Statystyki MMAUFC

Statystyki MMA – po królewsku

Fedor

Kapitalne kombinacje wyprowadzane z piekielną szybkością czy pojedyncze cepy kruszące wszystko, co napotkają na swojej drodze? Równe, szybkie tempo na pełnym dystansie czy też zombie mode od rundy drugiej? Dziesiątki i setki celnych ciosów nie powodujących choćby zamroczenia czy też wiszący w powietrzu nokaut w każdej sekundzie walki? De gustibus non est disputandum. Natomiast warto uświadomić sobie kilka faktów odnośnie kategorii wagowych w MMA i tego, co się z takowym podziałem wiąże.

Dlaczego w ogóle istnieje podział na kategorie wagowe w sportach walki, nikomu raczej tłumaczyć nie trzeba. MMA to nie koszykówka, gdzie jeśli zawodnik nie ma 180 centymetrów wzrostu, może zapomnieć o wielkiej karierze – chyba że jest wybitnie utalentowany. W ten sposób koszykówka niejako z automatu eliminuje osobników o niedostatecznie dobrych warunkach fizycznych, nieco podobnie do siatkówki i kilku innych dyscyplin.

W sportach walki z czymś podobnym się nie spotkamy – jesteś lekki, znajdziesz coś dla siebie, jesteś ciężki – również. Podział na kategorie wagowe w sportach walki wydaje się niezbędny. Gdyby go bowiem nie było, siła i atletyzm ciężkich poparte solidnymi choćby umiejętnościami z nawiązką wystarczałyby im, by w klatce czy ringu zostawić w pokonanym polu najbardziej choćby uzdolnionych wirtuozów mieszanych sztuk walki o znacznie niższej wadze. Bez względu na to, że niektóre walki MMA, zwłaszcza z legendarnej organizacji Pride czy też w początkach UFC, mogą temu przeczyć, to przy aktualnym rozwoju dyscypliny jeśli dysproporcja siły między dwoma zawodnikami jest wystarczająco duża, to najlepsza nawet technika nie pomoże.

Królewska w odwrocie

Często spotkać można się ze stwierdzeniami, że kategoria ciężka w UFC, największej na świecie organizacji mieszanych sztuk walki, jest przerażająco słaba na tle pozostałych dywizji – czyli praktycznie wszystkich lżejszych. Jako uzasadnienie niejednokrotnie podnosi się argument, iż w populacji męskiej tych, którzy wagowo pasują do kategorii królewskiej, jest stosunkowo niewielu (pomińmy otyłych..) lub wręcz najmniej spośród niemal wszystkich pozostałych dywizji – może pomijając kategorię kogucią. Oznaczać to ma, ni mniej, ni więcej, iż w tak małej populacji nie jest tak łatwo o wielkie talenty jak w kategoriach lżejszych, które mają o wiele większą liczbę potencjalnych i rzeczywistych, co potwierdzają liczby, przedstawicieli. Zgadzałoby się to z logiką – w większym zbiorze łatwiej o częstsze występowanie danej cechy (tu – umiejętności MMA).

Zwolennicy teorii o słabości ciężkiej zwracają też (przede wszystkim?) uwagę na inny aspekt – stricte techniczny. Zarówno ofensywny jak i defensywny arsenał ciężkich jest na ogół mniej zróżnicowany niż lekkich. Nie wspominając już o technice, która temu towarzyszy, a która to z reguły stoi na znacznie niższym poziomie. Ciężcy gorzej technicznie wyprowadzają uderzenia, słabiej poruszają się na nogach, są wolniejsi, nie potrafią na ogół wyprowadzić kilku poprawnych kombinacji, stosować uników i wielu innych, które lekkim przychodzą ze znacznie większą łatwością.

