Historia MMAUFC

Kalendarz MMA: trzynaście lat temu w Las Vegas…

Dokładnie trzynaście lat temu podczas gali UFC 51 Andrei Arlovski rozsiadł się na tymczasowym tronie kategorii ciężkiej, rozbijając w pył Tima Sylvię.

Trzynaście lat temu w Las Vegas 25-letni wówczas Andrei Arlovski odniósł prawdopodobnie po dziś dzień najcenniejsze zwycięstwo w karierze, podczas gali UFC 51 w Las Vegas ekspresowo ubijając i poddając Tima Sylvię.

Na szali tamtego pojedynku – pierwszego z trzech, jakie Białorusin i Amerykanin stoczyli i jedynego wygranego przez tego pierwszego – znalazł się wówczas tymczasowy pas mistrzowski. Wszystko dlatego, że kilka miesięcy wcześniej okazało się, że zasiadającego na tronie 265 funtów Franka Mira czeka znacznie dłuższa niż pierwotnie zakładano po ciężkim wypadku motocyklowym.

Mistrzostwo jest dla mnie bardzo ważne. W ten sposób zostanę mistrzem.

– mówił łamaną angielszczyzną przed pojedynkiem Białorusin.

Tim Sylvia to niebezpieczny zawodnik. Muszę uważać na jego prawą rękę. Uderza mocno.

Do walki z Sylvią podchodził po trzech z rzędu zwycięstwach przez nokauty, w pokonanym polu zostawiając Iana Freemana, Vladimira Matuyshenko i Wesleya Correirę – cała trójka nigdy wcześniej nie przegrywała przez nokauty. Był to jednak dla Białorusina powrót do akcji po 10-miesięcznej przerwie, bo ubijając Correirę, pogruchotał kości w dłoni.

Znokautuję Arlovskiego.

– zapewniał z kolei Sylvia.

Jeśli spróbuje bić się ze mną w stójce, mocno ucierpi. Gdyby mnie pokonał, udowodniłby, że jest jednym z najlepszych na świecie.

To mocny zawodnik. Dobra stójka. Niewiele jednak widziałem u niego w parterze.

28-letni wtedy Amerykanin mógł wówczas pochwalić się świetnym rekordem 17-1, jedynej porażki doznając w starciu ze wspomnianym Frankiem Mirem, który złamał mu rękę. Znał już dobrze smak złota UFC, które zdobył dwa lata wcześniej w starciu z Ricco Rodriguezem, by następnie obronić je przed zakusami Gana McGee.

Z tronu został strącony przez wspomnianego Mira, ale 90-sekundowym zwycięstwem z Wesem Simsem poza UFC zapewnił sobie powrót do walki o złoto pod banderą amerykańskiego giganta.

Białorusko-amerykańskie starcie o pas królewskiej dywizji nie było jednak walką wieczoru gali UFC 51. Wydarzenie uświetnił bowiem pojedynek Tito Ortiza z Vitorem Belfortem, ostatecznie wygrany jednogłośną decyzją sędziowską przez Amerykanina.

Pojedynek okazał się okrutnie jednostronny. Kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu Pitbull posłał rywala na deski szybkim prawym, co było początkiem końca Sylvii.

Białorusin ruszył za naruszonym rywalem do parteru, próbując dobić go uderzeniami z góry. Ostatecznie zdecydował się jednak zaatakować nogę niesłynącego z dobrej defensywy w parterze Amerykanina, zmuszając go do odklepania dźwigni ledwie 47 sekund po rozpoczęciu walki. Po dziś dzień jest to ostatnie zwycięstwo Białorusina przez poddanie.

Dopytywany po walce o unifikacyjny pojedynek z Frankiem Mirem, Andrei Arlovski określi go mianem przyjaciela, życząc mu szybkiego powrotu do zdrowia – i stwierdził, że zapewne prędzej czy później do takiego starcia dojdzie.

Do starcia Arlovskiego z Mirem doszło jednak dopiero dziesięć lat później w zupełnie innych okolicznościach.

Jeśli zaś chodzi o tymczasowy pas z UFC 51, to Andrei Arlovski obronił go po raz pierwszy cztery miesiące później, ubijając i kompletnie rozbijając – bo skończył z połamanym nosem, połamanymi obiema rękami i zerwanym więzadłem w kolanie – Justina Eliersa.

W sierpniu 2005 roku UFC promowało Arlovskiego na niekwestionowanego mistrza z powodu przedłużającej się absencji Mira.

Białorusin jeszcze tylko raz obronił właściwe już złoto, ubijając Paulo Buentello. Przegrał bowiem potem dwukrotnie z Timem Sylvią, już nigdy później nie wracając do rozgrywki o złoto w UFC.

*****

Lowkin’ Talkin’ MMA #11 – na żywo od 21:00

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button