Historia MMAPride

Historyczne boje #2 – Fedor vs Cro Cop

Do dnia dzisiejszego batalia Fedora Emelianenki z Mirko Cro Copem Filipovicem uchodzi za najważniejszą w historii wagi ciężkiej.

Ba, wielu fanów i ekspertów większych oraz mniejszych nadal ocenia, że pamiętny rosyjsko-chorwacki pojedynek, który stoczony został w jakże zamierzchłych z dzisiejszej perspektywy czasach, pozostaje po dziś dzień największą walką MMA w całej historii tego młodego ciągle sportu.

Taka ocena może, co prawda, wydawać się nieco kontrowersyjna – i zapewne taką właśnie jest, bo na kartach historii mieszanych sztuk walki mieliśmy kilka innych przełomowych i niezwykle doniosłych starć, które prawdopodobnie wywarły większy wpływ na dalsze koleje losu dyscypliny. Jednak oczekiwania względem tamtego boju dwóch wówczas bez wątpienia najlepszych ciężkich na świecie były gargantuiczne, a cała otoczka – majestatyczna. I pomimo tego, że przebieg pojedynku w białym ringu saitamskiej Super Areny nie do końca sprostał wspomnianym oczekiwaniom, to upływające lata przyozdobiły tamten sierpniowy bój z 2005 roku gęstym mchem legendy symbolizującej tęsknotę za tym, co przeminęło.

Nowy rozdział Cro Copa

Gdy 19 sierpnia 2001 roku w saitamskiej Super Arenie niespełna 27-letni Mirko Filipovic – uznawany już wówczas za jednego z najlepszych kickbokserów na świecie – narzekając na niskie zarobki w K-1 i poszukując innych wyzwań, podczas Memoriału Andy’ego Huga debiutował w formule MMA w konfrontacji z Kazuyukim Fujitą, jego największy, jak się za kilka lat okaże, rywal, Fedor Emelianenko, był już w kraju kwitnącej wiśni wojownikiem o uznanej – choć dalekiej od tej, którą cieszył się będzie później – renomie.

Tydzień przed debiutem Chorwata w MMA Rosjanin – mogący wówczas pochwalić się rekordem 7-1, uwzględniającym już wypominane mu później wielokrotnie kontrowersyjne zwycięstwo nad Ricardo Aroną oraz wynikającą z odniesionych w nim ran wyjątkowo pechową, choć później pomszczoną, porażkę z Tsuyoshim Kosaką – został mistrzem kategorii ciężkiej wiodącej, zanim nastała złota era PRIDE, japońskiej organizacji RINGS. Podczas gali uświetniającej dziesięciolecie jej istnienia w eliminacyjnej walce wypunktował innego Brazylijczyka, Renato Sobrala, by następnie zdobyć pas mistrzowski z uwagi na niezdolność do walki Bobby’ego Hoffmana. Ten ostatni bowiem po wygraniu walki eliminacyjnej tego samego wieczora miał zmierzyć się w finale z Fedorem właśnie, ale odmówił wejścia do ringu, tłumacząc się odniesioną wcześniej kontuzją.

Tymczasem tydzień później w Saitamie Filipovic potrzebował jedynie 39 sekund, by zanotować pierwsze w karierze zwycięstwo w MMA, kapitalnie wymierzonym kolanem rozcinając kompletnie łuk brwiowy szukającego za wszelką cenę obalenia Kazuyuki Fujity – tego samego, który niespełna dwa lata później atomowym prawym cepem wprawi Fedora Emelianenko w szalony ringowy taniec, będąc tak blisko i jednocześnie tak daleko od sprawienia sensacji.

fujita1

Fujita przyjęcie już pierwszego uderzenia rywala przypłacił rozcięciem, które w konsekwencji zadecydowało o jego porażce.

Sędzia, widząc ogromną ranę na zalanej krwią twarzy Japończyka, przerwał pojedynek, a Chorwat rozpoczął tym samym marsz – jak się później okazało, drogą chwilami krętą i wyboistą – na spotkanie ze swoim przeznaczeniem: notującym w międzyczasie kolejne zwycięstwa w RINGS Fedorem Emelianenko.

PRIDE uchyla bramy

To jednak Mirko Filipovic jako pierwszy trafił do legendarnej – z dzisiejszej perspektywy – i będącej u szczyty popularności – z perspektywy ówczesnej – organizacji PRIDE, choć swojego debiutu na białym ringu w listopadzie 2001 roku na gali oznaczonej numerem 17 z pewnością nie zaliczy do udanych.

Jestem zniesmaczony. Jest tchórzem. Co on chciał osiągnąć, walcząc ze mną? Chcę się bić z Fujitą i Sakurabą – mówił Chorwat na konferencji prasowej po zakończonej remisem walce z prominentną postacią PRIDE i mającym na sumieniu ustawkę sprzed kilku lat z Markiem Colemanem Nobuhiko Takadą. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Oglądałem walki w parterze, ale najpierw biją się w stójce, potem idą do parteru. Tak, jak Fujita próbował mnie obalić i potem z góry działać. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Trzymał się lin, a gdy tylko próbowałem go uderzyć, kładł się na plecy.

takada

Wieść gminna niesie, że Nobukiho Takada na początku walki z Mirko Filipovicem nabawił się kontuzji stopy i dlatego pojedynek wyglądał tak, jak wyglądał, a Japończyk niemal nie ruszał się z parteru.

Takada bowiem, mając świadomość, że w płaszczyźnie kickbokserskiej ustępuje CroCopowi o kilka klas, nieustannie uciekał przed swoim rywalem, a gdy Chorwat zamykał go w narożniku ringu, po prostu siadał na tyłku. Dekadę później jego wyczyny w konfrontacji z Alistairem Overeemem skopiuje Fabricio Werdum, który zresztą odegrał istotną rolę w konfrontacji Filipovica z Emelianenką. Ale o tym później…

Wracając zaś do debiutu Chorwata w PRIDE… Taktyka Japończyka Takady powiodła się, bo zasady tejże walki nie dość, że zabraniały kopnięć na głowę w parterze, to przewidywały też, że jeśli nie będzie w niej skończenia, uznana zostanie za remisową – i tak też się, ku niebywałej frustracji Filipovica, stało.

Rozgoryczenie po tamtej pseudo-batalii szybko jednak przeszło Chorwatowi, gdy podczas Sylwestra 2002 na debiutanckiej gali organizowanej przez legendarnego Antonio Inokiego, której zamysłem było konfrontowanie kickbokserów z zapaśnikami, w 18 sekund zdemolował Yuji Nagatę. Tego samego, którego dokładnie dwa lata później podczas kolejnej sylwestrowej gali Inokiego w 52 sekundy rozparceluje… Fedor Emelianenko.

Nagata był pierwszym zawodnikiem MMA, który miał wątpliwą przyjemność poznać siłę lewego kopnięcia na głowę w wykonaniu CroCopa – to właśnie nim Chorwat powalił go na deski, dobijając później ciosami.

Fedor Emelianenko tymczasem w lutym 2002 roku został historycznym, ostatnim mistrzem turniejowym RINGS, kończąc uderzeniami w niespełna trzy minuty Chrisa Hasemana i tym samym torując sobie drogę do najlepszej wówczas organizacji na świecie, PRIDE. Zanim jednak Rosjanin postawił po raz pierwszy stopę w ringu japońskiego giganta, Mirko Filipovic na gali Pride 20 stoczył jeszcze jedną walkę – i to z nie byle kim, bo ówczesnym mistrzem kategorii średniej (do 93 kilogramów), zaprawionym już wówczas w bojach Wanderleiem Silvą, który wtedy miał już na koncie aż 23 występy, z czego 19 zwycięskich.

– To dobry zawodnik – mówił Chorwat o Brazylijczyku przed pojedynkiem. – Ma dobrą stójkę, ale moja jest znacznie lepsza. Przewiduję nokaut. Jeśli jednak bym przegrał, to mój oddział policyjny wypowie wojnę Brazylii i ją podbije.

nogueira

Przed galą Cro Cop miał też okazję poznać człowieka, który ponad rok później jako pierwszy zafunduje mu porażkę w PRIDE – ówczesnego mistrza kategorii ciężkiej tej organizacji, 26-letniego wtedy Antonio Rodrigo Nogueirę.

Pierwszy z dwóch pojedynków, jakie Filipovic stoczył w swojej karierze z Wanderleiem Silvą, dostarczył jednego z najbardziej intensywnych staredownów w historii MMA.

Sama walka – toczona według identycznych zasad, jak te, które obowiązywały w starciu Cro Copa z Takadą, zakończyła się remisem (wszak nie było skończenia), ale gdyby decyzję oddać w ręce sędziów, zwycięsko wyszedłby z niej agresywniejszy Brazylijczyk.

wandsilva

Efekt kopnięć na korpus w wykonaniu Mirko Filipovica.