Tym niemniej, piewcy teorii o słabości dywizji ciężkiej nie biorą pod uwagę czynnika, wydaje się, kluczowego. Otóż, w kategorii królewskiej do bycia zwycięskim z reguły wymagane są diametralnie inne cechy aniżeli w kategoriach niższych. Technika i przygotowanie kondycyjne nie odgrywają tak istotnej roli jak żelazne pięści i granitowa szczęka. Tak, Junior Dos Santos nie zgadza się prawdopodobnie w kwestii techniki, przynajmniej bokserskiej, a Cain Velasquez w kwestii kondycji, ale są to tylko wyjątki potwierdzające regułę. Zawodnicy wagi ciężkiej nie muszą być w stanie zakładać latających trójkątów czy wyprowadzać szaleńczych kombinacji w tempie kałasznikowa – ciężka rządzi się innymi prawami, do których jej przedstawiciele dostosowują się lub przynajmniej starają. Prawa te powodują, że porównywanie jej z niższymi kategoriami jest kuriozalne. W porównaniu do lżejszych dywizji tempo walki jest tu wolniejsze, ale ryzyko zawitania do krainy Morfeusza w niemal każdej sekundzie pojedynku – znacznie większe. Dla zobrazowania tego rzućmy okiem na statystyki walk w poszczególnych kategoriach wagowych w UFC.

UFC

W powyższych danych uwzględniono walki toczone w UFC w 2010, 2011 oraz 2012 roku do gali UFC on Fox: Shogun vs Vera włącznie. Nie uwzględniono kilku pojedynków w catchweight.

Liczby pokazują, że w dywizji ciężkiej (techniczny) nokaut jest zdecydowanie najczęstszą formą rozwiązywania konfliktu interesów między dwoma zwaśnionymi stronami, które stają naprzeciw siebie w oktagonie. Warto odnotować, że odnosi się to zarówno do 2010, 2011 oraz jak dotychczas 2012 roku. Jeszcze tylko w kategorii półciężkiej (do 93 kg) w 2011 roku miała miejsce taka sytuacja, a zatem najczęściej walki kończone były przez (T)KO. W żadnej innej dywizji w analizowanym okresie się to nie zdarzyło – ba, w każdej, poza ciężką oraz półciężką we wspomnianym 2011 roku, najczęstszą formą wyłaniania zwycięzcy była decyzja sędziowska.

Kowadło decyduje

Dlaczego w królewskiej najczęściej notujemy nokauty? Decydują o tym przede wszystkim dwa czynniki – siła ciosu oraz odporność szczęki. Nie przeprowadzano na ten temat żadnych badań, stąd rozważania te należy traktować w kategoriach luźnych dywagacji, ale wydaje się, że nie będziemy daleko od prawdy, jeśli dla wyjaśnienia różnic w rozstrzygnięciach walk między poszczególnymi dywizjami UFC przyjmiemy, iż w kategorii koguciej siła ciosu wynosi 1 Carwin, a odporność szczęki na cios – 2 Shoguny. Im ciężej, tym wyraźniej proporcje te się odwracają, a zatem pomimo tego, że szczęki ciężkich mogą przyjąć znacznie więcej, załóżmy 8 Shogunów, to wzrost siły ciosu jest nieproporcjonalnie duży – 12 Carwinów. Najzwyczajniej w świecie wzrastająca wraz z kilogramami odporność szczęki nie jest wystarczająca, by uchronić zawodnika przed siłą ciosu, która wraz ze wzrostem wagi rośnie jeszcze dynamiczniej. Mniej istotnym czynnikiem decydującym o tak wysokiej liczbie skończeń przez (T)KO w królewskiej mogą być nie zawsze najwyższe umiejętności defensywne zawodników – głównie bloki i uniki. Wydaje się jednak, że wspomniany wcześniej aspekt niewspółmiernego wzrostu siły ciosu w porównaniu do odporności szczęki pozostaje głównym powodem tak dużej liczby nokautów w HW.

