną renomę medialną i sportową, a także historię przyjaźni z Danielem Cormierem, która stanowi idealne tło pod konfrontację z Bonesem. Tak, nie mam wątpliwości, że jednym zwycięstwem z rywalem z czołowej dziesiątki Luke może utorować sobie drogę do walki o złoto. To realny scenariusz.

Jest też jednak dobra nowina – a nawet kilka! Przede wszystkim, Amerykanin będzie gotowy do walki dopiero na początku kwietnia! A to oznacza, że Błachowicz ma nad nim srogą przewagę czasową – szalenie istotną! Przez miesiąc lub nawet dwa przed debiutem Rockholda cieszynianin może bowiem rościć sobie pretensje do tronu, podkreślając serię pięciu zwycięstw – bo, przypominam, zakładam, że pokona Santosa.

„Jest jednym z najtwardszych gości, choć…” – Luke Rockhold łypie w kierunku Jana Błachowicza

To jednak nie wszystko, bo Amerykanin może mieć też poważny problemy z rywalem. Na tę bowiem chwilę w grę wchodzą wyłącznie garnący się do walki już w marcu Alexander Gustafsson – a zwycięstwo nad Szwedem to w absolutnie gwarancja titleshota – a także Ilir Latifi, Jimi Manuwa, Mauricio Shogun Rua oraz Nikita Krylov. O ile, jak wspomniałem, pokonanie Maulera oznacza starcie o pas, to jednak ewentualna wiktoria z Latifim, Manuwą, Shogunem czy Krylovem może być odrobinę problematyczna w kontekście rajdu po pas.

Tym niemniej, blask medialny i rozpoznawalność Rockholda wespół ze zwycięstwem nawet nad zawodnikiem pokroju Krylova mogą z nawiązką wystarczyć do przeskoczenia w wyścigu o złoto każdego półciężkiego – z Błachowiczem na czele.

Trzy tygodnie…

Dlatego właśnie ten czas, te wspomniane trzy tygodnie – od zwycięstwa – daj, Boże! – z Thiago Santosem – do 16 marca i walki Dominicka Reyesa z Volkanem Oezdemirem Cieszyński Książę musi wykorzystać do cna! Nie twierdzę przez to, że powinien ujadać w mediach jak zły – ale jakiś wpis na Twitterze, wywiad z MMAJunkie czy MMAFighting, jakieś video, po prostu przedstawienie swoich argumentów na rzecz walki o złoto – nie może tego zabraknąć! Szczęściu trzeba pomóc – i naprawdę można to zrobić, nie wychodząc na aroganta, którym przecież Błachowicz nigdy nie był.

Wracając zaś do Rockholda i jego powrotu do akcji w kwietniu… Nawet jeśli pokona wówczas kogokolwiek z czołowej piętnastki – nawet i Maulera! – czas także powinien grać na korzyść Błachowicza. A to dlatego, że Bones zamierza w tym roku walczyć często – aż trzy razy. Zakładając, że na początku marca rozbije Smitha, wychodząc z walki bez urazów, istnieje spora szansa na to, że do akcji będzie chciał powrócić już w czerwcu lub lipcu – a termin ten może okazać się zbyt wczesny dla szykującego się na kwiecień Rockholda – ale nie dla bijącego się już w lutym Błachowicza!

Zdaję sobie doskonale sprawę, że cieszynianin tylko raz w karierze walczył w karcie głównej numerowanej gali – przegrał zresztą wówczas z Coreyem Andersonem – ale nie musi mieć to większego znaczenia w wyścigu o złoto. Taki Kamaru Usman będzie wojował o tytuł 170 funtów, nie mając na koncie ani jednego występu w karcie głównej numerowanej gali – choć, oczywiście, jego menadżerem jest Ali Abdelaziz, co każe spojrzeć na temat nieco inaczej.

Nawet jednak przykład Anthony’ego Smitha dobitnie pokazuje, że gdy Jon Jones chce nadrobić zmarnowany czas, klasa i rozpoznawalność rywali nie mają większego znaczenia.

Piąte z rzędu zwycięstwo, tym razem w walce wieczoru praskiej gali, przyda cieszynianinowi solidnych argumentów sportowych i medialnych na rzecz starcia z Jonem Jonesem. Jeśli nie wydarzy się coś niespodziewanego – nie wiem, na przykład Yoel Romero pójdzie w bój z Alexandrem Gustafssonem? – wówczas Jan Błachowicz będzie miał trzy tygodnie na medialne przekucie sportowych dokonań na walkę o pas mistrzowski. I realne na to szanse!

A zatem…

*****

Lowking.pl trafia na Patronite.pl – oto dlaczego

Powiązane artykuły

Komentarze: 4

  1. Nie sądziłem, że dożyje czasów, gdy na lowkingu zobaczę artykuł promujący to szaleństwo. Pierwszy raz od długiego czasu nie zgodzę się z autorem. Wiem, że krzykacze w obecnych czasach mają jeszcze większe grono odbiorców, no ale …

    1. Ale o czym mówimy? O szansach Janka na pas? Czy o tym, żeby po ewentualnym zwycięstwie głośno wyraził wolę walki o złoto? Jeśli o to ostatnie, to zaznaczyłem, że nie chodzi o nic aroganckiego, chamskiego, szczekliwego itd. Zaakcentowanie swoich celów – i to wyłącznie w charakterze pragmatyzmu sportowego zwiększającego w obecnym otoczeniu szanse na walkę o złoto.

Dodaj komentarz

Back to top button