Pierwszy pojedynek Filipovica z Axe Murdererem dostarczy też za kilka lat cennych wskazówek sztabowi Emelianenki w kwestii układania taktyki na Chorwata. Ale po kolei…

Fedor dołącza do PRIDE

Gdy w 2002 roku Emelianenko na gali Pride 21 debiutował w legendarnym białym ringu, pokonując Semmy’ego Schilta po dominacji zapaśniczo-parterowej zakończonej decyzją sędziowską, drogi, którymi podążali obaj zawodnicy – Rosjanin i Chorwat – zaczęły powoli acz nieubłaganie wchodzić na kurs kolizyjny.

W sierpniu Cro Cop po dwóch wcześniejszych remisach w końcu zanotował swoje pierwsze, historyczne zwycięstwo w PRIDE, na gali Shockwave zostawiając w pokonanym polu ikonę japońskiego MMA, Kazushiego Sakurabę. Nieustannie szukający obaleń Japończyk kilka razy zdołał nawet położyć na plecach Chorwata, ale zupełnie nie był w stanie zagrozić mu jakimkolwiek poddaniem, co już wtedy doskonale świadczyło o defensywnym grapplingu Filipovica. Cro Cop na przestrzeni dwóch rund mocno poobijał Sakurabę, przed trzecią zupełnie zamykając jego prawe oko, co doprowadziło do przerwania pojedynku i szalonej radości w narożniku Chorwata.

Udany dla siebie 2002 rok zakończył, powracając na sylwestrową galę Inoki Bom-Ba-Ye i po raz drugi – i ostatni – udowadniając swoją wyższość nad Kazuyuki Fujitą, tym razem po trzech pełnych rundach zakończonych decyzją sędziowską.

Miesiąc wcześniej tymczasem Fedor Emelianenko zachwycił cały świat po raz pierwszy. Niby wcześniej notował już doskonałe występy w RINGS, a i jego debiut w PRIDE w starciu ze wspomnianym Semmym Schiltem wypadł pomyślnie, ale dopiero jego druga walka pod banderą japońskiego giganta unaoczniła fanom i komentatorom, że 26-letni Rosjanin to talent najczystszej próby. Na gali Pride 23 Emelianenko w eliminatorze do walki o pas mistrzowski kategorii ciężkiej mierzył się bowiem z faworyzowanym przed pojedynkiem, mającym wyrobione nazwisko na światowej scenie MMA Heathem Herringiem.

Ivan Trembow, jeden z najbardziej płodnych dziennikarzy w tamtych latach – który, nawiasem mówiąc, w 2010 roku porzucił z MMA, uzasadniając swoją decyzję niechęcią do dalszego śledzenia dyscypliny tak destrukcyjnej dla zdrowia (szczególnie mózgu) zawodników – tak zapowiadał pojedynek Herringa z Emelianenką.

Fedor to twardy gość, który potrafi przyjąć wiele ciosów, ale Heath Herring to jeden z najbardziej niedocenianych ciężkich na świecie. Gdyby przeszedł do UFC w tym momencie, mógłby z miejsca walczyć o pas, mając duże szanse na jego zdobycie. Na podobnej zasadzie jak Tito Ortiz ma swój charakterystyczny styl ground-and-pound, w którym korzysta z morderczych łokci, tak Herring posiada swój styl gnp opierający się na równie morderczych kolanach na głowę. Heath to wielki gość z doskonałą kondycją i nie mam wątpliwości, że swoim gnp wyrąbie sobie drogę do zwycięstwa nad Fedorem.

Realia okazały się jednak zupełnie inne, bo to Rosjanin zafundował Amerykaninowi prawdziwe piekło, całkowicie dominując go w płaszczyźnie parterowej i kompletni masakrując uderzeniami z góry. Widząc zakrwawioną twarz Herringa po pierwszej 10-minutowej rundzie, lekarz zdecydował się przerwać ten nierówny bój, a Rosjanin – ku ekscytacji komentującego pojedynek Basa Ruttena – zapewnił sobie prawo do walki o pas mistrzowski z niepodzielnie panującym w królewskiej dywizji Antonio Rodrigo Nogueirą, który, nawiasem mówiąc, tego samego wieczora poddał Semmy’ego Schilta.

Sędzia aż podskakuje z wrażenia, gdy Fedor Emelianenko ciska o deski Heathem Herringiem. Pojedynek Rosjanina z Amerykaninem stanowił pierwsze ostrzeżenie dla ówczesnej elity PRIDE.

Początek trylogii

Przed pojedynkiem z Fedorem Emelianenko Antonio Rodrigo Nogueira uchodził za zdecydowanie najlepszego ciężkiego na świecie – dysponował solidnymi umiejętnościami w stójce, niezłymi zapasami oraz kapitalnie dostosowanym pod MMA parterem. Jego garda uchodziła za najniebezpieczniejszą na świecie.

Brazylijczyk już wtedy miał na koncie siedem z rzędu zwycięstw w PRIDE, z czego aż sześć skończył przez poddanie – w starciu z Minotauro klepali między innymi Mark Coleman, Bob Sapp czy Dan Henderson. Wydawało się wówczas, że panowanie tytanoszczękiego Nogueiry potrwa jeszcze wiele, wiele lat, a pomimo tego, że Fedor Emelianenko otworzył oczy wielu fanom przy okazji demolki, jaką zaserwował Heathowi Herringowi, to Brazylijczyk uchodził za faworyta tamtego boju.

Wspomniany wcześniej dziennikarz, Ivan Trembow, który nie dawał Emelianence większych szans z Herringiem, tym razem był ostrożniejszy w swoich predykcjach przed starciem Fedora z Nogueirą na Pride 25:

Fedor nie jest tak dobry w poddaniach, jak Minotauro, nie jest tak dobry w stójce, jak Minotauro, nie ma tak dobrych obaleń jak Minotauro. Jednak walką z Herringiem udowodnił, że potrafi stawić czoła najlepszym ciężkim na świecie i jak najbardziej może być tym, który zdetronizuje Nogueirę.

Fedor może wygrać przez TKO, ale myślę, że jeśli zwycięży, to raczej przez decyzję. Musi po prostu zasypywać Nogueirę uderzeniami z góry i przetrwać 20 minut, nie dając się złapać w żadne poddanie. Wydaje się łatwe, ale w rzeczywistości to najtrudniejsze zadanie, przed jakim może dziś stanąć jakikolwiek zawodnik MMA. Historia uczy nas, że Nogueira w końcu kiedyś przegra, ale stawiam na to, że jednak przedłuży swoją historyczną passę zwycięstw i pokona Fedora przez poddanie.

Zgadza się, wzrok nie płata wam figla, Nogueira naprawdę uchodził wówczas za zawodnika lepszego w płaszczyźnie kickbokserskiej od Fedora Emelianenko, którego postrzegano przede wszystkim jako specjalistę od ground and pound.

Fedor całkowicie zdominował Minotauro, fundując mu przeokrutne lanie spektakularnymi uderzeniami z góry.

Przebieg pojedynku między Rosjaninem a Brazylijczykiem, którzy starli się 16 marca 2003 roku w Yokohamie, potwierdził, że obaj reprezentują inny poziom – to jednak pretendent ze Starego Oskołu pod każdym względem górował umiejętnościami nad brazylijskim mistrzem, kompletnie dominując go na przestrzeni 20 minut i fundując mu największe piekło w dotychczasowej karierze. Fedor był lepszy nie tylko w stójce, ale przede wszystkim w parterze, spektakularnie rażąc Nogueirą z gardy seriami atomowych, soczystych uderzeń, po których głowa jego rywala raz po raz odbijała się bezładnie od maty. Emelianenko bez najmniejszego problemu unikał też wszystkich prób poddań ze strony porozbijanego Brazylijczyka.

nogueira1

Emelianenko to zawodnik, który prawdopodobnie zadał najwięcej bólu Antonio Rodrigo Nogueirze w całej karierze Brazylijczyka.

Zdobywając pas mistrzowski kategorii ciężkiej PRIDE – którego, uprzedzając fakty, nigdy nie stracił – Fedor Emelianenko przejął od Marka Colemana status najlepszego w historii MMA eksperta od GNP, nie oddając go aż do dnia dzisiejszego.

Pierwsza batalia z Minotauro była też ostatnią, w której Rosjanin widziany był w roli underdoga. Do każdej kolejnej walki – aż do zakończenia kariery w 2012 roku – wychodził już w roli bukmacherskiego faworyta.

Wysoko mierzący Mirko Filipovic tym samym po raz pierwszy skierował swój wzrok ku Emelianence…

Na kursie kolizyjnym

Tymczasem świeżo upieczony mistrz niespełna miesiąc po zdobyciu pasa powrócił na ostatnią w swojej karierze walkę dla rywalizującej w Japonii z PRIDE organizacji RINGS, w drugiej rundzie kimurą poddając Litwina Egidijusa Valaviciusa. Była to zarazem ostatnia walka Rosjanina, w której – z uwagi na zasady panujące w RINGS – nie mógł korzystać ze swojej najmocniejszej broni – uderzeń na głowę z góry. Czyni to zresztą jego wcześniejsze dokonania w tejże organizacji jeszcze donioślejszymi – skoro bowiem pokonywał wszystkich bez swojego największego atutu, co robiłby z rywalami, gdyby jednak mógł się do niego odwołać?

