KSWMamed KhalidovPolskie MMA

Zapętleni

Nowym rywalem Mameda Khalidova na gali KSW 29 został Brett Cooper.

Prawie półtora miesiąca okazało się dla KSW niewystarczające na znalezienie dobrego zastępstwa dla Mameda Khalidova, który po tym, jak z rozpiski wypadł z powodu kontuzji pleców Tomasz Drwal, pozostawał aż do wczorajszego dnia bez przeciwnika.

Precyzyjnie rzecz ujmując, o wypadnięciu Goryla dowiedzieliśmy się 27 października, a więc 42 dni przed zaplanowaną na 6 grudnia galą KSW 29 – na potrzeby tej mini-analizy przyjmijmy, że i do zdruzgotanych właścicieli KSW fatalna ta informacja dotarła właśnie wtedy. 42 dni przed walką. Dokładnie 6 tygodni. Zawodnicy na ogół potrzebują 7-8 tygodni przygotowań, aby czuć się w pełni komfortowo podczas pojedynku. Nie jest to jednak absolutnie regułą – dla Ala Iaquinty, przykładowo, optymalny czas na obóz przygotowawczy to 5 tygodni. W UFC zawodnicy regularnie biorą walki na 2-4 tygodnie przed galą i nie ma w tym wielkiego dramatu.

Dla porównania, drugą walkę Czeczena z dzielnym Ryutą Sakuraiem, która była zaplanowana na 7 grudnia 2013, oficjalnie ogłoszono 25 października, czyli niemal równo w momencie, gdy rok później dowiadywaliśmy się o kontuzji Tomasza Drwala.

Innymi słowy, „krótki czas na przygotowanie/znalezienie zastępstwa”, który to argument regularnie przytaczany jest przez obóz KSW na potrzeby wytłumaczenia wątpliwej jakości przeciwnika dla Khalidova, owszem, ma podstawy, ale absolutnie nie są one tak mocne, jakimi mogłyby się na pierwszy rzut oka wydawać. Podpisanie zawodnika poprzedza, rzecz jasna, cały okres potrzebny na nawiązanie kontaktu z jego menadżerem, negocjacje i inne formalności, ale na 42 dni przed galą nie powinno stanowić to niemożliwej do sforsowania przeszkody. Zwłaszcza dla drugiej organizacji świata.

Drugie pytanie, jakie należałoby zadać w kontekście ogłoszenia rywala dla Khalidova, brzmi – a gdzie rezerwowy zawodnik? Gdzie ten, który na wszelki wypadek pozostaje w reżimie treningowym, by w razie wypadnięcia zawodnika pierwszego wyboru, wskoczyć na jego miejsce? Czy takowego tym razem nie było? Czyżby KSW nie przewidziało, że ktoś jednak może z powodu urazu wypaść z tej hitowo zapowiadającej się walki między Khalidovem a Drwalem? Wszak nawet część fanów – może z czystego oportunizmu, ale jednak – powątpiewała w to, że faktycznie do niej dojdzie, więc czy nie brali takiego scenariusza pod uwagę decydenci KSW? Czy może rzeczonym rezerwistą był Jay Silva, ale polskiej organizacji szyki pokrzyżowała zbiegająca się w czasie z kontuzją Drwala kontuzja Abu Azaitara, wobec której zdecydowali się przesunąć Da Spyda Killę do walki z Piotrem Strusem?

Tak czy inaczej, w kontekście dwóch powyższych aspektów, a więc „krótkiego” czasu na znalezienie zastępstwa oraz kwestii „rezerwistów”, z pewnością apologeci Konfrontacji podniosą argument, wedle którego zakontraktowanie solidnego rywala dla Mameda Khalidova graniczy z cudem bez względu na to, kiedy rozpoczynają się poszukiwania. Pomijając kwestie Turków, których jakoś nie widać, należałoby się zastanowić, w jaki sposób zaradzić temu, że inni zawodnicy nieszczególnie pałają żądzą skrzyżowania rękawic z Czeczenem o polskim sercu? Odpowiedź jest banalnie prozaiczna i prozaicznie banalna – pieniędzmi. Większymi.

Gwoli wyjaśnienia, rozmawianie o tym, jak powinna dysponować pieniędzmi prywatna spółka, może nie przystawać osobom trzecim, ale jako że KSW raz po raz za pośrednictwem urzędów miast sięga po kiesę wyszlamowaną z kieszeni podatników, możemy chyba przyjąć, że ci ostatni, a przynajmniej ta ich część, która jest także fanami MMA, mogą wyrazić swoje oczekiwania, skoro już część ich daniny idzie na dofinansowywanie mordobić w klatce, prawda? A zatem, wyraźmy je!

