UFC

Israel Adesanya – krętą i wyboistą drogą Conora McGregora

Isreal Adesanya został przez niektórych okrzyknięty „twarzą UFC” po sobotniej gali UFC 243 w Melbourne, gdzie sięgnął po złoto wagi średniej.

W walce wieczoru gali UFC 243, która odbyła się na stadionie Marvel w Melbourne, Israel Adesanya znokautował w drugiej rundzie Roberta Whittakera, kończąc kilkumiesięczne dwukrólewie, jakie panowało w kategorii średniej.

Walka do jednej bramki?

W pierwszej kolejności rozprawmy się z pewnym mitem dotyczącym tego starcia… Pomijając knockdown na koniec rundy pierwszej i sam nokaut w drugiej – czyli, z której strony by nie spojrzeć, dwa kluczowe elementy w pojedynku – nowozelandzki Australijczyk nie radził sobie wcale źle. Myślę, że nie jestem jedynym, który wypunktowałby dla niego pierwszą rundę, gdyby – tak, tak, wiem, zapuszczam się właśnie w krainę gdybologii, w której wszystko jest możliwe, ale gdy sytuacja tego wymaga, trzeba dokonywać poświęceń – nie padł na dechy w jej ostatnich sekundach. Także w drugiej odsłonie miał swoje dobre momenty i o żadnej dominacji ze strony Nigeryjczyka mowy nie było. Wystarczy zresztą spojrzeć na statystyki uderzeń, które w obu rundach były wyrównane.

Zobacz także: Adesanya wskazuje zawodnika wagi średniej, który robi na nim największe wrażenie

Aby jednak uczciwie podejść do tematu, nadmienić też trzeba, że Reaper w żadnym momencie walki nie zagroził poważnie Adesanyi – to po pierwsze. Po drugie natomiast – w swoich poczynaniach stał się tak przewidywalny – nieustanne ataki na głowę, kompletne pominięcie korpusu, ani jednej próby zapaśniczej, rezygnacja z kopnięć na kolano – i tak agresywny, że prędzej czy później prawdopodobnie i tak zostałby ustrzelony. A zatem – nie było przypadku.

Najlepszy walkout w historii?

Jeśli zaś chodzi o wyjście Nigeryjczyka do oktagonu… Święty Panie! Ileż peanów pochwalnych naczytałem się w temacie tego 15-sekundowego układu, jaki The Last Stylebender zaprezentował z trzema tancerzami… Najlepsze w historii, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne, epokowe. „Once ever in human history”.

Oryginalne? Tak. Wymagającego pewnego rodzaju odwagi, może nawet sporej? Tak. Ten utwór był jednak ledwie słyszalny i w ucho zdecydowanie niewpadający, a sam układ nieszczególnie skomplikowany. Gibnął się w lewo, gibnął się w prawo, do góry i w dół, do tyłu i w przód – i koniec.

Wszystko to oczywiście kwestia gustu, ale elementarna przyzwoitość nakazuje stwierdzić bez cienia zawahania, że Alexa Oliveirę swoimi wyjściami zjada, przeżuwa i wypluwa Isreala Adesanyę. O Shogunie czy Fedorze z czasów PRIDE nie wspominając.

O ile zatem wyjście Nigeryjczyka do walki stanowiło niewątpliwie powiew świeżości – ale nic ponad to! – to już jego oktagonowe umiejętności… Tutaj słowa złego rzec nie sposób. Adesanya to bezwzględnie najzwinniejszy oktagonowy kot, jakiego dane mi było kiedykolwiek widzieć pod sztandarem UFC – przynajmniej w aspektach kickbokserskich. Nieprawdopodobna koordynacja ruchowa, gibkość, wyczucie czasu i dystansu, przebogaty arsenał kickbokserski, często niezwykle kreatywny, skomplikowany i piekielnie trudny do rozczytania system kiwek. Maestro.

Adesanya vs. Costa

W kolejnym pojedynku – czyli w pierwszej obronie pasa mistrzowskiego – Israel Adesanya zmierzy się najprawdopodobniej z rozpędzonym serią pięciu zwycięstw brazylijskim rębajłą Paulo Costą. To będzie dobra walka. Prawdopodobnie jednostronna – ale bardzo ciekawa.




Mam wrażenie, że pomimo ostatniej narracji medialnej, w której ochoczo kpi z Brazylijczyka, Nigeryjczyk ceni jednak jego umiejętności znacznie bardziej niż wielu jego fanów wróżących mu łatwy pojedynek. Do dziś pamiętam bowiem, jak goszcząc u Joego Rogana, prognozował, że przyjdzie stanąć mu do boju z Borrachinhą dwa albo trzy razy, będąc przekonanym, że Brazylijczyk cały czas będzie powracał do rozgrywki mistrzowskiej.

Jones vs. Adesanya

W ostatnich dniach najwięcej mówi się jednak nie o walce Isreala Adesanyi z Paulo Costą, ale o pojedynku Nigeryjczyka z Jonem Jonesem. Obaj zawodnicy od wielu miesięcy znajdują się bowiem na wojennej ścieżce, a nie ulega wątpliwości, że gdyby zaprowadziła ich ona do oktagonu, byłoby to obecnie największe starcie, jakie może zestawić UFC – pomijając jakąkolwiek walkę Conora McGregora czy Khabiba Nurmagomedova.

Narracja medialna prezentowana przez obu zmusza jednak do delikatnej zadumy. Bones, który od lat przebąkuje o wadze ciężkiej, w przypływie szczerości przyznając nawet swego czasu, że aby się tam przenieść, musiałby otrzymać rywala skrojonego na miarę – zarzuca bowiem Nigeryjczykowi, że ten lęka się przejścia do wagi półciężkiej. Naprawdę? A to ci dopiero!

