BeefyHistoria MMAUFC

What’s beef #6 – Liddell vs Ortiz

Szósta część cyklu udowodni nam, że w dzisiejszym świecie, w którym najważniejsze są pieniądze i zaszczyty, ciężko o takie zasady jak wierność czy lojalność, jednocześnie ukazując, jak cienka jest granica między przyjaźnią a nienawiścią.

Zwłaszcza, jeśli w takiej sytuacji znajduje się dwóch topowych zawodników walczących w tej samej kategorii wagowej i organizacji. Myślę, że beef ten można pokrótce określić cytatem Mario Puzo „Trzymaj swoich przyjaciół blisko, ale jeszcze bliżej trzymaj swoich wrogów”. Dotyczy głośnego konfliktu pomiędzy dwoma legendarnymi zawodnikami, członkami UFC Hall of FameChuckiem Liddellem oraz Tito Ortizem. Zapraszam do lektury!

liddell1

Patrząc na dzieje Oritza (z lewej) i Liddella (po prawej), nietrudno dojść do wniosku, że przyjaźń od nienawiści dzieli cienka granica.

Przyglądając się na dzieciństwo Ortiza, znanego też jako The Huntington Beach Bad Boy, oraz temu, w jakim miejscu jest dziś, śmiało można powiedzieć, że jest on doskonałym przykładem amerykańskiego snu. Chłopak pochodzący z nienajlepszej okolicy, gdzie bójki i strzelaniny były na porządku dziennym, zadebiutował jako amator w UFC w 1997 roku, a obecnie jest właścicielem firmy odzieżowej Team Punishment oraz gymu Punishment Training Center, do tego walczy dla organizacji Bellator, gdzie chociażby za ostatnią walkę zgarnął 300 tysięcy baksów. Jest to niewątpliwie postać kontrowersyjna. Oprócz bardzo głośnego medialnego beefu z Liddellem miał zatargi ze słynnymi braćmi Frankiem i Kenem Shamrockami czy samym Daną Whitem, będąc przez popularnego łysola najprawdopodobniej najbardziej znienawidzonym zawodnikiem wszech czasów.

Niecałe trzy lata po oficjalnym debiucie na jego biodrach wisiał już pas UFC w kategorii średniej (później przemianowanej na półciężką) po zwycięstwie nad Wanderleiem Silvą. Jego styl walki można śmiało określić klasycznym (za Pudzianem) „połóż i dołóż”- z racji znakomitych umiejętności zapaśniczych preferował wycieranie maty plecami rywala, pamiętając zarazem o karaniu go ciosami z góry. Jedną z najbardziej pamiętnych akcji Tito (przynajmniej dla mnie) było znokautowanie Evana Tannera w drugiej obronie tytułu za pomocą slama!

Jeżeli chodzi o Liddella, to mimo że jest sześć lat starszy od Tito, profesjonalnie zadebiutował niemal rok później, w maju 1998 roku, przy okazji siedemnastej odsłony gali organizacji braci Fertitta. The Iceman szybko zaskarbił sobie sympatię stylem walki, który został nazwany sprawl and brawl z racji tego, że niesłychanie ciężko było go położyć na ziemię, lecz prawdopodobnie jeszcze bardziej karkołomnym zadaniem była szermierka na pięści z Kalifornijczykiem.

Jak już wcześniej wspomniałem, Chuck walczył w tej samej kategorii, co Ortiz, mimo to byli bardzo dobrymi przyjaciółmi, często wychodzącymi razem na imprezy (od których żaden z nich nie stronił), a nieraz również sparingpartnerami, pomagając sobie w przygotowaniach do kolejnych walk.

Biorąc pod uwagę czasy, w których ta sytuacja miała miejsce, pamiętać należy, że chociaż posiadanie pasa UFC było bardzo prestiżową sprawą, to jednak trudno było określić, że jego właściciel był najlepszym zawodnikiem na świecie – w końcu amerykańska organizacja miała silną konkurencję w postaci japońskiego hegemona, PRIDE. Również pieniądze w tamtych latach nie były takie jak dzisiaj, co niespecjalnie musi dziwić, jako że MMA na tamten moment było dość młodą dyscypliną, może i dynamicznie, ale dopiero rozwijającą się.

Skąd ta uwaga o pieniądzach? No cóż, to niewątpliwie jedna z przyczyn konfliktu. Otóż, konsekwentnie broniący tytułu Ortiz (6 obron z rzędu!) ewidentnie musiał czuł napór ze strony swego przyjaciela wygrywającego walkę za walką.

Rewelacyjny Liddell w eliminatorze do walki o pas pokonał Vitora Belforta, próbującego po wcześniejszych walkach w PRIDE zwojować UFC, przeplatając zresztą (podobnie jak Chuck) występy dla obu organizacji.