Otóż, nie miałbym nic przeciwko, gdyby w będącym naszym wspólnym dobrem narodowym KSW było mniej wątpliwej jakości drogiego przepychu – a może falwarczno-odpustowej tandety? – i mniej pochłaniającego ogromne koszty Mariusza Pudzianowskiego. Że to się sprzedaję? Że to się kalkuluje? Że Martin Lewandowski i Maciej Kawulski wiedzą, co robią? Nie wątpię! Pisałem wielokrotnie o tym, że z biznesowego punktu widzenia – a więc dla obu właścicieli absolutnie kluczowego – nie można im nic zarzucić, bo są w tym aspekcie pierwszorzędnymi fachowcami. Pamiętam też, że dwa lata temu przekonywałem, iż w przypadku KSW warto założyć sobie tzw. filtr oczekiwań, który wykluczał będzie z ichniejszych gal zestawienia atrakcyjne sportowo ale nie biznesowo, coby później nie czuć się rozczarowanym. Po tym jednak, gdy Konfrontacja uczyniła ostatnimi czasy krok w dobrym kierunku, zatrudniając kilku młodych polskich zawodników (choć rozumiem, że można patrzeć również na tą sprawę, jak na usidlenie talentów), apetyty odrobinę się zaostrzyły i człowiek miał delikatną nadzieję, że i względem Khalidova standardy zostaną podniesione. Zakontraktowanie najpierw Maiquela Falcao, potem Tomasza Drwala było znakiem, że, istotnie, idzie ku lepszemu, ale po mimo wszystko odrobinę zagadkowym wypadnięciu Goryla, niestety, powróciliśmy do szarej, znanej od dawna rzeczywistości.

Pieniądze są w stanie przekonać niemal każdego do walki z Mamedem Khalidovem, być może nawet Michała Materlę czy Alexandra Shlemenko. Pies pogrzebany jednak jest w ich ilości i różnic w podejściu do tematu ze strony chłodno i biznesowo kalkulujących włodarzy KSW oraz fanów MMA pragnących zobaczyć w końcu Khalidova nie przeciwko emerytowi, weteranowi czy zawodnikowi po kilku porażkach, ale przeciwko komuś, komu naprawdę zależy, kto ma przed sobą przyszłość, kto daje nadzieje, że nie zostanie ustrzelony czy poddany przy pierwszej nadarzającej się okazji. Czy Vyacheslav Vasilevsky jest nie do wyciągnięcia z M-1 Global? Czy Yushin Okami był nieosiągalny po zwolnieniu z UFC? A Rousimar Palhares? Czy Michail Tsarev nie chciał rozmawiać? Czy nie ma pieniędzy, które przekonałyby choćby i Francisa Carmonta do powrotu do KSW? Tak, wiem, to skrajne przykłady, ale… money talks – i nie trzeba do takiej konstatacji szczególnie bystrego umysłu. Najłatwiej, rzecz jasna, powiedzieć, że „rozmawialiśmy, ale nie chciał”, ale często to tylko połowa prawdy.

Cudzymi pieniędzmi, oczywiście, zarządza się najłatwiej, jak słusznie może zarzucić mi ktoś, czytając te dywagacje, ale, przypomnę, że skoro ktoś pośrednio wściubia nos do naszych kieszeni, to chyba możemy przynajmniej w przestrzeni internetowej roztoczyć swoją wizję tego, jak chcielibyśmy, aby je wykorzystano?

A może prawda jest jeszcze inna i na tym etapie rozpoznawalności Mameda Khalidova dobór jego rywala jest sprawą absolutnie drugorzędną, bo nie do końca zorientowani w układzie sił na świecie polscy fani KSW wykupują bilety i subskrypcje PPV dla samego Czeczena, nie przykładając większej wagi do tego, kogo ubije tym razem? Może KSW ma jakieś dane lub poszlaki wskazujące na to, że dla odbioru społecznego i poziomu sprzedaży biletów/PPV bez znaczenia pozostaje klasa rywala Khalidova, podczas gdy po stronie kosztowej różnica między Brettem Cooperem a, dla przykładu, Vyacheslavem Vasilevskym byłaby z pewnością ogromna? Rachunek w takim wypadku byłby banalnie prosty.