Z kolei The Last Stylebender nie ma co prawda najmniejszych wątpliwości, że już teraz rozpierdoliłby kingpina 205 funtów, jednocześnie jednak snując bajki o konieczności obrony pasa wagi średniej. O ile te medialnie nie brzmią źle – Nigeryjczyk wszak chce przywrócić tak pożądany od dawna przez część fanów porządek w sporcie! – to jednak co jakiś czas Adesanya przyzna z obfitości serca, że to jednak za wcześnie na Bonesa, że musi okrzepnąć na najwyższym poziomie, że nie chce powtórzy błędu Canelo Alvareza przedwcześnie zestawionego z Floydem Mayweatherem Jr. Taka heca!

Biznesowo The Last Stylebender rozgrywa to jednak dobrze. Dana White prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko, aby już teraz zestawić walkę afroamerykańsko-afrykańskiego duetu, ale tak konsekwentna medialnie linia, jaką prezentuje Nigeryjczyk, ustawia go w dogodnej pozycji negocjacyjnej. Czyli: „płać!”.

Adesanya – McGregor dla ubogich

O ile oglądanie Adesanyi w oktagonie to prawdziwa rozkosz dla oczu – prawie tak duża jak oglądanie zawodników spod znaku Just Bleed – to słuchanie jego wywiadów prowadzi do krwawicy z uszu.

Myślę, że nie przegapiłem żadnego z kilkunastu, jakich udzielił po gali w Melbourne. Będzie tego łącznie pewnie grubo ponad godzinę. Tak przewrażliwionego na swoim punkcie mistrza, który z jednej strony nieustannie jęczy o hejterach – oczywiście dodając, że ma na nich wyjebane – a z drugiej kreuje się na nierozumianego przez cały świat mistyka, proroka i geniusza w jednym, jeszcze w historii UFC nie było.

Nigeryjczyk nie porwie świata tak, jak porwał go swego czasu Conor McGregor – pomimo licznych z nim porównań, które szczególnie upodobał sobie czujący potencjał w Nigeryjczyku dziennikarz Ariel Helwani. Nie w takim tempie. Oktagonowo Adesanya nawet przewyższa Irlandczyka, ale medialnie? Niebo i ziemia. Szczególnie w porównaniu z Notoriousem z czasów swojej chwały.

Tam, gdzie Mystic Mac błyszczał ciętymi ripostami, humorem i naturalnością, The Last Stylebender beka jak wieprz, ględzi o kreskówkach i marudzi, jaki to niedoceniany.

Owszem, być może Nigeryjczyk w końcu wdrapie się gdzieś w okolice szczytów biznesowo-medialno-sportowych, na jakich kiedyś dom z dykty wybudował sobie Irlandczyk, ale jego droga tamże prowadzić będzie nie przez mikrofon. W jego przypadku potrzeba czynów w oktagonie.

*****

Lowking.pl trafia na Patronite.pl – oto dlaczego

Powiązane artykuły

Komentarze: 3

  1. „sam układ nieszczególnie skomplikowany. Gibnął się w lewo, gibnął się w prawo, do góry i w dół, do tyłu i w przód – i koniec”
    „The Last Stylebender beka jak wieprz”
    Wszyscy są zaslepieni sukcesami Izzy’ego także nie widzą tego typu rzeczy, a tego jest znacznie więcej.
    Osobiście szanuje i podziwiam sportowo Adesanye, a jestem osobą, która dokładnie wiedziała kim jest zanim zadebiutował w UFC, ale jego zachowanie i brak kultury osobistej sprawia, że jest mi ciężko mu kibicować (nie licząc walki z Brunsonem) 😀

  2. kompletnie inaczej odbieram Adesanye i to jak on mowi. O ile to bekanie bylo fatalne, ale on zachowuje sie jak internetowy fan z reddita, gdzie zazwyczaj kpi z wszystkiego dookola, zaczynajac od pokazania gdzie wszyscy sie o nim mylili, ale gdy rozwija mysli zazwyczaj mowi konkretnie, widac ze jest zaangazowany, ze wazne jest dla niego zrozumienie sportu i stara sie sprzedac z tym troche wiedzy. mysle ze wlasnie na tym zbuduje sobie fanbase -ludzie pomiedzy 15 a 30 lat, ktorzy sa nerdami sportu i nie moga juz sluchac o tej calej pradzwiwosci.

  3. W kwestii przebiegu samej walki dodałbym tylko, że przewaga punktowa Whittakera z pierwszej rundy, choć bezsprzeczna, wynika jednak wyłącznie z systemowego podejścia do samego MMA. Puntujemy jakiś etap czasowy pojedynku dla danego zawodnika, ponieważ konieć końców trzeba wyłonić zwycięzcę, ale patrząc na „flow” samego starcia oraz oceniając efektywność przyjętego planu – Australijczyk przegrał to jeszcze przed pierwszym knockdownem. Już w pierwszej rundzie było widać, że Robert nigdy nie wstrzeli się z tym idealnym power-punchem i tylko kwestią czasu było rozpracowanie jego ultra schematycznego podejścia przez bardziej zwinnego rywala. Nawet gdyby udało mu się wyjść poza 2 rundę, nigdy nie utrzymałby tempa pozwalającego na efektywne skracanie dystansu.

    To po prostu nie miało prawa się udać.

Dodaj komentarz

Back to top button