Fakt, iż lekcy mogą przyjąć na twarz znacznie więcej w związku z relatywnie niewielką siłą ciosu, z którą się mierzą, powoduje, że, na ogół, w ichniejszych dywizjach rzadziej o wyniku walki decyduje przypadek lub tzw. lucky punch. Nawet po przyjęciu kilku solidnych razów fighterzy są w stanie przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Walki toczone są w szybkim tempie i często okraszane masą efektownych, cieszących oko kombinacji. Brakuje za to ciągłego napięcia, tego poczucia, że nie można na chwilę choćby zmrużyć oka, bo przegapi się cios kończący walkę – brakuje tego, co jest solą dywizji ciężkiej. Tam zawodnicy nawet będąc w tzw. zombie mode, są w stanie resztką sił wyprowadzić decydujący cios, który położy przeciwnika. Nie muszą poruszać się jak sarna i mieć żelaznej kondycji – im do szczęścia potrzebne jest przede wszystkim kowadło w pięści i solidna szczęka. Abstrahując od tego, czy porównywanie poszczególnych kategorii wagowych bez zwracania uwagi na istotne różnice między nimi ma jakikolwiek sens, można zadać pytanie, czy fakt obniżenia wymagań w królewskiej kategorii wagowej do ciężkiej ręki i dobrej szczęki ułatwia sprawę jej reprezentantom, powodując, że łatwiej o sukces? Nie do końca – obniżone wymagania oznaczają bowiem także niższe bariery wejścia.

Słowem podsumowania rzec należy, iż, naturalnie, znajdziemy odstępstwa od reguły. Królujący w dywizji ciężkiej Junior Dos Santos nie posiada granitowej szczęki, a przynajmniej dzięki świetnej pracy w defensywie nie dał nam jej poznać. Cain Velasquez obdarzony jest kapitalną wydolnością. Roy Nelson zdaje się mieć zarówno kowadło w pięści, jak i bardzo dobrą szczękę, a mimo to jest co najwyżej średniakiem. Fabricio Werdum nie ma za to ani ciężkich rąk, ani granitowej szczęki, a puka do czołówki. Celem tego tekstu nie jest jednak analiza poszczególnych przypadków a spojrzenie na ujęcie całościowe – a w tym królują liczby. Nie pozostawiają ona najmniejszych złudzeń co do tego, że to właśnie kategoria ciężka najczęściej raczy fanów tym, co kochają najbardziej – brutalnymi nokautami.

fot. mmaplayground.com

Artykuł opublikowany został pierwotnie w Magazynie RING – najnowszy numer ściągnąć można z tej strony.

Powiązane artykuły

Komentarze: 15

  1. Fajne zestawienie, dla mnie to ciężka rządzi! Ale według mnie „brak uników” w hw nie jest spowodowany brakiem talentu, tylko tym, że przecież zawsze mniejszy będzie sprytniejszy, a większy silniejszy.
    Wielki props za „Carwiny” i „Shoguny” :D

  2. Podoba mi się ten argument z nieproporcjonalnie rosnącą siłą ciosu, wraz ze wzrostem wagi, do możliwości, nazwijmy to, absorpcyjnych – szczęki.
    Oczywiście cały tekst jak zwykle na bardzo wysokim poziomie, zarówno językowym, jak i merytorycznym.

    Gratulacja Naiver wyrastasz na najlepiej piszącego o MMA dziennikarza w Polsce. Z chęcią posłuchałbym jak sprawdzasz się na fonii, bo tam póki co ciągle króluje Escobar, Venom i TJ.

    Pozdrawiam

  3. Błąd: Junior Dos Santos nie dał nam poznać swojej odporności, więc nie można stwierdzić, czy jest duża czy mała. Ty zaś napisałeś, że 'nie posiada granitowej szczęki’. Jest to też błąd merytoryczny, bo w kilku walkach swoje zebrał, zwłaszcza od CroCopa, i nigdy nie był nawet lekko wstrząśnięty. Może nie jest to typowy granit jak Nelson, ale na pewno ma co najmniej przyzwoitą odporność na ciosy.

    Poza tym bardzo fajny tekst. Podoba mi się Twój styl i tematyka artykułów. Błędy wytykam w dobrej wierze.