Gala Pride 26 w Yokohamie była pierwszą, na której obok siebie wystąpili przyszli wielcy rywale – Fedor Emelianenko i Mirko Filipovic. Mistrz mierzył się z ubitym wcześniej dwukrotnie przez CroCopa Kazuyukim Fujitą, podczas gdy Chorwat stanął naprzeciwko Heatha Herringa, który wracał do ringu po porażce z… Fedorem Emelianenko.

Fedor Emelianenko rozgrzewa się przed batalią z Kazuyukim Fujitą.

Obaj zawodnicy wyszli, co prawda, z tarczą ze swoich pojedynków, ale to fani Filipovica mieli więcej powodów do radości, zyskując też mocny argument w internetowych wojnach ze zwolennikami Emelianenki. Chorwat bowiem potrzebował tylko nieco ponad trzech minut, by brutalnie rozprawić się z Herringiem – tym samym, z którym Fedor męczył się całe dziesięć minut… Cro Cop tymczasem samą pracą na nogach bez problemu bronił rozpaczliwych prób obaleń w wykonaniu Amerykanina, kąsając go raz po raz uderzeniami, by w końcu powalić go na deski potężnym kopnięciem na korpus, dobijając soczystymi uderzeniami w parterze.

To nie wszystko jednak, bo fani Chorwata zyskali jeszcze więcej amunicji – w starciu z Fujitą bowiem rosyjski mistrz znalazł się w niebywałych opałach…

fujita2

Ostatni Cesarz chwilę po przyjęciu potężnego sierpa od Fujity.

Rosjanin od początku pojedynku miał wyraźną przewagę w stójce, ale… W pewnym momencie właściciele PRIDE zamarli (była to walka, w której na szali nie było pasa mistrzowskiego), a fani na całym świecie wstrzymali oddech – zepchnięty do defensywy Japończyk wyprowadza tyleż rozpaczliwy, co atomowy, ale przede wszystkim – celny, prawy sierp, którym trafia nacierającego Rosjanina w głowę. Mistrz traci grunt pod nogami, rybim krokiem próbuje łapać równowagę, nogi odmawiają posłuszeństwa! Jakiś błysk geniuszu każe mu jednak wyciągnąć ręce przed siebie, dramatycznie poszukując Fujity, aby skrócić dystans, złapać klincz, dać sobie choć chwilę na opanowanie błędnika.

Fedor jest bardzo dobrym zawodnikiem, ale byłem trochę zaskoczony – powie na konferencji prasowej po gali Filipovic. – Fujita trafił mocnym sierpem, ale na swoje nieszczęście nie wiedział, jak skończyć. Fedor w pewnym momencie nie mógł ustać. Nie mogłem uwierzyć, że Fujita go nie skończył wtedy. Fedor nie jest nieśmiertelny, ale i tak – wielka klasa.

Rosyjski Car zdołał jednak w krytycznych kilku sekundach uwiesić się na rywalu, a po wykaraskaniu się z tarapatów dokończył dzieła zniszczenia, demolując Fujitę w stójce i naruszonego kończąc błyskawicznie dopiętym duszeniem zza pleców.

Pochylony Anderson Silva z uznaniem klaska powracającemu do szatni po walce z Fujitą Fedorowi, jakby nie mając śmiałości, by w ogóle na niego spojrzeć. Rosjanin już wówczas otaczany był ogromnym szacunkiem, a jego nieznajomość języka angielskiego dodawała mu mistycyzmu.

Włodarze PRIDE odetchnęli tym samym z ulgą – gdyby bowiem, nie daj, Boże, wielkogłowy, mający służyć za mięso armatnie Japończyk ubił wówczas Rosjanina, stanęliby przed problemem, z jakim wiele lat później mierzyć będą się właściciele KSW, mając mistrzów przegrywających w walkach, których stawką nie jest pas mistrzowski.

overeem1

Każdy chciał ogrzać się choć trochę w blasku splendoru otaczającego Emelianenkę. Tutaj Rosjanin pozuje do zdjęcia z… oczywiście, że poznajecie.

Gala Pride 26 stanowiła też początek nieśmiałej jeszcze promocji pojedynku Emelianenko vs Filipovic.

Po dwóch miesiącach nasi bohaterowie spotkali się po raz kolejny – i po raz kolejny mierzyli się z innymi przeciwnikami. Na Pride Total Elimination 2003 w Saitamie Emelianenko skrzyżował rękawice z będącym na fali trzech kolejnych zwycięstw w organizacji Garym Goodridgem w walce, w której na szali po raz kolejny zabrakło pasa mistrzowskiego, podczas gdy Filipovic stanął w szranki uznawanym wówczas za jednego z najlepszych strikerów MMA na świecie, Igorem Vovchanchynem.

Rosjanin i Chorwat nie potrzebowali wiele czasu, by rozstrzygnąć swoje pojedynki – obaj też zrobili to w spektakularnym stylu. Fedor w 69 sekund naruszył Amerykanina uderzeniami w stójce, kończąc go soccer kickami, natomiast Mirko wypadł jeszcze lepiej, bo atomowym kopnięciem na głowę zadał Ukraińcowi jedyną porażkę w karierze przez nokaut.

Mirko Filipovic serdecznie gratuluje Fedorowi Emelianenko zwycięstwa nad Garym Goodridgem. Za kilka chwil sam wyjdzie do walki z Vovchanchynem.

Oba te pojedynki okazały się też niezwykle istotne dla dalszych losów naszych bohaterów. Rosjanin bowiem nabawił się w tej potyczce złamania ręki, która, uprzedzając nieco fakty, odsunęła w czasie jego planowany bój z Filipovicem, później zresztą regularnie mu się odnawiając. Natomiast zwycięstwo Chorwata nad Ukraińcem – symbolicznie traktowane jako przekazanie dziedzictwa starego mistrza nowemu – zaprowadziła Filipovica do boju o tymczasowy pas mistrzowski z Antonio Rodrigo Nogueirą, po drodze do którego dopełnił jeszcze formalności, na pierwszej gali spod znaku Bushido nokautując kolejnym kopnięciem na głowę Jose Alberto Rodrígueza.

Dlaczego Filipovic w listopadzie 2003 na gali Pride FC Final Conflict 2003 w walce o tymczasowy pas mistrzowski zmierzył się nie z Fedorem Emelianenką, a ze wspomnianym Antonio Rodrigo Nogueirą, i dlaczego Rosjanin miesiąc później powrócił do ringu, ale nie tego z PRIDE, ale na sylwestrową galę Inoki Bom-Ba-Ye 2003? Tutaj robi się gęsto…

Po wspomnianej wyżej gali Pride FC Total Elimination, na której Rosjanin i Chorwat rozprawili się z, odpowiednio, Goodridgem i Vovchanchynem, w kolejnej batalii mieli stanąć naprzeciwko siebie, ale kontuzja ręki Fedora uniemożliwiła te plany – i między innymi dlatego PRIDE zorganizowało pojedynek o tymczasowy pas mistrzowski kategorii ciężkiej pomiędzy Cro Copem a Minotauro, który odbył się na gali Pride FC Final Conflict 2003. Dlaczego jednak kontuzjowany Fedor ledwie miesiąc później jednak wrócił do walki i wystąpił na Inoki Bom-Ba-Ye 2003, pokonując w nieco ponad minutę Yujiego Nagatę?

Yakuza rozdaje karty

Sytuacja na japońskiej scenie sportów walki była wówczas bardzo skomplikowana i napięta do granic możliwości. Do rywalizacji między trzema największymi organizacjami – PRIDE, K-1 oraz Bom-Ba-Ye – swoje trzy grosze dokładała bowiem Yakuza, a sieć niewidocznych na pierwszy, drugi i każdy następny rzut oka powiązań mafijno-biznesowych miała przemożny wpływ na politykę promocyjną wszystkich trzech organizacji oraz pojedynki, jakie zestawiano.

CroCop został opłacony, aby nie walczyć na sylwestrowej gali Bom-Ba-Ye – tak burzliwe zakończenie 2003 roku na japońskiej scenie MMA w kontekście niedoszłego pojedynku Fedor vs Cro Cop komentował Bas Boon, jeden z ludzi odpowiedzialnych za kontraktowe sprawy Emelianenki – PRIDE zapłaciło mu, aby nabawił się kontuzji i dlatego właśnie robiłem wszystko, żeby uratować tę galę (Inoki Bom-Ba-Ye 2003 – dop. autor), ściągając na nią Fedora, nawet pomimo tego, że nadal miał uszkodzoną rękę. Nie miałem wyboru. Zorganizowałem mu walkę z profesjonalnym zapaśnikiem za 4-krotnie większe pieniądze, niż dostawał w Pride. Kontrakt opiewał na cztery pojedynki.

