UFC

Conor McGregor – śladami Lyoto Machidy

Wszystko wskazuje na to, że walką wieczoru gali UFC 200 będzie rewanżowe starcie pomiędzy Conorem McGregorem i Natem Diazem.

Nie miejcie wątpliwości – jubileuszowa gala UFC 200 sprzeda się jeszcze lepiej niż UFC 196. A skoro tak, to prawdopodobnie będziemy mieć nowy rekord PPV. Przypomnę, że obecny należy do Brocka Lesnara i Franka Mira, którzy, wdając się po raz drugi w oktagonowe tany, na gali UFC 100 w lipcu 2009 roku ściągnęli przed telewizory 1,6 miliona spragnionych krwawej jatki widzów. Jak natomiast wieść gminna niesie, pierwszy bój Conora McGregora z Natem Diazem wykręcił sprzedaż PPV na poziomie około 1,5 miliona dolarów.

UFC 200 z dublińsko-stocktońskim rewanżem w charakterze dania głównego pobije ten wynik. Bieber wrzuci kilka postów, docierając do 62 milionów – tak, sprawdziłem – obserwujących go na Instagramie fanów, do tego swoje zrobią jakieś gwiazdy NFL i NBA, wszystko to napędzi machina promocyjna UFC i oczywistym jest, że masy niedzielnych fanów wydadzą 50-60 dolarów na PPV, wykręcając nowy rekord. To pewne. Dobry biznesowy ruch ze strony Dany White’a i spółki.

Możemy dyskutować, czy dobry krótkoterminowo, czy długoterminowo, ale to osobna kwestia. Wobec intensyfikujących się ostatnio pogłosek o sprzedaży ZUFFY szejkom związanym z Manchesterem City, których łączą zresztą koligacje rodzinne z posiadającym już udziały w firmie szejkiem Tahnoonem, nafaszerowanie najbliższych gal UFC najmocniejszymi zestawieniami i wyciągnięcie z nich, czego się da, może mieć sens. Po nas choćby potop!

Gdzie w tym wszystkim znajduje się jednak irlandzki gwiazdor, jeszcze do niedawna ochoczo opowiadający o swoich mocarstwowych planach? Aspirujący do miana udziałowca, chcący iść z Daną White i Lorenz Fertittą łeb w łeb.

Nie mam wątpliwości, że McGregor chciał rewanżu z Diazem, że jest przekonany, iż ze zmienioną taktyką pokona stocktończyka, dołączając do grona ośmiu innych zawodników, którzy w przeszłości wychodzili zwycięsko ze starcia z Natem w oktagonie UFC. To ambitny typ. Dodatkowo, potwornie wierzy w swoje umiejętności. Może i od strony medialnej nieustannie gra i mruga do nas czasami okiem, ale za tym aktorstwem kryje się ogromna pewność siebie i zaufanie do własnych możliwości. Irlandczyk naprawdę wierzy, że drobne poprawki zaprowadzą go do zwycięstwa z Diazem.

Wszyscy na swój sposób zniekształcamy rzeczywistość.

Zorganizowanie rewanżu w limicie kategorii półśredniej – podczas gdy obaj przecież spokojnie mogliby zbić do lekkiej – służy temu, aby w jakiś sposób uchronić Irlandczyka przed ewentualną porażką w 155 funtach, która ostatecznie na długi czas ucięłaby dyskusje o titleshocie z Rafaelem dos Anjosem czy kimkolwiek innym, kto za kilka miesięcy nosił będzie na swoich biodrach pas mistrzowski.

McGregor pozostanie mistrzem kategorii piórkowej (pasa nie zwakuje jeszcze teraz, Jose Aldo i Frankie Edgar powalczą co najwyżej o tymczasowy), który rozdział pod tytułem „155 funtów” będzie miał dopiero przed sobą. Szaleńcem i geniuszem w jednym, jak to ładnie określiła Joanna Jędrzejczyk. Gościem, który może z kimkolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek.

Kategoria półśrednia złagodzi upadek. Nieco go zamortyzuje.

