UFC

Masvidal jak Napoleon

Zwycięstwo Jorge Masvidala z Jamesem Krause na sobotniej gali UFC 178 może otworzyć mu drogę do walki ze ścisłą czołówką dywizji lekkiej.

Ale to w weekend, a my przenieśmy się do przeszłości…

Miami, rok 2004. 19-letni Jorge Masvidal – syn Peruwianki i Kubańczyka, który za czasów ciężkiego reżimu Fidela Castro, mając ledwie 14 lat, na tratwie zrobionej z opon od traktora uciekł wspólnie z dwoma kolegami do Stanów Zjednoczonych, gdzie spędził bujne życie, odsiadując wieloletnie wyroki między innymi za zabójstwo i handel narkotykami – otóż, długowłosy Jorge kupuje właśnie w McDonaldsie burgera.

Uwielbia je. Od wielu lat żywi się niemal wyłącznie śmieciowym jedzeniem i będzie tak jeszcze przez kolejnych kilka.

Ale oto dzwoni telefon, jest propozycja bitki u Kevina Fergusona, lepiej znanego jako Kimbo Slice. Wielki, czarny brodacz już wówczas był bardzo popularny w środowisku street-fightingu. Masvidal znał go, bo wspólnie trenowali w jednym klubie.

Jorge zjada połowę burgera, jedzie na miejsce i w walce na gołe pięści w jakiejś obskurnej dzielnicy miasta sprawia okrutne lanie cięższemu o 10 kilogramów i posiadającemu już ugruntowaną markę w środowisku protegowanemu Slice’a, Ray’owi.

Potem zjada drugą połowę burgera i odjeżdża.

Nie dostał ani grosza za tamtą walkę. Zgodził się, bo „dlaczego nie?”. Nie był jednak tak zielony w sportach walki, jak mogło się wydawać. Miał już bowiem za sobą kilka wygranych starć w MMA, a od kilku lat brał regularnie udział w walkach ulicznych w różnych ciemnych zakamarkach Miami.

Z perspektywy czasu ocenia, że pomogły mu one w karierze w MMA – walcząc na gołe pięści w otoczeniu kilkudziesięciu osób, na ogół typów spod ciemnej gwiazdy, nigdy nie był pewien, czy zaraz ktoś nie dźgnie go nożem w plecy albo wyciągnie pistolet – jeśli Masvidal ubijał fightera, na którego ktoś z widowni akurat postawił grubsze pieniądze, mogło być różnie.

Nigdy jednak nie pragnął być gwiazdą street-fightingu, nie przyświecała mu żadna idea bycia ulicznym kingpinem. Traktuje tamte boje jako żarty, wygłupy, nie przyjmuje narracji, wedle której bycie street-fighterem jest powodem do dumy, czyni go twardszym, lepszym. Brał udział w tych walkach, bo chciał bić się jak najwięcej, a profesjonalnych ofert było niewiele – brał więc, co się dało.

Wkrótce zorganizowano rewanż między Masvidalem a Ray’em. Tym razem otoczenie stanowił już słynny, przepełniony zieleniutką, równo przystrzyżoną trawą ogród Kimbo. Protegowany Slice’a tym razem solidnie przygotował się do boju i znacznie częściej korzystał z ciosów na korpus, którymi w pierwszym starciu mocno naruszył go Masvidal.

http://www.youtube.com/watch?v=t9NHFBdq_bA

Jorge zaliczył w pewnym momencie dechy… znaczy, trawę, ale zdołał się pozbierać i kombinacjami bokserskimi odebrał rywalowi ochotę do dalszego pojedynku.

Nie spodziewał się, że filmy z jego walk staną się tak popularne. Dowiedział się o tym dopiero po roku, gdy kolega pokazał mu jeden z nich, pytając, czy to rzeczywiście on.

Nasz bohater rywalizował nie tylko w MMA i street-fightingu, ale także w boksie. W 2005 wygrał swoją pierwszą i jak dotychczas ostatnią walkę w dużych rękawicach. Dostał za nią 700 dolarów, co nie było kwotą, która by go satysfakcjonowała. Kilka miesięcy później podpisał kontrakt z nieistniejącą już organizacją Bodog, w której za walkę kasował 20 tys. dolarów, więc wybór między boksem a MMA był prosty. Zresztą, sam Masvidal i tak bardziej kochał mieszane sztuki walki, więc…

Obiektem jego miłości były też od wczesnej młodości zapasy, ale kiepskie oceny w szkole nie pozwoliły mu podążyć tą ścieżką. W jakimś jednak stopniu wyjaśniają, dlaczego obrona przed obaleniami w wykonaniu zawodnika z Miami jest tak dobra.

Gamebred miłował też inne rzeczy. Zawsze był wielkim lovelasem, a długie włosy, które nosił za młodu, służyły właśnie temu, by niewiasty stawały się przystępniejsze, choć przyznaje, że w walce mocno przeszkadzały. Jorge był też wielkim imprezowiczem. Jak wspomina, regularnie zarywał nocki, kładł się spać o 4-5 nad ranem, by o 9 być już na sali treningowej. Podejrzewa, że cierpi na insomnię i dlatego nie może spać. Ot, nocny zwierz. Kilka godzin snu wystarcza mu w zupełności, zupełnie jak Napoleonowi.

Masvidal jest jednym z niewielu zawodników, którzy mieli okazję imprezować w rezydencji Playboy’a po jednej z gal Strikeforce. Na pytania dziennikarzy, jak wypadła impreza, o której marzy każdy przecież zdrowy osobnik brzydszej płci, Jorge odpowiada w ten sam sposób:

Jedna laska przypadała na 25 facetów, więc poszliśmy bawić się gdzie indziej.

Wspomina co prawda, że cage-girls wyglądały zacnie, ale nie był pewien, czy nie są króliczkami, więc…

Od kilku lat jednak zaczął poważniej myśleć o swojej karierze i życiu. Śmieciowe jedzenie pochłania tylko w weekendy i nie w takich ilościach jak poprzednio. Trenuje z elitą w American Top Team. Od momentu, gdy dołączył do UFC i wie, że będzie regularnie otrzymywał walki – z czym miał ogromne problemy w przeszłości, będąc gotowym, by w Strikeforce bić się w kategorii półśredniej a nawet średniej – stara się dbać o swoje ciało, więcej wypoczywać, mniej imprezować. Młodszy w końcu nie będzie. Samotnie wychowuje dwie córki, którym chce zapewnić jak najlepszą przyszłość, co stanowi dla niego najlepszą motywację do treningu i walki.

Czy w sobotę dopisze kolejne zwycięstwo do swojego rekordu i zbliży się do walki o pas mistrzowski?

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button