Naturalnie, po tym, jak Mamed Khalidov zdecydował się wspierać polskie MMA, walcząc w KSW i odrzucając umizgi Joe Silvy, każdy w miarę choćby rozgarnięty fan zdawał sobie doskonale sprawę, że biorąc pod uwagę mocne nastawienie biznesowe Konfrontacji, trudno będzie teraz znaleźć mu godnych przeciwników. Tym bardziej, że liczba tych godnych a nie związanych z UFC była i jest relatywnie niewielka. Wiedzieli doskonale o tym także włodarze polskiej organizacji. Skoro jednak nawarzyli sobie tego piwa, niechaj teraz je piją! Skoro brakuje Turków, wyłóżcie więcej srebrników na nie-Turków.

Przechodząc po tym przydługawym wstępie do tematu właściwego… Ostatecznie dzisiaj ogłoszono, że polski Czeczen zmierzy się ze wspomnianym już wyżej Brettem Cooperem (20-10), weteranem UFC… wróć – Bellatora, który w tej trzeciej organizacji świata może pochwalić się póki co rekordem 7-5. W ostatnich czterech walkach przegrywał trzykrotnie. Najpierw został szybko znokautowany przez 36-letniego wówczas Douglasa Marshalla, który później przegrał przez nokauty w pierwszej rundzie z Melvinem Manhoefem i Alexandrem Shlemenko. Następnie w wyrównanym boju, po 5-rundowej walce uległ na punkty temu ostatniemu. W kolejnym starciu gong uratował go przez porażką w pierwszej rundzie z Kendallem Grove, by potem powrócić z martwych w drugiej i znokautować Hawajczyka. Wreszcie ostatnio szybko uległ Brandonowi Halsey’owi przez poddanie.

Obok Kendall Grove najcenniejsze skalpy w karierze Coopera to doświadczony weteran Joe Doerksen (51-16) oraz Norman Paraisy (14-4-2).

Amerykanin ma tylko (aż?) jedną broń na Mameda Khalidova – są nią ciężkie ręce. Z 20 wygranych aż 13 zakończył przez (T)KO. Problem jednak w tym, że ciężkie ręce nijak nie pomogą mu, gdy walka trafi do parteru, a prędzej czy później zapewne trafi, bo defensywnym zapasom Coopera do mistrzowskich daleko. Nie twierdzę, broń, Boże, iż Khalidova ofensywne prezentują jakiś spektakularny poziom, bo tak oczywiście nie jest, ale Czeczenowi może wystarczyć już sam klincz, by wkręcić się po nogę rywala. Pod tym względem Cooper przypomina odrobinę Manhoefa, który również poza ciężkimi rękami (i w przypadku Holendra także kopnięciami i dynamiką) nie miał wiele więcej do zaoferowania. Garda Amerykanina jest dziurawa, kopie rzadko, zwłaszcza wtedy, gdy obawia się parteru – a tak właśnie będzie w walce z Czeczenem.

Teraz prawdopodobnie możemy spodziewać się mocnej propagandy ze strony KSW, które słowami swoich speców od marketingu czynić będzie z Coopera najgroźniejszego jak dotychczas przeciwnika Khalidova, z którym ten ostatni chciał się zmierzyć od wielu lat. Spodziewajmy się także gloryfikowania zawodników, którzy ostatnio ubijali Bretta – zatem Alexander Shlemenko uchodził będzie za Legendę Wschodu, Douglas Marshall za piekielnie groźnego strikera, a Brandon Halsey za ostatnią nadzieję na ubicie Chrisa Weidmana. Walka o pas mistrzowski kategorii średniej Bellatora (Cooper swego czasu dostąpił tego zaszczytu) urośnie do miana spektakularnego osiągnięcia.

Wcale jednak do pojedynku Khalidova z Cooperem nie musi dojść. Amerykanina ostatnio trapiły kontuzje, z powodu których jego starcie z Halsey’em zaplanowane na maj 2014 zostało przełożone na lipiec (kontuzja pleców), a to z Brianem Rogersem zaplanowane na wrzesień – odwołane. Oby jednak tak się nie stało, bo wówczas na pewno nikogo lepszego naprzeciw Czeczena byśmy nie zobaczyli, o ile w ogóle KSW znalazłoby kogokolwiek.

Z wielkiej chmury, która miała doprowadzić do spektakularnych grzmotów pomiędzy Khalidovem a Drwalem na KSW 29, nic nie wyszło i w zamian mamy delikatną mżawkę stanowiącą zimny prysznic na głowy rozgrzane wcześniej do czerwoności zapowiedzią polskiej walki dekady.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button