UFCWiadomości MMA

Słowo na niedzielę: musofobia

Deklasacja kolejnego pretendenta przez potężną mysz spowodowała, że czas poznać nowe słówko – musofobia.

Musofobia to określenie panicznego lęku przed gryzoniami, a w szczególności myszami. Tak się składa, że podczas UFC 191 w Las Vegas pewna mysz po raz kolejny dała popis swoich umiejętności, które u niejednego taką fobię mogą wywołać. Kogo mam na myśli?

Po pierwsze – przyszli rywale. Nie tak dawno pisałem o nowym celu, jaki Demetrious Johnson (23-2) sobie obrał, a którym jest poprawienie rekordu Andersona Silvy w ilości obron tytułu mistrzowskiego. Po odprawieniu Dodsona ma już na koncie siedem zwycięskich pojedynków o pas kategorii muszej. Pozostały trzy zwycięstwa do wyrównania rekordu. Biorąc pod uwagę aktywność Demetriousa (dziesięć walk w cztery lata), już pod koniec przyszłego roku będzie szansa na rekord. Kto może stanąć na jego drodze? Przyjrzyjmy się potencjalnym rywalom:

1. John Dodson (17-7) – pokonany już dwa razy. Trochę będzie musiał poczekać na swoją kolejną szansę.
2. Joseph Benavidez (22-4) – pokonany dwa razy. Pozostaje mu rola Mieshy Tate dywizji muszej.
3. Jussier Formiga (18-3) – jego starcie z Cejudo podczas wizyty UFC w Monterrey wyłoni kolejnego pretendenta.
4. Ian McCall (13-5) – nie dość, że miał już okazję przegrać z Myszą, to jeszcze ostatnio poległ w starciu z Johnem Linekerem. Odpada.
5. Henry Cejudo (9-0) – walka z Formigą pokaże, czy jest już gotowy, by spróbować się z najlepszym.
6. John Moraga (16-4) – miał już swoją szansę w 2013 roku. Odpada.
7. Kyoji Horiguchi (15-2) – przedostatnia ofiara DJ’a, musi się odbudować.
8. John Lineker (26-7) – powrócił do koguciej i raczej nie zamierza schodzić z powrotem. Odpada.
9. Zach Makovsky (19-6)
oraz
10. Dustin Ortiz (15-4) – solidni wyrobnicy, którzy w okolicznościach normalnej kategorii wagowej nie mieliby szans na dotarcie do titleshota, ale mówimy o dywizji, w której Chris Cariaso dostał swoją szansę. Możliwi, ale mało prawdopodobni.
11. Chris Cariaso (17-7) – miał już swoją życiową szansę. Drugiej nie dostanie.
12. Ray Borg (9-1) – ma talent i powoli go potwierdza – może pochwalić się trzema zwycięstwami z rzędu.
13. Wilson Reis (19-6) – W maju w Goianie powstrzymał go Formiga. Odpada.
14. Chico Camus (14-6) – walczy w kratkę. Od kiedy zwiększył swoją mobilność w klatce, stał się groźniejszy i ciekawszy w odbiorze, ale za chwilę czeka go pojedynek w Japonii z Horiguchim i wielce prawdopodobna druga porażka z rzędu.
15. Justin Scoggins (10-2) – 23-latek dopiero powoli się odbija od dna, jakim stały się dla niego porażki z Ortizem i Moragą. Do czołówki droga daleka.

Reasumując: Następnym pretendentem będzie zwycięzca zestawienia Formiga vs Cejudo. Potem w kolejce zapewne ustawi się Benavidez, by zamknąć trylogię (jeśli poradzi sobie z Alim Bagautinovem na UFC 192). Po nich spodziewam się Raya Borga.

