UFC

Maskarada Cejudo, gorycz TJ-a, rodeo Kowboja i charakter Hardy’ego – pięć wniosków po UFC w Brooklynie

Nie brakowało emocji i kontrowersji podczas gali UFC on ESPN+ 1: Cejudo vs. Dillashaw, która odbyła się w sobotę w Brooklynie.

Pierwsza gala amerykańskiego giganta w 2019 roku – brooklyńskie UFC on ESPN+ 1 – przeszła do historii. Oto pięć najważniejszych z niej wniosków.

UFC on ESPN+ 1: Cejudo vs. Dillashaw – wyniki i relacja

Maskarada Henry’ego Cejudo

Przed starciem z TJ-em Dillashawem w walce wieczoru brooklyńskiego wydarzenia stający do pierwszej obrony złota 125 funtów Henry Cejudo ukuł narrację – być może za sugestię przebiegłego egipskiego menadżera Aliego Abdelaziza, a może z inspiracji wypowiedziami Killashawa, który zapowiadał wcielenie się w rolę kata kategorii muszej – wedle której do oktagonu wejdzie w imieniu wszystkich zawodników najlżejszej dywizji, walcząc o ich byt w UFC.

Ubiwszy ekspresowo i niespodziewanie zapowiadającego zgoła odmienny rezultat rywala, w wywiadzie w oktagonie powtórzył, że walka ta była większa od niego – bo nie wojował tylko za siebie, ale za całą kategorię muszą. Za wszystkich tych niepewnych dalszego losu małych ciałem, ale wielkich duchem wojowników, nad głowami których od dobrych kilku miesięcy wisi dzierżony przez Danę White’a topór.

Ująwszy się więc za losem maluczkich, niezdolnych do obrony, wybawca-Cejudo rzucił śmiało w kierunku siedzącego z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem Dillashawa: „Hej, TJ, zrobimy rewanż – ale teraz w kategorii koguciej!”.

I spadła maska.

Wybawca-Cejudo, który jest w tej chwili jedynym wartościowym medialnie – nie jakoś szczególnie, ale jednak! – zawodnikiem wagi muszej, chce zostawić dywizję. W ramach ratunku oczywiście.

Ba, podczas konferencji prasowej zapowiedział, że prawdopodobnie i tak na stałe przeniesie się do 135 funtów, a na pytanie, w jaki sposób zamierza ratować muszych, skoro przechodzi do dywizji koguciej, odparł, że „przecież zasłużył na szansę walki o drugi pas”.

Nie twierdzę, że nie zasłużył – bo w końcu rozbił mistrza 135 funtów – ale przystroiwszy się w pióra zbawcy, Cejudo wbija muszym nóż w plecy. I w porządku, bo to indywidualny sport – ale, panie, oszczędź maskarady.

Co do samej walki – dominacja. Dwa i pół knockdowna, 18-1 w celnych uderzeniach, od początku do końca ostra presja kastrująca Killashawa z miejsca i czasu na jego czary. Posłaniec stwierdził po wszystkim, że znał na wylot wszystkie te przyruchy, kiwki i hipnotyzerskie zagrywki rywala – i, Bóg mi świadkiem, tak to właśnie wyglądało!




TJ zawstydza Aldo, Rockholda, McGregora i Jędrzejczyk razem wziętych

TJ to kawał skurwysyńsko ambitnego zawodnika. Absolutny perfekcjonista i maniak do kwadratu. Pochłonięty MMA bez reszty. Na kilka tygodni przed walką nie sparuje już z podobnym do siebie pod względem ambicji Aaronem Pico. Pozabijaliby się nawzajem i tyle byłoby z walki.

Tak ultra-ambicjonalne podejście w zasadzie wyklucza pogodzenie się z porażką, posypanie głowy popiołem czy jakąkolwiek pokorę.