A że my doskonale wiemy, iż Diaz nie jest półśrednim? To bez znaczenia. Przecież my, którzy oglądamy i nie raz, nie dwa emocjonujemy się walkami karty wstępnej, i tak obejrzymy następny występ McGregora. Będziemy słusznie narzekać na aspekt sportowy, ale i tak zasiądziemy przy telewizorze czy komputerze, gdy Irlandczyk ruszy do oktagonu. Jesteśmy betonem.

Co natomiast czeka ambitnego McGregora, gdy już przegra po raz drugi z rzędu? Z zawodnikiem, który nie jest przecież najlepszym z najlepszych, który w swojej karierze wychodził z walki na tarczy aż dziesięć razy. Nie macie bowiem chyba wątpliwości, że skoro Irlandczyk nie sprostał Diazowi w wersji „grubas z Cabo”, który wyszedł do niego na UFC 196 praktycznie bez przygotowań, chlając wcześniej tequilę na jachcie, to tym bardziej przegra z jego wersją po 3-miesięcznych przygotowaniach?

Irlandczyk nie ma mocy w pięściach, aby stocktończyka znokautować, szlifów parterowych, aby go poddać, ani też kondycji, aby zyskać uznanie w oczach sędziów punktowych. Nawet częstsze lowkingi i ciosy na korpus nie pomogą, bo młodszy z braci Diaz te ostanie zaczął ostatnio blokować (dodatkowo, mistrzem w takich atakach McGregor zdecydowanie nie jest), a i obijanie jego korpusu to nie lada sztuka z uwagi na charakterystyczną, lekko pochyloną sylwetkę Amerykanina, która utrudnia dosięgnięcie jego brzucha, jednocześnie wydłużając jego zasięg.

Czy limit kategorii półśredniej stanowił będzie dla Irlandczyka miękkie lądowanie?

Dwie porażki z rzędu to już nie przelewki. Po pierwszej fani chcą zobaczyć, jak ich gwiazdor wraca, odbija się po wcześniejszym niepowodzeniu. Wszyscy kochamy wielkie powroty, prawda? W blasku i chwale. Zainteresowanie McGregorem nie spadło po tym, jak wcielił się w rolę spanikowanego zapaśnika, by chwilę potem odklepać duszenie. Jego popularność utrzyma się do UFC 200. Ba, wzniesie się na nowe poziomy!

Ale gdy już przegra po raz drugi? Wszystko się zmieni. Jego mit pryśnie, szczególnie dla niedzielnych – najliczniejszych, stanowiących podstawowy budulec rekordów sprzedaży – fanów. Tych od Biebera, którzy swoją wiedzę czerpią z dwóch linijek tekstu o UFC – cytatu Dany White’a? – na tydzień. Albo z jakiegoś komentarza swojego idola-piosenkarza w mediach społecznościowych.

Kto chce utożsamiać się z przegranymi? Rozmawiać o nich?

Druga porażka z Natem Diazem nie uczyni z Conora McGregora średniaka. Nie zrozumcie mnie źle. Nadal będzie gwiazdą. Będzie w miejscu, do którego nigdy nie dotrze 99% zawodników MMA. Z dziesiątkami milionów na koncie. Nie jestem pewien, w jakiej dywizji – może w lekkiej, a może jednak w piórkowej – ale pewnie wygra jeszcze kilka dużych walk. Kupi kilka nowych bryk.

Miał jednak szansę pozwolić swoim fanatycznym oraz niedzielnym – tylko te dwie grupy są do tego zdolne – fanom trwać w przekonaniu, że porażka z Diazem z Cabo była wypadkiem przy pracy. Rezultatem złego rozłożenia sił. Pochodną drobnego błędu na etapie przygotowywania taktyki na walkę.

Zdecydował jednak inaczej. Napędzany ambicjami sportowymi i finansowymi 9 lipca na UFC 200 ostatecznie rozwieje wątpliwości.

Odcisnął trwałe piętno na sporcie, ale jego era nie trwała długo.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button