Czy któryś z nich jest w stanie zatrzymać Johnsona? Absolutnie tego nie widzę. Największy potencjał posiada Henry Cejudo, ale ma za mało czasu, by spokojnie w pełni się przystosować do MMA i rozwinąć posiadane predyspozycje. Już 21 listopada czeka go ciężkie starcie z Formigą, a po ewentualnym zwycięstwie zostanie od razu rzucony do walki o pas. Nikt nie będzie czekał, aż olimpijczyk będzie gotowy. W ten sposób niejako spalono Horiguchiego i myślę, że tak samo będzie z Cejudo.

A pozostali? Benavidez wydaje się już zbyt wypalony – i fizycznie (niezbyt przekonywujące występy przeciwko Ortizowi i Moradze), i psychicznie (dwie porażki z Johnsonem), by stanowić realne zagrożenie. Borg to utalentowany dzieciak, którego czeka jeszcze dużo nauki. Wszystko zależy od tego, jak szybko i jak duże zrobi postępy przed ewentualną walką z Demetriousem. W tym momencie to nie ta liga.

Na chwilę obecną w dywizji muszej nie widzę nikogo, kto mógłby Amerykaninowi poważnie zagrozić. Dodson był ostatnim, o którym mówiono, że może gdzieś, jakoś, coś da radę. Bardziej prawdopodobne jest, że musza zacznie przypominać kobiecą kogucią, gdzie wynik starcia mistrzowskiego jest dość łatwy do przewidzenia. Różnica polega na tym, że tam dominuje Ronda Rousey, która nie potrzebuje poważnych wyzwań w oktagonie, by porywać fanów.

I w ten sposób możemy płynnie przejść do drugiej grupy osób, którym w najbliższym czasie grozi musofobia – to specjaliści od marketingu w UFC. Jestem przekonany, że siedzieli gdzieś na głębokim zapleczu MGM Areny i zaciskali mocno kciuki za Johna Dodsona – wiecznie uśmiechnięty, kreatywny, całkiem wygadany, świeżo upieczony ojciec ubijający wieloletniego dominatora byłby o niebo łatwiejszy do sprzedania fanom na całym świecie.

A Johnson? Kiedyś, u szczytu popularności śpiewanych talent shows, zorganizowano międzynarodową edycję Idola. Najlepsi z różnych krajów stawali w szranki przez szacowną komisją składającą się z jurorów z różnych krajów. Polskę reprezentował oczywiście wieczny juror wszystkiego Kuba Wojewódzki. Po występie Kurta Nielsena, który błysnął fantastycznym głosem i urodą mocno odbiegającą od poziomu chociażby przeciętności, samozwańczy król TVN-u powiedział, że ma spory talent, ale będzie wielkim wyzwaniem dla marketingowców. Wojewódzki, w światku ociekającym poprawnością polityczną i hipokryzją, został wybuczany. Tymczasem Nielsen program wygrał, wydał płytę i został kompletnie zapomniany. W dobie powszechnej mediokracji często ważniejsze jest, jak wyglądasz i co mówisz, niż co potrafisz.

Demetrious Johnson od lat musi zmagać się z łatką nudziarza. Co chwilę ktoś stara się mu uświadomić, że klasa sportowa to niewystarczający powód, by zdobyć sławę i pieniądze. Trzeba generować emocje. Pobudzać ludzi do reakcji – pozytywnej, negatywnej, nieważne. Liczą się liczby – oglądalność, odsłony, kliknięcia, komentarze, zainteresowanie. Co zrobić, gdy nie ma się takiej natury? Gdy nie ma się gadki McGregora, urody VanZant, charyzmy Lawlera, medialności Rousey, przebojowości Jonesa?

To są pytania nad którymi pijarowcy UFC cały czas się głowią. Im Johnson dłużej panuje, tym odpowiedzi na nie są pilniejsze. Czy jest coś, co może przyciągnąć uwagę fanów i sponsorów do Johnsona? Pobity rekord Andersona Silvy? Superfight z z mistrzem kategorii koguciej TJ Dillashawem? Być może, ale i to może nie wystarczyć.

Może po prostu trzeba pogodzić się z życiem na niedocenianym poboczu. Niesprawiedliwe? Nic nowego.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button