I w porządku. Rozumiem. Emocje. Ambicje. Katorżnicze, wielotygodniowe ścinanie wagi. Gargantuiczne poświęcenie. Historyczny wyczyn na horyzoncie. A potem poczucie przeszywającej do szpiku kości niesprawiedliwości.

Ale, święty Panie! Poziomem zakrzywienia rzeczywistości po walce i oktagonowej goryczy TJ Dillashaw zawstydził samego Jose Aldo – z całym dlań uznaniem! – który po klęsce z Conorem McGregorem przez długi czas jak mantrę powtarzał, że „walki nie było”.

„To nie była porażka”, „Nie pokonał mnie”, „Nie traktuję tego jako porażki”, „Nie rozumiem, jak może cieszyć się z takiego zwycięstwa”, „Jestem od niego lepszy o kilka klas”.

To tylko niektóre przemyślenia z całej masy, jakimi załamany sędziowskim rabunkiem – nie porażką! – TJ Dillashaw podzielił się ze światem po gali. Trochę człowiek próbował zrozumieć – na tyle, na ile jest to możliwe z fanowskiej perspektywy – ale jednak uszy więdły.

Jeśli zaś chodzi o samo przerwanie… Cóż, można debatować. Po pierwszym knockdownie TJ nie był w stanie nawet podeprzeć się rękami. Drugi mini-knockdown zainkasował, gdy podnosił się z kolan, w rezultacie z powrotem lądując na czterech literach. Wreszcie trzeci doprowadził do przerwania walki przez sędziego. Przedwcześnie? Być może. Odrobinę.

https://twitter.com/streetfitebanch/status/1087092544389988352

W żadnym wypadku rabunkiem określić jednak tego nie sposób.

Rodeo Kowboja

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu nie drgnęły choćby kąciki ust, gdy zaprawiony w bojach weteran Donald Cerrone pięściami i kopnięciami przywoływał do porządku wyszczekanego młodziana w osobie Alexandra Hernandeza.

https://twitter.com/streetfitebanch/status/1087040073172946947

Nie znaczy to jednak, że Kowboj zaprezentował się spektakularnie a gaduła fatalnie. Nic z tych rzeczy. Chwilami Cerrone kompletnie nie radził sobie z szybkimi atakami rywala, inkasując zdecydowanie więcej ciosów niż powinien. Hernandez natomiast udowodnił, że charakteru i odporności mu nie brakuje – w przeciwieństwie jednak do oktagonowych umiejętności, w których dziur jak w dobrym szwajcarskim serze.

Długie proste Kowboja w kombinacjach, jego szeroki wachlarz kopnięć, rewelacyjne kontrujące kolana brutalnie stopujące ofensywne zapędy młodego, defensywa zapaśnicza, kondycja oraz doświadczenie okazały się jednak decydujące – i to on, rozkręcając się z minuty na minutę, skończył z tarczą.

Czy w kolejnym starciu spotka się z kolejnym gadułą – tym razem irlandzkim i jednak znacznie błyskotliwszym i zabawniejszym od tego sobotniego? Wszytko na to wskazuje.

I nie miałbym absolutnie nic przeciwko takiej walce – pod jednym wszak warunkiem: że ewentualne zwycięstwo Conora McGregora nie zaprowadzi go z powrotem do rozgrywki o złoto. Przed nim bowiem szansa ta należy się bezwzględnie nie tylko Tony’emu Fergusonowi, ale też Dustinowi Poirierowi, a nawet Alowi Iaquincie.

Greg Hardy – Dana White ma rację

Dopadł mnie swego rodzaju dysonans poznawczy. Z jednej bowiem strony spodziewałem się, że obdarowany co-main eventem w debiucie Greg Hardy zdemoluje Allena Crowdera, ubijając go w pierwszej rundzie – a z drugiej, pomimo tego że nie tylko tego nie zrobił, ale nawet nie był tego bliski, ostatecznie przegrywając przez dyskwalifikację w rundzie drugiej, nie jestem jego postawą szczególnie rozczarowany. Ba, widzę pewne pozytywy!