Akurat tak się złożyło, że przed kolejną obroną pasa Ortizowi skończył się kontrakt… i się zaczęło.

Tito grymasił na nowy kontrakt, twierdząc, że jeśli dwóch przyjaciół ma się spotkać w klatce, to muszą oni być za to odpowiednio wynagrodzeni. Zdecydowanie biznesowe (i trzeba przyznać – zdroworozsądkowe) podejście Ortiza niekoniecznie podobało się Liddellowi, któremu zależało na walczeniu, a przede wszystkim na mistrzowskim pasie. Wobec przedłużających się negocjacji walka nie była możliwa. W tym momencie UFC chyba powinno pozbawić Tito pasa, ale z racji tego, iż jego walki świetnie się sprzedawały w systemie pay-per-view, nie była to wcale taka łatwa sprawa.

liddell2

Ortiz uważał się bardziej za biznesmena niż zawodnika, dlatego chciał zarabiać „godziwie”.

Dla Chucka ewentualne starcie z Tito miało być tylko częścią biznesu. Zresztą Tito, gdy do pojedynku było daleko, również nie miał nic przeciwko niemu, twierdząc, że na rozgrzewkę zje Kena Shamrocka i wtedy zawalczy z Chuckiem. Po tym, jak już faktycznie wygrał z Shamrockiem, stwierdził, że muszą usiąść, porozmawiać, dokładnie przemyśleć sprawę, zastanowić się, czy pieniądze na pewno są cenniejsze niż przyjaźń i dopiero później podjąć decyzję.

Dla Icemana sytuacja ta była wielce niekomfortowa, czemu zresztą dawał wyraz w mediach. Później stwierdził, że unikanie walki uskuteczniane przez Ortiza było początkiem złej krwi pomiędzy nimi. Czy miał podstawy w tym, co mówił? No cóż, sądząc po opiniach nie tylko jego, ale trenerów, innych zawodników, jak i samego Dany White’a, Ortiz unikał jak mógł walki z Icemanem, gdyż po prostu nie chciał stracić pasa, bojąc się, że dostanie manto, jakie zawsze Liddell sprawiał mu podczas wspólnych treningów. Niemniej jednak, nie da się ukryć, że Ortiz nie zarobiłby tego, co zarobił, gdyby nie taka nieco roszczeniowa postawa – od zawsze właściwie potrafił ugrać dla siebie dobre pieniądze. Przy okazji i kabza Liddella mogłaby zostać nieco bardziej nabita.

Tak czy siak, Chuck stwierdził, iż nie będzie bezczynnie czekał, aż Tito łaskawie podpisze kontrakt, lecz zmierzył się w pojedynku o pas tymczasowy z Randym The Natural Couturem na UFC 43 w czerwcu 2003 roku.

Randy nie ukrywał swej niechęci do Ortiza, według niego The Huntington Beach Bad Boy powinien zostać pozbawiony pasa na rzecz Liddella. Jeżeli chodzi o samą walkę, to doskonały zapaśnik w osobie Couture’a był w stanie kilkukrotnie przenosić pojedynek do parteru, a tam w końcu ubił rywala ciosami z góry, zdobywając mistrzostwo kategorii półciężkiej.

Dziwnym zbiegiem okoliczności Ortiz wkrótce podpisał kontrakt i spotkał się z Randym w walce o pas już na UFC 44. Kapitan Ameryka nie po raz pierwszy i ostatni w karierze zdominował zapaśniczo rywala i obronił pas, a stosunki pomiędzy Chuckiem i Tito już nigdy nie były takie same jak dawniej.

Spotkanie obu panów w oktagonie jednak na ten moment nie było możliwe, ponieważ The Iceman dołączył do turnieju wagi średniej w PRIDE jako oficjalny przedstawiciel UFC, by po dwóch walkach dla japońskiej organizacji wrócić w kwietniu 2004 na walkę z Ortizem właśnie.

Chuck głośno mówił o tym, o czym mówili inni, czyli że nie widzi sposobu, w jaki mógłby przegrać pojedynek. Podczas konferencji przed walką Ortiz twierdził, że skopie rywalowi dupę, a spinkę Tito z ważenia musiał oglądać Thiago Silva, który identyczny niemal gest zaprezentował przed pojedynkiem z Rafaelem Cavalcante.

Mimo charakterystycznego gestu pokazanego na konferencji Liddell mówił, że na ten moment nie czuje jakiejś osobistej niechęci do Tito, ale przez gadaninę Ortiza musiał mu pokazać w ringu, kto faktycznie jest lepszy. Rzeczywiście, wychodząc do walki, Iceman był uradowany jak dzieciak, który dostał nową zabawkę, będąc niesamowicie pewnym siebie.