Miro Mijatovic, który wówczas był menadżerem Fedora Emelianenki, ujawnił potem ze szczegółami kulisy rozgrywek między trzema wyżej wspomnianymi organizacjami. Sylwestrowe gale cieszyły się w Japonii niesłychaną popularnością, a stawką rywalizacji o telewidza – w którą zaangażowały się też potężne telewizje – były ogromne pieniądze. Mijatovic wspomina, że główną gwiazdą Inoki Bom-Ba-Ye 2003 miał być Mirko Filipovic, któremu jak co roku zaproponowano jakiegoś przeciętnego zapaśnika (tym razem miał nim być Yoshihiro Takayama). Wszystko to nie było jednak na rękę PRIDE, które również organizowało wówczas sylwestrową galę. Niejaki Ken Imai (była prawa ręka ojca chrzestnego K-1, Kazuyoshi Ishiiego) zaczął jednak intensywnie odwiedzać Chorwata, a dodatkowe 300 tys. dolarów ostatecznie przekonało Mirko, by w połowie grudnia, a więc na dwa tygodnie przed galą, nabawić się kontuzji. I właśnie wtedy – jak wieść gminna niesie – ratowano wydarzenie występem Fedora.

Na tym historia się nie kończy – ba, przyspiesza, i to mocno! Miro Mijatovic coraz częściej otrzymuje telefony z pogróżkami, jego dom staje się celem odwiedzin o trzeciej nad ranem, odbywa szereg spotkań z elegancko ubranymi dżentelmenami z naładowanymi rewolwerami leżącymi na stole. I tak dalej… Ostatecznie, przyciśnięty do muru (Yakuza wiedziała, gdzie mieszka jego rodzina), w styczniu 2004 roku oddał Fedora Emelianenko z powrotem pod skrzydła PRIDE, nie otrzymując w zamian, jak przekonuje, zupełnie nic. No, może poza dalszym życiem.

Cro Cop marnuje okazję

Zanim jednak na japońskiej scenie MMA doszło do dramatów grudniowych 2003 roku, jeden z ich drugoplanowych uczestników, Mirko Filipovic, na gali Pride FC Final Conflict 2003 w listopadzie zmierzył się z Antonio Rodrigo Nogueirą we wspomnianej batalii, której stawką był tymczasowy pas mistrzowski kategorii ciężkiej.

Spektakularne dziesięć pierwszych minut w wykonaniu Cro Copa, który mocno porozbijał Nogueirę, unikając zagrożeń czyhających nań w parterze, zostało zniweczone przez… kałużę wody rozlaną w pobliżu jednego z narożników. Druga runda, zdesperowany Brazylijczyk po raz kolejny szuka obalenia, wchodząc w nogi Chorwata. Ten próbuje je odrzucać, ale… trafia na kałużę wody, ślizga się na niej i ląduje na plecach, nad sobą mając arcymistrza poddań. Brazylijczyk błyskawicznie zdobywa dosiad i zasypuje rywala uderzeniami z góry. Chwilę potem Cro Cop próbuje mostkować i już, już prawie zrzuca z siebie Minotauro, ale… próżne jego nadzieje – Brazylijczyk przechwytuje rękę Chorwata i piękną balachą zmusza go do klepania, wykonując pierwszy krok na drodze do rewanżu z Emelianenko i tym samym grzebiąc mocarstwowe plany Filipovica.

Cro Cop był zawodnikiem, który nie przegrywał z nikim, a Fedor dwa razy przeszedł obok walki z nim. Pierwszy raz z powodu kontuzji, drugi raz, bo nie chciał. – tak osiem lat później w rozmowie z Sherdogiem Nogueira, mocno mijając się z prawdą w kwestii Rosjanina unikającego jakoby walki z Chorwatem, wspomni swoją batalię z Filipovicem. – Dlatego zabrali pas Fedorowi i zrobili walkę o tymczasowy. To był świetny pojedynek, ale i bardzo trudny. Cro Cop był w szczytowej formie.

Gdy w przerwie po pierwszej rundzie spojrzałem na jego narożnik, widziałem, jak jego trenerzy już świętowali, będąc przekonanymi, że zaraz mnie znokautuje – kontynuował Nogueira. – I wtedy zdałem sobie sprawę, że nie wszystko stracone.

Przygotowywałem się do tego starcia z amerykańskim trenerem boksu, który kazał mi schodzić do prawej strony Cro Copa, bo jest mańkutem. Zorientowałem się w przerwie, że poruszałem się w złą stronę, prosto na jego nogę. Był szybszy ode mnie, więc gdy trafiał, nie potrafiłem skontrować. W samą porę poszedłem do obalenia – przyjąłem jaba i zszedłem po jego nogi, akurat wtedy, jak jego ręka była jeszcze wyprostowana. To była dla mnie najbardziej ekscytująca walka w karierze – zakończył Nogueira.

Pierwsza porażka Filipovica w PRIDE – który później tłumaczył, że zlekceważył w tym boju Minotauro – odsunęła plany jego starcia z rosyjskim czempionem na bliżej nieokreśloną przyszłość. Jego miejsce w kolejce do prawowitego pasa mistrzowskiego zajął pałający chęcią rewanżu na Ostatnim Carze za wcześniejszą detronizację Antonio Rodrigo Nogueira.

Determinacja

Filipovic nie zamierzał zasypiać gruszek w popiele, narzucając sobie mordercze tempo aż ośmiu występów w 2004 roku, by jak najszybciej zagwarantować sobie pojedynek o pas mistrzowski z Fedorem Emelianenko. Z dzisiejszej perspektywy tak częste występy mogą wydawać się szaleństwem – nawet Donald Cerrone na myśl o takiej częstotliwości walk uniósłby zapewne brew a może i dwie.

W lutym na gali PRIDE 27 Mirko rozpoczął rok od konfrontacji ze 120-kilowym amerykańskim zapaśnikiem powracającym z wojaży w Pancrase, Ronem Watermanem, który przed pojedynkiem przekonany był, iż jego przewaga fizyczna pozwoli mu zdominować Chorwata z góry.

Nie spodziewałem się, że będzie tak dobry w parterze – mówił po walce Amerykanin. – Straciłem mnóstwo sił, żeby obejść jego gardę, ale ma mocne biodra.

waterman

Pojedynek Filipovica z Watermanem wyglądał jak walka Dawida z Goliatem.

Był silniejszy, niż zakładałem – komentował pojedynek Chorwat, który przyznał też, że Waterman obok Boba Sappa był największym rywalem, z którym kiedykolwiek się mierzył. – Czekałem jednak na swoją okazję i udało się.

Cro Cop błyskawicznie wylądował na plecach, ale nie dał sobie nic zrobić, od czasu do czasu odgryzając się ciosami z dołu. Po tym, jak z powrotem przeniósł walkę do stójki, założył rywalowi łyżwy potężnym kopnięciem na głowę, by potem dobić go brutalnymi i z dzisiejszej perspektywy wprawiającymi trochę w zadumę, trochę w przerażenie soccer kickami.

Podczas gdy Emelianenko nadal lizał jeszcze rany po złamaniu ręki w starciu z Garym Goodridgem pół roku wcześniej i przedwczesnemu powrotowi z niezaleczonym urazem w sylwestrowym boju przeciwko Yujiemu Nagacie, Filipovic nie zwalniał tempa.

crocopprime

W 2004 roku Mirko Filipovic był już bardzo znaną postacią w Japonii. Tu zdjęcie na jednej z gazet z jego spotkania z ówczesnym premierem kraju kwitnącej wiśni, Junichiro Koizumim.

Ledwie dwa tygodnie po ubiciu Watermana stanął w szranki również powracającym po ledwie czternastu dniach i zwycięstwie nad Markiem Kerrem, Yoshihisim Yamamoto. Japończyk tamtą wiktorią odniesioną w dość szczęśliwych okolicznościach – jego amerykański rywal pozbawił się przytomności sam, obalając Yamamoto i trafiając głową w deski – zakończył sześcioletnią przygodę Kerra z PRIDE, ale i dla niego samego, jak się później okaże, było to ostatnie zwycięstwo w karierze.

Mirko Filipovic zdemolował Yamamoto atomowymi lowkingami, naruszając go soccer kickami i kończąc krótką kombinacją w stójce.

Mirko Filipovic na samym początku daje Yoshihisiemu Yamamoto jasny sygnał, że uprzejmości w tej walce nie będzie – w odpowiedzi na wyciągniętą do przybicie piątki prawicę Japończyka dzieli go mocnym lowkingiem.

Tym samym CroCop dwoma efektownymi wiktoriami powrócił do rozgrywki o najwyższe trofea, a Yamamoto przegrał potem osiem kolejnych walk, by w 2012 roku zakończyć karierę.

Obaj zawodnicy – Fedor i Mirko – rozpoczęli przygotowania do wielkiego turnieju…

Grand Prix Wagi Ciężkiej 2004

W kwietniu 2004 roku PRIDE zorganizowało swój trzeci w historii turniej – na gali Pride Total Elimination 2004 w saitamskiej Super Arenie w rundzie eliminacyjnej w szranki stanęło szesnastu zawodników, a wśród nich nasi bohaterowie, Fedor Emelianenko oraz Mirko Filipovic, a także, między innymi, dzierżący tymczasowy pas mistrzowski Antonio Rodrigo Nogueira, wspomniany już wielokrotnie wcześniej Heath Herring czy były klubowy kolega Fedora, Sergei Kharitonov.