Niech mnie kule biją, ale zgadzam się z myślą przewodnią na temat tego starcia, którą przedstawił po gali Dana White – otóż, Greg Hardy potrafi się bić!

I nawet nie chodzi tu o same aspekty techniczne, gdzie oczywiście wiele pracy przed nim, ale przede wszystkim o charakter i nastawienie. W przeciwieństwie do takiego choćby Brocka Lesnara, Greg Hardy potrafi przyjąć cios, nie zraża się niepowodzeniami. Potrafił wybronić kilka obaleń, jego kondycja nie wyglądała źle – szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, że w zawodowej karierze stoczył wcześniej tylko trzy walki, z których najdłuższa trwała 57 sekund – a i w drugiej rundzie był w stanie wcielić w życie część założeń taktycznych nakreślonych mu w przerwie przez narożnik.

Owszem, w końcu spadła na niego wynikająca z braku doświadczenia i mimo wszystko nadal gorącej krwi pomroczność jasna…

https://twitter.com/barstooltweetss/status/1086854410171498496

… ale, tak, Greg Hardy ma charakter do walki. To cenny atut. Nie wytrenujesz go.

Czy natomiast za charakterem z czasem pójdą też techniczne umiejętności, bez których pewnego poziomu jednak nie przeskoczy? To już osobna historia.

Ariane Lipski marnuje życiową okazję

Spokojnie – kolejne życiowe okazje nadal przed nią, ale… Trzeba się wyjątkowo postarać, aby nie dostrzec, że pion marketingowy UFC wiele obiecywał sobie po debiucie młodej, urodziwej, efektywnie i agresywnie walczącej Ariane Lipski, nie szczędząc środków na jej promocję przed galą.

Ba, niepytany nawet o Brazylijkę po gali, sternik amerykańskiego giganta Dana White jął tłumaczyć jej porażkę, nie tylko przekonując, że wróci silniejsza, ale też odnotowując, że wcześnie znajdowała się na fali dziewięciu zwycięstw. Jakim cudem utkwiło to w głowie amerykańskiemu promotorowi? Przypadek? Rzekłbym raczej: znak. Znak zmarnowanej przez Brazylijkę okazji.

Była mistrzyni KSW nie miała wiele do powiedzenia w starciu z Joanne Calderwood. Niezdecydowana i niepewna w stójce, smagana regularnie frontalnymi kopnięciami, dramatycznie słaba w parterze – jak można dwa razy dać się złapać w balachę szkockiej kickbokserce?

Na plus można natomiast ślicznej reprezentantce Kraju Kawy zaliczyć ciosy proste. To progres. Wyprowadziła ich więcej niż we wszystkich pozostałych walkach razem wziętych. Taki, dla przykładu, Wanderlei Silva nie nauczył się prostych przez całą karierę, a inny legendarny kurytybianin Mauricio Shogun Rua zaprzęgnął je do działania dopiero wtedy, gdy jego szczęka nie zgrywała się już dobrze z ultra-agresywnym stylem walki przezeń preferowanym. A Ariane Lipski? Też Kurytyba, tylko 24 lata – a już gnębi prostymi!

Wracając natomiast na ziemię… Daleki jestem od skreślania Brazylijki. Młoda jest, charakter ma, motorykę też. Poprawi szlify techniczne, doda więcej taktyki i powinna spokojnie utrzymać się w UFC, dodając kolorytu bezbarwnej wadze muszej, a może z czasem przebijajć się do czołówki.