  4. Właśnie też mnie ten fragment zastanowił, nie można stwierdzić, że JDS nie ma rewelacyjnej szczęki – być może ma nawet najlepszą, kto wie, dopóki ktoś jej porządnie nie przetestuje to można jedynie gdybać. Celna uwaga bax.

  5. Dzięki.

    Bax, będę się jednak upierał, że zdanie „Junior Dos Santos nie posiada granitowej szczęki, a przynajmniej dzięki świetnej pracy w defensywie nie dał nam jej poznać” jest poprawne. Z jednej strony bowiem nie uważam, by to, co zebrał od CC, było wystarczające do stwierdzenia, że ma granitową szczękę (Nelsonowi też coś weszło, o ile pamiętam..), ale z drugiej wcale nie wykluczam, że jednak ma. Z tego zdania nie wynika, że nie ma granitowej – wynika, że albo nie ma, albo nie dał nam jej poznać (czyli ma). Wiem, brzmi zawile ;)

    Dzięki jednak za uwagi, dobra krytyka zawsze na wagę złota.

  6. Mnie to tłumaczenie osobiście nie przekonuje – to trochę tak jakbyś próbował wysnuć hipotezę dotyczącą tego, że osobnik A nie potrafi wysoko skakać, tylko dlatego, że jest piekielnie wysoki i dosięga wszędzie bez potrzeby odrywania stóp od ziemi.

    „Z tego zdania nie wynika, że nie ma granitowej – wynika, że albo nie ma, albo nie dał nam jej poznać (czyli ma).”

    Zapewne taki był zamysł, ale brzmi to właśnie ciut niefortunnie, tak jakbyś jednak był bliższy temu, że jej nie ma, a zważywszy na to, że nie została ona nigdy przetestowana powinniśmy szacować szansę na około 50/50.
    Oczywiście wdajemy się teraz w dyskusję na temat mało znaczącego szczegółu, ale ciężko jest zarzucić Ci coś poważniejszego, więc jak mamy być krytyczny to musimy czepiać się niuansów ;).

    Pozdrawiam

  7. Jaki Ring, jaki Ring?? Na mmanasto3 publikuj najpierw! ;-)

    Faktycznie lhw zawsze będzie blisko, bo i różnica wagi między Hw jest najmniejsza (wow, odkryłem Hamerykę ! ) .
    Co do tej szczęki, to jak mawiał śp. pięsciarz: nie ma odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni. A jak leci 12 Carwinów i trafią w punkt – nie ma ch..a we wsi, by trafiony do krainy Morfeusza się nie udał.

    Co do konkurencji dla trójcy z Rocksów – Naiver już dawno taką był, a teraz rozwinął tylko skrzydła. Jeśli przed mikrofonem brzmi podobnie jak w słowie pisanym, to można być spokojny również o występ przed kamerą, gdzie chociażby prezencją (no homo! ;-) ) bije w/w na głowę :-D >>>Pozdro Bartek ;-)

    Aha, nie podoba mi sie słowo „ichniejszych” :-)

    Pozdro i nie poddawaj się!

  8. No dobra, w końcu mnie skusiłeś tym „prowadzę bloga o MMA”. Fajnie tu. Zgadzam się z 'wątami’ do sformułowania o szczęce cygana. Istnieje domniemanie granito-szczękowości. Niewinny dopóki nie udowodni się winy;) Sam sobie prowadzisz te statystyki? Po liczbie znaków wodnych w grafikach wnioskuję, że w samo opracowanie włożyłeś sporo wysiłku – szacunek za to i dzięki.

  9. Thx za miłe słowa. Tak, opracowuję to sam, nie jest to szczególnie skomplikowane, oczywiście, ale trzeba na to jednak chwilę poświęcić – a że tych wolnych zbyt wiele nie mam, to znaki wodne są jakimś, niewielkim, zabezpieczeniem.

Dodaj komentarz

Back to top button