Ostatni Cesarz mierzył się z Markiem Colemanem, a zatem zwycięzcą pierwszego historycznego turnieju zorganizowanego przez PRIDE w 2000 roku – w tamtejszym finale Amerykanin pozostawił w pokonanym polu Igora Vovchanchyna, ubijając go morderczymi kolanami.

Rywalem Chorwata był z kolei inny doskonały zapaśnik, trenujący wówczas w Hammer House podopieczny Colemana, Kevin Randleman, w starciu z którym Cro Cop uchodził za zdecydowanego faworyta. Randleman bowiem na tarczy wychodził z dwóch poprzednich potyczek, najpierw przegrywając z Quintonem Jacksonem przez nokaut, później będąc poddanym przez Kazushiego Sakurabę. Walka z nie wyróżniającym się warunkami fizycznymi na tle wagi ciężkiej Amerykaninem miała być dla Chorwata formalnością.

Po niespełna minucie pojedynku Filipovica z Randlemanem, naznaczonej klinczem, w którym nie działo się absolutnie nic, amerykański zapaśnik wystrzelił z błyskawicznym lewym sierpowym, zauważając – jak uradowany wyjaśni po walce swojemu narożnikowi – niżej opuszczoną prawą rękę Chorwata i idealnie trafiając w szczękę prawdopodobnie poszukującego wówczas też kopnięcia rywala.

Kevin Randleman lewym sierpowym powala Cro Copa na deski.

Czas stanął w miejscu, a na twarzach formalnie przewodzących PRIDE Nobuhiko Takady i Nobuyukiego Sakakibary wymalował się strach – cały turniej bowiem służyć miał doprowadzeniu do hitowego pojedynku między Emelianenką a Filipovicem. Było już jednak za późno, bo pod zamroczonym CroCopem ugięły się nogi – Amerykanin błyskawicznie doskoczył i dobił rywala budzącymi grozę młotami, które wprawiały nieprzytomne ciało chorwackiego kickboksera w makabryczne podrygiwanie na białych deskach ringu PRIDE.

randleman1

Marzenia Mirko Filipovica o batalii z Fedorem Emelianenko runęły w gruzach, gdy sensacyjnie znokautował go skreślany gremialnie Kevin Randleman.

Fedor tymczasem po profesorsku rozprawił się z Markiem Colemanem, któremu nie pomogła nawet pozytywna energia, którą przed walką w szatni starał się przekazać mu uskrzydlony najcenniejszym zwycięstwem w karierze Kevin Randleman. Rosjanin miał na początku problemy z zapaśniczymi zapędami Amerykanina, w pewnej chwili oddając nawet plecy. Szybko jednak wydostał się z tej niekorzystnej pozycji, strasząc później rywala gilotynami w odpowiedzi na próby zapaśnicze. Amerykanin w końcu dopiął jednak swego i po raz kolejny położył Rosjanina na plecach, ale był to początek jego końca – wtedy bowiem, po nieco ponad 90 sekundach od rozpoczęcia pojedynku, Emelianenko po raz pierwszy pokazał światu, na co stać go, walcząc z pleców. Wyciągając rewelacyjną balachę z tej niekorzystnej pozycji w starciu z jednym z najlepszych wówczas zapaśników w MMA, potwierdził status najbardziej wszechstronnego zawodnika na świecie, który pozostawał piekielnie groźny bez względu na to, gdzie toczyła się akcja.

Eliminacyjna runda turnieju, który miał doprowadzić do starcia Emelianenki z Filipovicem, pogrzebała te plany. Rosjanin przeszedł dalej, Chorwat natomiast musiał poszukać innej drogi, która w końcu doprowadziłaby go do wymarzonej walki o pas mistrzowski.

Narodziny kultu Fedora

Filipovic postanowił jak najszybciej odzyskać utraconą na skutek klęski z Randlemanem pozycję w hierarchii dywizji ciężkiej PRIDE. Ledwie miesiąc po tamtej walce powrócił do ringu, na gali Pride Bushido 3 pokonując decyzją sędziowską Hiromitsu Kaneharę po zaskakująco słabym pojedynku.

Jak przyznał później w rozmowie z Basem Ruttenem, od drugiej rundy był już ledwie żywy, oceniając, że zdecydowanie pospieszył się z wzięciem tego pojedynku ledwie miesiąc po poprzednim. Mirko nie pozostawił też najmniejszych wątpliwości, że jego cel pozostał niezmienny.

Bez pasa mistrzowskiego wszystko to na nic – mówił po walce z Kaneharą. – Nie walczę już dla pieniędzy. Oczywiście, nadal mi płacą, ale od dziecka zawsze chciałem być mistrzem. Wolę pas niż dziesięć milionów dolarów.

Lubię twój garnitur – zwrócił się na koniec do Basa Ruttena. – Gdzie go kupiłeś? Mój dziadek nosił taki sam.

Tymczasem Fedor Emelianenko przygotowywał się wówczas do ćwierćfinałowej batalii z pogromcą Filipovica, Kevinem Randlemanem.

W tym miejscu warto też wyjaśnić pokutujące powszechnie błędne przekonanie, jakoby Emelianenko już wówczas miał zmierzyć się z Filipovicem, gdyby ten wcześniej pokonał Randlemana. Wyjaśnijmy zatem raz na zawsze, że PRIDE nie ogłosiło całej drabinki Grand Prix przed rozpoczęciem turnieju – gdyby także i Chorwat wyszedł zwycięsko z eliminacyjnego boju, nie trafiłby w ćwierćfinale na Rosjanina, ale drabinki ułożone zostałyby tak, aby obaj stanęli naprzeciwko siebie w wielkim finale.

Wracając zaś do rosyjsko-amerykańskiej batalii Emelianenki z Randlemanem… Pojedynek ten poprzedziły dwa niepokojące doniesienia. Rosjaninowi przydarzył się wypadek samochodowy, z którego jednak na swoje szczęście wyszedł bez większego uszczerbku na zdrowiu, natomiast Randlemana dosięgła tragedia rodzinna – zmarł jego ojciec.

Przed starciem z Kevinem Randlemanem w szatni Fedora panowała wesoła atmosfera. Powyższa scena będzie później wielokrotnie wykorzystywana, by wyśmiać przeciwników Emelianenki twierdzących, że to nie on jest najlepszym zawodnikiem na świecie.

Oczy Fedora… chyba nigdy ich nie widziałem takich, jak teraz. Myślę, że ma mnóstwo szacunku dla Randlemana – tak staredown między Emelianenko a Randlemanem skomentował wówczas Bas Rutten.

Chwilę potem natomiast biały ring był areną wydarzeń niesłychanych, niepowtarzalnych i po wsze czasy kultowych. Wydarzeń, o których nigdy nie zapomną kronikarze MMA z najbardziej choćby wybiórczą pamięcią. To tamta batalia bowiem stanowi po dziś dzień fundamenty kultu, jakie otaczały i nadal w wielu kręgach otaczają Rosjanina.

Randleman, nie chcąc ryzykować wymian w stójce z Emelianenko, błyskawicznie skrócił dystans i obalił rywala. Gdy Fedor próbował wstawać, oddał plecy i wówczas… Randleman objął Rosjanina w pas i monumentalnym niemieckim suplesem wprawił jego ciało w lot, którego finałem była mrożąca krew w najgorętszych nawet żyłach kolizja głowy Fedora z twardymi deskami ringu.

Po raz pierwszy myślałem, że jestem świadkiem śmierci w MMA – opisze później ten moment Bas Rutten.

Nic takiego jednak nie miało miejsca. Emelianenko już w locie próbował zapinać kimurę, niewiele robiąc sobie z suplesu, którym raczył go Amerykanin. Nawet makabrycznie wyglądający upadek ani na moment nie zachwiał nieistniejącymi emocjami mistrza. Podczas gdy trójka komentatorów – Mauro Ranallo, Bas Rutten oraz Quinton Jackson – krzyczała wniebogłosy a to z zachwytu, a to z niedowierzania, Fedor Emelianenko nie tracił czasu – błyskawicznie przetoczył wyraźnie zdziwionego, że pojedynek jeszcze trwa, Randlemana i z pozycji bocznej zasypał go gradem ciosów, czekając na reakcję. Gdy wreszcie Amerykanin spróbował zasłonić głowę, Rosjanin błyskawicznie przechwycił jego rękę i w okamgnieniu zmusił go do odklepania kimury. Na twarzy zwycięskiego Fedora zarysowało się wtedy bardzo wyraźnie wielkie… nic. Powieka nie drgnęła, kąciki ust zostały na swoich miejscach, oczy nie zmieniły wyrazu. Prawica tylko na sekundę powędrowała do góry, choć najprawdopodobniej jedynie dlatego, że ringowy uniósł wcześniej jego lewicę.

