UFCWiadomości MMA

Ostatki Bensona Hendersona

Benson Henderson znajduje się na bardzo skomplikowanym etapie swojej zawodowej kariery.

Gala UFC 164, która odbyła się w sierpniu 2013 roku, stanowiła początek ostrych zakrętów w karierze Bensona Hendersona.

Uważany już wtedy za przeraźliwie nudnego Amerykanin stracił wówczas pas mistrzowski na rzecz ociekającego wirtuozerią Anthony’ego Pettisa, będąc zmuszonym do odklepania balachy już w pierwszej rundzie pojedynku. Porażka oznaczała kres marzeń Smootha, który przed tamtym starciem, mając już wówczas na koncie trzy obrony tytułu mistrzowskiego kategorii lekkiej, zapowiadał, że jego celem jest pobicie rekordu należącego do Andersona Silvy – Brazylijczyk w czasach swojej chwały obronił pas dziesięć razy.

Reprezentant MMA Lab udanie podniósł się po porażce z Pettisem, pokonując na UFC on FOX 10 Josha Thomsona po niejednogłośnej decyzji sędziowskiej, ale swoją dyspozycją po raz kolejny nie zachwycił. Dość powiedzieć, że zdecydowana większość dziennikarzy punktowała tę walkę dla Thomsona.

W kolejnym starciu Smooth otrzymał rozpędzonego serią trzech zwycięstw, świetnie wówczas rokującego Rustama Khabilova. Amerykanin nie miał jednak w tej potyczce zbyt wiele do zyskania, bo nazwisko Rosjanina nadal było słabo rozpoznawalne. Był to pierwszy poważny sygnał, że UFC nie jest szczególnie zainteresowane doprowadzeniem Hendersona do kolejnego pojedynku o pas mistrzowski.

Po trzech pierwszych w miarę wyrównanych rundach Smooth w czwartej zmusił Khabilova do odklepania duszenia zza pleców, notując tym samym pierwsze zwycięstwo przed czasem od ponad czterech lat, gdy jeszcze w WEC poddał gilotyną w rewanżowej walce Donalda Cerrone.

Kombinacja, którą Benson Henderson utorował sobie drogę do pleców Rustama Khabilova, zmuszając go chwilę później do poddania walki.

Po uduszeniu Rosjanina Amerykanin wyładował swoją frustrację, próbując rozszarpać siatkę oktagonu, za którą siedzieli dziennikarze, krzycząc do nich: „Teraz coś powiedzcie! Do was mówię! Teraz coś powiedzcie!”.

Jak wyjaśnił później, zachował się tak, bo nie podobały mu się gierki dziennikarzy, którzy jego zdaniem prowokują zawodników, by powiedzieli coś, co nada się na newsa, niepotrzebnie zaogniając relacje między rywalizującymi fighterami.

Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że to nie media były przyczyną frustracji Hendersona…

Mogło się wydawać, że po utracie pasa mistrzowskiego i dwóch kolejnych zwycięstwach były czempion znajdzie się na ostatniej prostej przed ponowną walką o pas mistrzowski. Jednak matchmaker UFC, Joe Silva, w następnym starciu, tym razem na UFC Fight Night 49, znów zestawił Hendersona z zawodnikiem o niewyrobionym jeszcze nazwisku, którego pokonanie nie mogło w żadnej mierze gwarantować Hendersonowi walki o pas mistrzowski – powracającym po porażce z Khabibem Nurmagomedovem i zwycięstwie nad niewiele znaczącym Jasonem Highem Rafaelem dos Anjosem.

Niespodziewanie Smooth przegrał z rozdającym obecnie karty w dywizji Brazylijczykiem, padając na deski już w pierwszej rundzie. Dla piekielnie ambitnego Amerykanina oznaczało to koniec marzeń o titleshocie na wiele, wiele miesięcy.

Porażka w starciu wieńczącym trylogię z Donaldem Cerrone na gali UFC Fight Night 59 kilka miesięcy później ostatecznie pozbawiła go wszelkich nadziei na zawojowanie dywizji, na tronie której kiedyś zasiadał. W poszukiwaniu szczęścia udał się do kategorii półśredniej, biorąc walkę w zastępstwie przeciwko potężnemu Brandonowi Thatchowi.

Pomimo pewnych trudności wyszedł z tego trudnego starcia zwycięsko, notując też kolejne niezwykle cenne skończenie.

Pojedynek z Rukusem był przedostatnim w obejmującym osiem walk kontrakcie Hendersona z UFC, który podpisał w styczniu 2013 roku po tym, jak w drugiej obronie pasa mistrzowskiego rozmontował Nate’a Diaza.