Jednym zdaniem

  • Gra zapaśnicza Gregora Gillespiego to poezja – mam jednak nadal wątpliwości, czy ten nowy „Frankie Edgar” nie odbije się w końcu od silnych jak tury lekkich z czołówki
  • Kelner Geoffrey Neal w pełni potwierdza swój ogromny potencjał – a przetrwawszy trudne chwile (ciosy na korpus), udowadnia, że ma też charakter do walki
  • Oglądanie Cory’ego Sandhagena w akcji to czysta przyjemność – nietuzinkowy, kreatywny i błyskotliwy w każdej płaszczyźnie zawodnik

*****

Lowing.pl trzy miesiące z Patronite.pl

Powiązane artykuły

Komentarze: 5

      1. Zdarza się nawet najlepszym :D
        Podłączę się pod pochwały, super sprawa przeczytać Twoje podsumowanie gdy jeszcze emocje po walkach są świeże
        Jest to już część gali dla mnie, nawet gdy jakiejś nie obejrzę

  1. Popieram komentarze poprzedników, równiez jestem fanem serii. Tutaj jednak nie mogę zrozumieć kilku wniosków.

    1. Nazywanie Cejudo hipokrytą, w domysle, za chec pojscia po drugi pas, do wyzszej kategorii, odebrac go gosciowi ktorego ubil przed chwila w 30s w swojej wlasnej, to w pełni logiczny ruch. Dlaczego mialby tego nie zrobic ? Sam Bartek jestes przeciez dobrze zorientowany w kulisach medialnej gry w tym sporcie, ty samym domyslasz sie na pewno ze hasło uratowania muszej dywizji bylo swietnym markietingowym zagraniem budującym tę walke, nie twierdze zressta ze rzeczywiscie nie stanowiła dla Henryego pewnej motywacji, ale nie zakladamy chyba, ze do konc swych dni gosc bedzie teraz obronca wagi muszej, usiadzie obrazony i powie ze albo waga musza wraca albo on sobie idzie ;p. Obronil honor dywizji, ubil idacego po 3 pasy TJa, jako reprezentant muszej. A teraz idzie dalej po swoje.

    2. Co do TJa, reczywiscie, pare glupstw palnal odnosnie swojej interpretacji walki i jej skonczenia, ale po pierwsze : Joaski mowiacej ze nie przegrala ani razu z Rosa i ze ta powinna poklonic jej sie na kolanach, lub Aldo ktory mowil ze walki nie bylo, a Conor ma rece z waty nie przebije nikt. Tj i tak zrflektowal sie w miare szybko. A jesli przyjac ze skonczenie jest choc troche dyskusyjne i zalozyc, ze moze rzeczywiscie TJ bronil sie jeszcze calkiem swiadomie, ciezko miec do niego pretensje ze w pierwszej chwili nie przyjal do siebie tego co sie stało.

    3. Co masz na mysli z tym warunkiem odnosnie Conora ? Chcesz zeby Cerrone poporosil o zapis takiego warunku w kontrakcie na walke ? Napiszesz do Dany ze zgadzasz sie na ten pojedynek, o ile Conor nie zawalczy potem o pas ;p ? Wiadomo, Conorowi nie nalezy sie raczej walka o pas lekkiej, ale po co zacietrzeewiać się w stosunku do chłopaka w akapicie traktującym o sukcesie starego dobrego Kowboja:) ?

    Pozdroooooooooo!

    1. Hej!

      1. Chodzi tylko o bzdurną narrację. Jak jakąś budujesz – szczególnie taką wzniosłą – to albo się jej trzymaj, albo ładnie uzasadnij od niej odejście. Cejudo nie zrobił ani jednego, ani drugiego.

      2. Gdyby patrzeć na same wypowiedzi, to moim zdaniem TJ przebił ich wszystkich. Jeszcze dodał 2 dni później, że 99 na 100 walk by wygrał. ALE w jego przypadku łagodzi tę narrację jego podejście tzn. wszyscy wiemy, że to jest gość ULTRA-AMBITNY.

      3. Luźno zwracam uwagę, że będzie farsą – a tak pewnie się stanie – jeśli Conor po pokonaniu Kowboja dostanie walkę o pas. Dlatego mam co do tej walki pewne wątpliwości właśnie. Chce pasa? Walczyć z Iaquintą/Fergusonem/Poirierem.

Dodaj komentarz

Back to top button