Spektakularnym zwycięstwem Rosjanin utorował sobie drogę do półfinału Grand Prix, który – podobnie jak i finał – miał odbyć się na sierpniowej gali Pride FC Final Conflict 2004. Zanim jednak do tego doszło, do ringu powrócił nabierający powoli rozpędu Mirko Filipovic, którego nakarmiono miesiąc wcześniej, przy okazji Pride Bushido 4, mającym wówczas rekord 2-5 mięsem armatnim w osobie Shungo Oyamy. Chorwat potrzebował jedynie minuty, by ustrzelić kombinacją bokserską walczącego w dżudodze Japończyka, co pozwoliło mu powrócić do rywalizacji miesiąc później, właśnie przy okazji wspomnianej Pride FC Final Conflict 2004. W końcu stanął naprzeciwko Emelianenki…

Nie tego właściwego jednak – rywalem Cro Copa był bowiem młodszy brat Fedora, wówczas ledwie 23-letni Alexander, dla którego była to czwarta zawodowa walka w karierze.

Zanim jednak do ringu wkroczyli Filipovic i młody Emelianenko, Ostatni Cesarz – dla którego wieczór ten okaże się bardzo przewrotny – w ćwierćfinale Grand Prix wagi ciężkiej zmierzył się ze srebrnym medalistą olimpijskim w Judo z Barcelony 92`, Naoya Ogawą. Japończyk mógł wówczas pochwalić się nieskazitelnym rekordem 7-0, a w dwóch pierwszych pojedynkach turnieju pokonał mocnego kickboksera, ale słabiutkiego zawodnika MMA, Stefana Leko, oraz mierzącego prawie 220 centymetrów Paulo Cesara Silvę, lepiej znanego jako Giant Silva.

fedorogawa

Naoya Ogawa nie przybił Fedorowi Emelianence „piątki” przed walką, co później regularnie przypominane będzie w kontekście tego, jak minutę potem klepał poddanie.

Rosjanin potrzebował jedynie 54 sekundy, by rozprawić się z rywalem, najpierw zasypując go gradem ciosów, później spektakularnym balansem broniąc obalenia i lądując w dosiadzie, a następnie zmuszając Ogawę do poddania walki efektowną balachą.

W finale na Fedora czekał już Antonio Rodrigo Nogueira, który kilkadziesiąt minut wcześniej po wyniszczającym boju na pełnym dystansie pokonał w walce o finał Sergeia Kharitonova. Dzięki temu, że Brazylijczyk walczył jako pierwszy, miał odrobinę więcej czasu na regenerację przed finałową batalią, ale to Fedor, błyskawicznie ubijając Ogawę, zapewnił sobie lepszą pozycję wyjściową.

Zanim doszło do drugiego w historii rosyjski-brazylijskiego boju na szczycie, Fedor miał udowodnić, że… jednak jest człowiekiem. Do ringu wkroczyli bowiem Mirko Filipovic oraz Alexander Emelianenko, a Ostatni Cesarz oglądał ich zmagania na monitorze w szatni. Gdy wyraźnie przeważający w tym pojedynku Chorwat nokautował brata Fedora, ten pokazał ludzką twarz.

Fedor Emelianenko przeklina pod nosem, krzycząc „Stop! Stop!” w momencie, gdy Alexander pada na deski nokautowany przez Cro Copa.

Powodzenia dla twojego brata! – powie po walce rozbitemu Alexandrowi Filipovic. Całkiem szczerze. Nigdy nie ukrywał, że o ile od dawna marzył, by w końcu skonfrontować swoje umiejętności z Fedorem, to darzył go również wielkim szacunkiem.

Mistrz tymczasem zmuszony był odłożyć rodzinne tragedie na bok, bo w finale czekał już na niego dzierżący tymczasowy pas mistrzowski Nogueira. Zwycięzca miał zunifikować oba pasy.

Drugi pojedynek Fedora Emelianenki z Antonio Rodrigo Nogueirą wyglądał bliźniaczo podobnie do pierwszego – Rosjanin dominował z góry, zasypując Brazylijczyka uderzeniami i nie dając się poddać.

Tym razem jednak nie doczekano się rozstrzygnięcia, bo po raz kolejny dało o sobie znać prawdziwe przekleństwo Fedora – jego papierowa, podatna na rozcięcia skóra. Przypadkowe zderzenie głowami doprowadziło do dużego rozcięcia nad okiem Rosjanina, w konsekwencji którego sędziowie zdecydowali się przerwać starcie, ogłosić je jako no contest i przesunąć na innym termin.

fedorrozciecie

Czoło Ostatniego Cesarza po drugiej walce z Antonio Rodrigo Nogueirą. Przez wiele lat właśnie papierowa skóra uchodzić będzie za jedyną „słabą” stronę rosyjskiego dominatora.

Tym samym Fedor po tym, jak wcześniej radował się ze zwycięstwa nad Ogawą, by później przeżywać porażkę brata z Filipovicem, teraz kończył wieczór w poczuciu ogromnego niedosytu – jeśli oczywiście przyjmiemy, że słowa „Fedor” i „uczucia” użyte obok siebie mają jakikolwiek sens.

Jestem bardzo smutny. Jeszcze nigdy sam nie nabawiłem się kontuzji w trakcie walki. To był nieszczęśliwy wypadek – powie po walce Fedor, zaznaczając, że ceni techniki parterowe Brazylijczyka, a jego samego bardzo lubi.

Trzecie starcie między Emelianenką o Nogueirą zaplanowano na sylwestrową galę Pride Shockwave 2004, ale zanim do niego doszło, Fipilovic w pocie czoła pracował jakby na uboczu, aby zdobyć argumenty, które w przyszłości umożliwią mu upomnienie się o pas mistrzowski. W październiku bowiem na gali Pride 28 powrócił do rywalizacji po zwycięstwie nad młodszym Emelianenko, by powitać debiutującego w białym ringu – ale już bardzo doświadczonego, mogącego poszczycić się wówczas rekordem 18-1 i dobrze już zaznajomionego z japońskimi klimatami Josha Barnetta. Amerykanin przed walką nie oszczędzał Chorwata, łajając go, jak popadnie, co nieszczególnie podobało się Filipovicowi, który zapewniał, że on swoje powie w ringu.

Przed starciem z Joshem Barnettem Mirko Filipovic spotkał Fedora Emelianenko, którego serdecznie uściskał, pytając, czy wszystko z jego bratem w porządku. Także i z tym ostatnim miał okazję się przywitać, bo i jego w końcu spotkał, ale Alexander – ubity dwa miesiące wcześniej wysokim kopnięciem – nie był szczególnie towarzyski ani skoro do rozmowy. W przeciwieństwie do Marka Hunta.

Cały pojedynek trwał niespełna minutę – cięższy o ponad piętnaście kilogramów Amerykanin, który przy Chorwacie wyglądał monumentalnie, w pewnym momencie, mając dominującą pozycję w parterze, zaczął szaleńczo klepać w deski podestu, poddając walkę. Nie był to jednak efekt parterowych sztuczek trenującego już wówczas wspólnie z Fabricio Werdumem Filipovica. Okazało się bowiem, że Amerykanin nabawił się poważnej kontuzji ramienia, która wykluczy go z rywalizacji na pół roku. Gdy powróci, ponownie zmierzy się z Chorwatem, przegrywając na pełnym dystansie po kontrowersyjnej decyzji sędziowskiej. To jednak temat na inną historię.

Fedor kończy trylogię

Fedor Emelianenko i Mirko Filipovic zamknęli 2004 rok sylwestrową galą Pride Shockwave 2004. Rosjanin krzyżował po raz trzeci rękawice z Antonio Rodrigo Nogueirą w finałowej walce Grand Prix, w której na szali postawiono też pas mistrzowski wagi ciężkiej, podczas gdy Chorwat mierzył się po raz drugi z Kevinem Randlemanem, by raz na zawsze przepędzić demony przeszłości.

Jak Cro Cop zaplanował, tak uczynił, niespodziewanie poddając Amerykanina gilotyną w ledwie 41 sekund. Pojawiły się wówczas liczne głosy o tym, jakoby starcie to było ustawione, na co wskazywać miał dziecinnie łatwy sposób, w jaki Randleman dał się odklepać. Z drugiej natomiast strony, podobne opinie pojawiały się również po ich pierwszej walce, a utytułowany chorwacki kickbokser, Branimar Cikatic, przekonywał, że Cro Cop celowo dał się wówczas trafić, napełniając swoje kieszenie pokaźną sumą.

Filipovic, dla którego było to już piąta wiktoria z rzędu, wyraził po walce chęć zmierzenia się ze zwycięzcą starcia Emelianenko vs Nogueira III.

Mam nadzieję, że wkrótce będę miał też okazję walczyć z panem Markiem Colemanem, zawodnikiem, którego bardzo szanuję. To byłaby świetna walka – zakończył swoje przemówienie Mirko po poddaniu Randlemana.