Ben od zawsze marzył, aby wystąpić na gali w Korei Południowej, skąd pochodzi jego matka. UFC uczyniło jego pragnieniom zadość. Podopieczny Johna Croucha wystąpi bowiem w walce wieczoru pierwszej w historii gali amerykańskiego giganta w Korei Południowej – UFC Fight Night 79.

Jego rywalem będzie powracający po dotkliwej porażce, nie będący już w najwyższej formie, planujący zejście do kategorii lekkiej i najlepsze lata, jak może się wydawać, mający już za sobą Thiago Alves. Brazylijczyk może oczywiście okazać się bardzo cennym łupem w sportowym CV Amerykanina, ale z pewnością nie jest to na tym etapie kariery zawodnik, którego pokonanie wywindowałoby kogokolwiek, kto nie jest Urodzonym Zabójcą do czołówki kategorii półśredniej.

– Wiem, że przejdę na emeryturę w wieku 33 lat – powiedział Henderson w rozmowie z BleacherReport w czerwcu 2014 roku przed pojedynkiem ze wspomnianym Rustamem Khabilovem.

Natomiast już za dwa miesiące Amerykaninowi stukną 32 lata. Czasu coraz mniej. Do końca kontraktu z UFC pozostała mu tylko jedna walka, a po niej, czyli po 28 listopada stanie się wolnym zawodnikiem.

– Przyszłość w UFC? Gdziekolwiek mnie wyślą – stwierdził w rozmowie z Sherdogiem. – Jestem jednym z gości, którzy, gdy do nich dzwonisz i prosisz o 170 funtów – nie ma problemu, 155 funtów – nie ma problemu. Chcę znowu dostać titleshota, więc (chcę walczyć) tam, gdzie mogę otrzymać go szybciej. UFC wie, że mogą do mnie zadzwonić i zestawić w 155 funtach lub 170 funtach, bez znaczenia.

Sytuacja dla Hendersona jest jednak nader skomplikowana. W kategorii lekkiej pretendentów nie brakuje, a fakt, że Amerykanin przegrał dwa ostatnie starcia w tej dywizji, czyni jego szanse na kolejną walkę o pas mistrzowski w najbliższych miesiącach niewielkimi, by nie rzec: iluzorycznymi.

Wcale nie ciekawiej przedstawia się dla Smootha sytuacja w nafaszerowanej doskonałymi zawodnikami dywizji półśredniej, w której w kolejce do titleshota również ustawiła się już długa kolejka prawdziwych oktagonowych morderców. Przebicie się do niej będzie dla Hendersona zadaniem arcytrudnym, nie nie rzec: niewykonalnym.

Czy zatem 28 listopada były mistrz UFC i WEC po raz ostatni wystąpi w oktagonie giganta z Las Vegas?

O opinię poprosiliśmy byłego menadżera i matchmakera Bellatora, świetnie orientującego się w biznesowych realiach świata MMA, Sama Caplana. Oto, co odpowiedział nam w swoim podcaście The MMA Report, który prowadzi wspólnie z dziennikarzem Jasonem Floydem:

Przewiduję, że Ben Henderson podpisze kontrakt z Bellatorem w 2016 roku. Nie sądzę, aby przedłużył umowę z UFC po swojej kolejnej walce. Bazując ma moich źródłach, ludziach, z którymi rozmawiałem, od dawna – i nadal to się przedłużą – Ben Henderson i jego obóz czują, że są niedoceniani przez UFC. Pieniężnie, pod względem zestawień, pod względem promocji.

Caplan, który w swoich podcastach regularnie przemyca masę zakulisowych ciekawostek z amerykańskiej sceny MMA, przekonuje też, iż UFC nie będzie płakać po swoim byłym mistrzu.

Inne źródła, z którymi rozmawiałem, zapewniają, że UFC nigdy nie było fanem Bensona Hendersona z uwagi na jego styl walki. Uważają, że stoi w kontraście z Anthonym Pettisem i innymi lekkimi. Uważają, że Ben Henderson nie jest tak dynamiczny, ekscytujący, a przez to nieporównywalnie trudniejszy do promowania niż Anthony Pettis.

Jak przyszłość czeka wobec tego Bensona Hendersona? Czy pomimo kłód pod nogami rzucanych mu przez spragnione efektownych występów szefostwo UFC oraz bardzo skomplikowaną sytuację w obu dywizjach – lekkiej i półśredniej – ten słynący z żelaznej kondycji zawodnik zdecyduje się przedłużyć kontrakt z największą organizacją świata? Czy też Bellator, oferując Hendersonowi atrakcyjne warunki finansowe i spokojną emeryturę, wykradnie w końcu ZUFFIE światowej klasy zawodnika, który nadal jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w karierze?

Powiązane artykuły

Back to top button