Fedor Emelianenko tymczasem w starciu zamykającym trylogię z Minotauro wyglądał spektakularnie, prezentując całkowicie odmienny styl od tego, którym raczył fanów dotychczas. Był niezwykle ruchliwy, bardzo lekko poruszając się na nogach, ani na moment nie dając się zamknąć pod siatką. Ręce trzymał nisko opuszczone, rażąc bezradnego w stójce Nogueirę wieloma szybkimi jabami oraz, od czasu do czasu, atomowymi krosami. Na odchyleniu unikał większości ciosów Brazylijczyka, a po co ostrzejszych szarżach wpadał w niego, łapał w pas i rzucał jak szmacianą kukłą. Nie był tak skory do przebywania w gardzie Nogueiry, jak to wcześniej bywało – gdy jednak walka się tam przenosiła, czynił to, co w dwóch poprzednich starciach – obijał i kontrolował. Kontrolował i obijał.

Fedor Emelianenko robił z Antonio Rodrigo Nogueirą, co chciał, przekonując też, iż kopnięcie na kolano – rodem z savate, jak podczas transmisji odnotuje komentujący ten bój Randy Couture – wykorzystywane było w MMA od dawien dawna.

Decyzja sędziowska na korzyść Rosjanina była formalnością.

Minotauro, który do czasu pojawienia się Emelianenki uznawany był za najlepszego zawodnika wagi ciężkiej na świecie, po trzeciej walce z Ostatnim Cesarzem wkroczy już na równię pochyłą, z której na krótką chwilę zejdzie tylko przy okazji zdobycia tymczasowego pasa mistrzowskiego kategorii ciężkiej UFC – który zresztą błyskawicznie utraci na rzecz Franka Mira. Gdyby nie Emelianenko, który zastopował karierę Nogueiry, dziś prawdopodobnie to o Brazylijczyku mówilibyśmy z nabożną czcią, wymieniając go jednym tchem obok Royce’a Gracie i określając mianem zawodnika, który zrewolucjonizował MMA.

Ostatnia prosta

Starcie mistrza Emelianenki z rozpędzonym Filipovicem było przesądzone. Musiało do niego dojść. Chcieli go wszyscy, z włodarzami PRIDE na czele. Zanim jednak Rosjanin z Chorwatem skrzyżowali rękawice, czekało ich jeszcze kilka wyzwań.

W lutym 2005 na Pride 29 stało się zadość życzeniu Cro Copa, aby zmierzyć się z Markiem Colemanem, który powracał po prawie rocznej absencji i porażce z Fedorem Emelianenko w rundzie eliminacyjnej Grand Prix wagi ciężkiej.

Kurwa, on jest nieprawdopodobny. Ten gość jest nieprawdopodobny – powie w drodze do szatni po krótkiej, ale intensywnej walce poobijany Mark Coleman.

Amerykanin nie miał absolutnie nic do powiedzenia w konfrontacji z Filipovicem, nie będąc w stanie go powalić i będąc zmuszonym toczyć ten nierówny pojedynek w stójce. Padł po kilku sierpowych i podbródkowych.

Jemieljanienko Fiodor, jesteś następny – zawyrokował po ubiciu Colemana Cro Cop.

Przed starciem z Chorwatem Fedorowi pozwolono jeszcze podreperować rekord, aby dla wszystkich jasnym stało się, że jest on najlepszym zawodnikiem MMA chodzącym po ziemi – dlatego wystawiono mu na pożarcie jedynego zawodnika, który wyszedł zwycięsko ze starcia z Rosjaninem i jeszcze przez pięć lat będzie jedynym takim fighterem na świecie, Tsuyoshi Kosakę.

kosaka

Fedor w rewanżu zdeformował twarz demonstrującego ogromne serce do walki Kosaki.

Pojedynek był pokazem dominacji Fedora, który w pierwszej rundzie całkowicie zmasakrował Japończyka, srodze rewanżując mu się za pechową porażkę sprzed lat.

Wydawało się, że nic już nie stoi na przeszkodzie, aby doszło do z utęsknieniem wyczekiwanego rosyjsko-chorwackiego starcia na szczycie. Walka miała się odbyć 26 czerwca na gali Pride FC Critical Countdown 2005.

Fedor zaakceptował walkę ze mną – mówił po starciu Rosjanina z Kosaką Filipovic. – Ma, co prawda, kontuzję reki po walce z Kosaką, ale to jakiś stary uraz. Wierzę, że to nic groźnego i dojdzie do siebie w ciągu kilku tygodni. Zresztą i tak teraz już za późno na sparingi, i dla niego, i dla mnie. Po 26 czerwca obaj będziemy porozbijani.

CroCop nie był do końca pewien, dlaczego w ogóle doszło do pojedynku Fedora z Kosaką, ale był daleki o posądzanie Rosjanina o jakiekolwiek próby wymigania się z walki przeciwko niemu. Twierdził, że prawdopodobnie w grę wchodziły czynniki biznesowe i finansowe, które zadecydowały o tym, że obaj spotkają się dopiero w czerwcu.

Czasami jest mi przykro, że będę walczył przeciwko Fedorowi, bo jest on zawodnikiem, którego lubię najbardziej ze wszystkich. Zawsze był odważny, prostolinijny i skromny. Gdyby mówił też w innym języku, na pewno lepiej by się zaaklimatyzował.

Płonne okazały się jednak nadzieje Chorwata… Kilka tygodni potem bowiem gruchnęła hiobowa wieść, że kontuzja Emelianenki – której, przypomnijmy, nabawił się w pojedynku z Garym Goodridgem – jest poważniejsza, niż myślano i powrót do białego ringu w czerwcu w ogóle nie wchodzi w rachubę.

Filipovic nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy…

Nokaut.com: Mirko, w chorwackich gazetach piszą, że jesteś wkurzony całą sytuacją.
Mirko: To prawda. Straciłem już cierpliwość, Fedor powinien przestać swoich gierek. Jeśli jest mistrzem i prawdziwym wojownikiem, powinien przestać robić wymówki.

Nokaut: Nadal trenujesz do walki mistrzowskiej?
Mirko: Szczerze wątpię, że dojdzie do tej walki, ale, tak, nadal się do niej przygotowuję.

Nokaut: Jeśli walka zostanie oficjalnie odwołana, będziesz się bił z kimś innym?
Mirko: Tak, ale myślę, by walczyć w maju, jeśli w czerwcu ma nie być walki o pas.

Nokaut: Z kim chciałbyś się zmierzyć?
Mirko: Bez znaczenia. Chcę Fedora, ale wygląda na to, że nie da się go ustawić w przeciwnym narożniku.

Nokaut: Czy PRIDE może zmusić Fedora do walki z tobą?
Mirko: Nie wiem. Myślałem, że mogą, ale teraz już nie wiem, co myśleć. Trudno mi w ogóle o tym mówić, po prostu nie wierzę, że idzie to znów w tym kierunku.

Nokaut: Wierzysz w kontuzję Fedora?
Mirko: Nie kupuję już tego.

Nokaut: Myślisz, że taka sytuacja może zachwiać twoją psychiką przed walką o pas?
Mirko: Nie. Jeśli w końcu będę z nim walczył, to będzie to swego rodzaju zemsta.

Nokaut: Fedor pada na deski?
Mirko: Nie rozmawiajmy o fantazyjnych zestawieniach.

Nokaut: Ok, jakie masz plany teraz? Musisz mieć jakieś, jeśli plan A nie zadziała?
Mirko: Jak mówiłem, zmierzę się z kimś innym, ale rozważę także inne oferty.

Nokaut: Takie jak UFC?
Mirko: Nie tylko UFC jest zainteresowane, ale PRIDE nadal jest moim pierwszym wyborem.

Nokaut: Chciałbyś walczyć znów z Nogueirą zamiast z Fedorem?
Mirko: Wolałbym walczyć z nim po tym, jak pokonam Fedora. Ale w aktualnej sytuacji kolejny rywal jest dla mnie bez znaczenia, Minotauro czy Superman.

Filipovic w późniejszych wywiadach posunął się też do stwierdzenia, że Fedor specjalnie chce przesunąć walkę na sierpień, bo wie, że on, Mirko, walczy w czerwcu – wobec czego miałby tylko 45 dni na przygotowania, podczas gdy Rosjanin miałby cztery miesiące.

Chorwatowi na czerwcową galę szykowano Antonio Rodrigo Nogueirę, ale ostatecznie, mając w perspektywie walkę z Fedorem Emelianenko w sierpniu, 26 czerwca na Pride FC Critical Countdown 2005 zmierzył się ze znacznie mniej wymagającym niż Brazylijczyk Rosjaninem i sparingpartnerem Ostatniego Cesarza, Ibragimem Magomedovem, dla którego był to debiut w PRIDE.

Filipovic nie miał najmniejszych problemów z rozmontowaniem rywala w stójce, kończąc go potężnym kopnięciem na wątrobę. Po tym, jak Chorwat w przemówieniu po walce niemal zażądał pojedynku z Rosjaninem, do ringu zaproszono mistrza nad mistrze i oficjalnie zapowiedziano od lat wyczekiwane starcie, ustalając jego termin na 28 sierpnia podczas gali Pride FC Final Conflict 2005.

fedorcrocop

Fedor Emelianenko na pytanie „Co sądzisz o tym, że Mirko przed chwilą pokonał twojego kolegę?” odpowiedział: „Dobry wieczór wszystkim”.

Marzenia Chorwata w końcu miały się ziścić.

Historyczny bój

Filipovic zapewniał, że z pojedynku z Magomedovem wyszedł bez szwanku, podczas gdy z każdym dniem zbliżającym cały świat mieszanych sztuk walki do wymarzonej batalii pojawiały się coraz to nowe plotki na temat stanu prawicy Emelianenki. Miał podobno używać na treningach specjalnie zaprojektowanej rękawicy, aby chronić dłoń. Inni głosili, że w ogóle nie korzystał na sparingach z prawej ręki. Tu i ówdzie dało się słyszeć, że zaraz po walce pójdzie pod nóż.

Przed pojedynkiem z Mirko Filipovicem Fedor Emelianenko spędził kilka tygodni w Holandii, przygotowując się u legendarnego Ernesto Hoosta. Jego głównym sparingpartnerem, symulującym odwrotną pozycję Chorwata i jego mordercze kopnięcia, był niespełna 20-letni, ale już wówczas doskonale rokujący kickbokser, Tyrone Spong.

Obaj zawodnicy nie mieli wiele czasu na przygotowania. Chorwat większość czasu poświęcał na dalsze treningi z Fabricio Werdumem, jakby spodziewając się, że nie raz, nie dwa wyląduje na plecach, podczas gdy Rosjanin szlifował stójkę u holenderskich speców od kicboxingu.

Fedor był niewielkim faworytem bukmacherów, choć zdania fanów i komentatorów były podzielone. Część uważała, że kickbokserska maestria Chorwata w połączeniu z rewelacyjną obroną przed sprowadzeniami okażą się idealną receptą na Rosjanina. Inni z kolei byli przekonani, że Emelianenko potrafi w stójce wystarczająco dużo, by skracać dystans, z klinczu obalać Filipovica i terroryzować go z góry.

28 sierpnia 2005 roku saitamska Super Arena wypełniła się po brzegi ponad 47 tysiącami fanów złaknionych obejrzenia najważniejszej walki MMA w historii dyscypliny. Pojedynku, który przekładany był dotychczas już dwukrotnie. Croatian Sensation znajdował się na fali siedmiu kolejnych zwycięstw, z których aż sześć odniósł przed czasem. Ostatni Cesarz w PRIDE jeszcze nie przegrał, zwyciężając aż dwanaście razy i w drodze do pojedynku z Chorwatem detronizując uchodzącego wówczas za niezwyciężonego Antonio Rodrigo Nogueirę.

Galę uświetnił też finał Grand Prix wagi średniej, w którym ostatecznym zwycięzcą został inny legendarny zawodnik, Mauricio Shogun Rua, w decydującej batalii nokautując pamiętającego jeszcze pojedynek sprzed lat z Fedorem Ricardo Aronę.

Fedor Emelianenko i Mirko Filipovic na kilka minut przed walką, która okaże się najważniejszą w ich karierze.

Ku zaskoczeniu całego świata Emelianenko przyjął bardzo agresywną taktykę, nieustannie wywierając presję na będącym w permanentnym odwrocie Chorwacie – był to gameplan całkowicie odmienny od tego, jaki zaprezentował w trzeciej batalii z Nogueirą. Rosjanin trzymał się nieustannie prawej strony rywala, starając się zachodzić wykroczną nogę odwrotnie ustawionego Filipovica, co z jednej strony dawało mu pewien bufor bezpieczeństwa przed lewym kopnięciem Cro Copa oraz krosem, z drugiej natomiast – uniemożliwiało mu zamknięcie go na linach. Filipovic w pierwszej rundzie był w stanie za każdym niemal razem uciekać spod lin.

Tym razem to Filipovic jako pierwszy chce przybić piątkę, okazując tym samym ogromny szacunek Emelianence. Ten ostatni natomiast od samego początku rusza do zdecydowanych ataków, narzucając mordercze tempo. Ofensywa lub choćby kontrofensywa Chorwata praktycznie nie istnieją.

Ataki Chorwata były niezwykle utrudnione z uwagi na ciągłą presję ze strony Rosjanina. Filipovic nie był w stanie znaleźć miejsca na zaprzęgnięcie do działania swojej najmocniejszej broni – atomowych kopnięć. Ratował się pojedynczymi krosami.

To do Emelianenki należała inicjatywa i to on – pomimo pewnych problemów – wyraźnie dominował, nie tylko spychając do permanentnej defensywy trochę zaskoczonego takim obrotem spraw oponenta, ale też trafiając go wielokrotnie w krótkich, dynamicznych wymianach w zwarciu oraz kontrolując i od czasu do czasu atakując ground and pound z góry, gdy tylko walka przeniosła się do parteru.

Treningi Ostatniego Cesarza nie poszły na marne – bardzo dobrze radził sobie z niebezpiecznymi kopnięciami Cro Copa. Powyżej pierwsza – zblokowana – próba kopnięcia w walce w wykonaniu Filipovica, oraz pierwszy high kick, jaki rzucił – błyskawicznie skontrowany przez Rosjanina próbą obalenia, w efekcie której wypadł jednak z ringu. Mirko uratował się, chwytając liny.

Taki obrazek będziemy oglądać w tym pojedynku bardzo często – Emelianenko doskonale schodzi przed krosem Filipovica, szukając kontry.

Mirko Filipovic udane kopnięcie na korpus przypłaca przyjęciem kontry lewym sierpowym na szczękę, uciekając później do boku, byle tylko nie wdać się w klincz z Rosjaninem. Wtedy jeszcze miał na to siły…

Od połowy pierwszej rundy Emelianenko walczył ze złamanym nosem. Powyżej akcja, która do tego doprowadziła. Filipovic trafia mocnym kopnięciem na korpus, by następnie dwoma krótkimi prostymi pogruchotać Fedorowi nos, który od tego momentu będzie do końca walki mocno krwawił.

Najlepsza akcja Filipovica w całej walce, którą jednak przypłacił wylądowaniem na deskach. Doskonale wyczuwając, że Fedor świetnie unika jego krosa, tym razem markuje go, pozwala uchylić się rywalowi i wówczas atakuje podwójnym lewym, naruszając Rosjanina. Tańcząc, Emelianenko wycofuje się, przyjmując jeszcze dwa kolejne proste i próbując odpowiadać potężnym prawym, który mija jednak cel. Filipovic czuje jednak krew i atakuje wysokim kopnięciem, później dobrym lewym, ale Fedor już doszedł do siebie – świetnie unika prawego prostego Chorwata i notuje pierwsze obalenie w walce. Już do końca rundy będzie na górze.

Pod okiem Fabricio Werduma Filipovic doskonale przygotował się do walki z pleców – Emelianenko nie był w stanie przedostać się przez jego gardę. Powyżej Chorwat umiejętnie broni się przed dosiadem oraz przed półgardą, w obu akcjach wyrzucając Rosjanina z powrotem do gardy. W trzeciej rundzie spróbuje nawet założyć rywalowi trójkąt nogami, ale Fedor wybroni go bez większych problemów – Werdum kilka lat później będzie skuteczniejszy.

Byłem martwy po pierwszej rundzie – powie po walce Cro Cop.

I rzeczywiście, od drugiej odsłony Chorwat już nie istniał, zepchnięty do desperackiej chwilami defensywy, mając później problemy nawet z trzymaniem gardy. Emelianenko natomiast kontynuował falowe ataki, nie dając chorwackiemu pretendentowi ani chwili oddechu. Trafiał coraz częściej i w końcu zaczął notować sukcesy przy obaleniach. Z góry nie był co prawda w stanie rozpuścić rąk, bo defensywny grappling Filipovica stał na doskonałym poziomie, ale nie ulegało wątpliwości, że to on, Rosjanin, dominował.

Emelianenko rozpoczął drugą rundę z ogromnym animuszem, atakując z jeszcze większą furią, a nawet próbując największej broni rywala – kopnięcia na głowę. Mirko Filipovic był już wyczerpany.

Cro Cop nie ma już sił, by pracować na nogach jak wcześniej. Cofa się prosto na liny, przyjmuje raz za razem, daje Rosjaninowi klinczować, inkasując na rozerwanie mocny lewy.

W drugiej i trzeciej rundzie Emelianenko nie miał już problemów z przenoszeniem walki do parteru, korzystając a to z haczeń (pierwszy gif), a to z haczeń z podebraniem (drugi gif). Parterowa defensywa Filipovica do końca pojedynku zdawała jednak egzamin.

Na pierwszej animacji przykład doskonałego balansu w wykonaniu mistrza, który po zakończeniu (drugi gif) tego mimo wszystko jednostronnego pojedynku pomaga Chorwatowi wstać.

Wyczekiwany przez miliony fanów pojedynek nie dostarczył może szalonych akcji i spektakularnych wymian, ale był pokazem zjawiskowej taktyki Fedora Emelianenki, który kompletnie wyłączył ofensywę kickbokserską Mirko Filipovica, obronił pas mistrzowski i ugruntował swoją pozycję największego zawodnika w historii MMA.

fedorkoniec

*****************

Poprzednie części:

Historyczne Boje #1 – Nick Diaz vs Frank Shamrock

Powiązane artykuły

Back to top button