Początek starcia w ogóle nie wskazywał na to, że dawniej obaj darzyli się przyjaźnią. Nie ma żadnego przybijania piątek na start, przyczajony Chuck robi to, co potrafi najlepiej – raz za razem sprawluje, mając ogromną przewagę w stójkowych wymianach.

W końcu udaje mu się zamroczyć rywala, a kanonada ciosów pod siatką kończy to nierówne starcie.

Po walce napięcie jakby nieco zeszło, panowie się przytulili, Tito gratulował przeciwnikowi, uważając go za najtwardszego gościa w UFC i równocześnie zwracając uwagę na sytuację mającą miejsce tuż przed nokautem – eye poke w wykonaniu Chucka. Wymówkę nieco w stylu Rodrigo Minotauro Nogueiry wyśmiał Dana White, który stwierdził, że Tito mógłby wsadzić Liddellowi palce w dwoje oczu, a i tak otrzymałby solidny łomot. Chuck również pochlebnie wypowiadał się o rywalu, uważając go za kawał twardziela.

Tito wrócił na szlak zwycięstw, najpierw pokonując debiutanta Patricka Cote, a następnie wygrywając przez niejednogłośną decyzję z Vitorem Belfortem. Akurat tak się złożyło, że galę tę na żywo oglądali dwaj najwięksi rywale Tito – Liddell, który z dezaprobatą kręcił głową, słysząc decyzję sędziów, oraz Ken Shamrock. Co się działo w oktagonie później można zobaczyć pod poniższym linkiem.

Trochę później Ortiz dostał to, czego chciał – zmiażdżył Shamrocka. Natomiast po udanej obronie pasa w wykonaniu Chucka w pojedynku z Renato Sobralem zapowiedział, że zabierze pas gościowi z wielkim łbem. Potem ponownie sterroryzował Kena, by w końcu dostać upragniony rewanż.

Przed drugim pojedynkiem każdy z zawodników marzył o tym, że walka zakończy się korzystnie dla niego, tak aby móc po raz kolejny zademonstrować światu charakterystyczną „cieszynkę”.

To miała być noc Tito, który widział swą wyższość przede wszystkim w tym, że miał coś, czego brakowało jego przyszłemu rywalowi, a byłemu przyjacielowi – doświadczenie w walkach pięciorundowych. O tym, jak bardzo chciał odzyskać pas, świadczą jego perypetie żołądkowe sprzed walki.

Gala, na której odbył się wielki rewanż, a które wieńczyła rok 2006, okazała się być wielkim komercyjnym sukcesem – nie da się ukryć, że konflikt pomiędzy bohaterami walki wieczoru bardzo w tym pomógł. UFC 66 było pierwszą galą, w historii, która sprzedała ponad milion subskrypcji PPV, a panowie oficjalnie zarobili 250 (Liddell, który nie dostał bonusa za zwycięstwo) i 210 (Ortiz) tysięcy dolarów. Imponująco biorąc pod uwagę, że walka miała miejsce ponad osiem lat temu, a walczący w co-main evencie Forrest Griffin zgarnął całe 16 tysięcy (razem z bonusem).

Rewanż miał bardzo podobny przebieg do pierwszego pierwszego pojedynku – Ortiz desperacko próbujący obalić przeciwnika kontra nic nie robiący sobie z tego Liddell duszący w zarodku wszelkie zapędy rywala, dodatkowo niemiłosiernie obijający go w stójce. Wreszcie seria ciosów w stójce, a później w parterze ze strony Icemana – i przerwanie walki.

Wydawało się, że po kolejnym ewidentnym rozstrzygnięciu konflikt wygaśnie śmiercią naturalną, ponieważ nie będzie następnego spotkania. Nastąpił jednak ogromny regres formy zarówno jednego (1 wygrana Chucka w 5 walkach), jak i drugiego (1 remis Ortiza na 3 walki). Włodarze organizacji postanowili więc, że obaj będą trenerami w jedenastej edycji programu The Ultimate Fighter. Sprytnie to sobie wykombinowali, ruch ten miał zwiększyć zainteresowanie TUF-em, a walka wieńcząca sezon sprzedać setki tysięcy, jak nie miliony, subskrypcji.

https://www.youtube.com/watch?v=cpGJXoxcero

Czy podczas wideo promującego TUF-a obaj wyglądali jak wielcy wrogowie czy starzy, dobrzy przyjaciele, każdy musi osądzić sam, niemniej jednak Chuck niewątpliwie chciał kolejnej walki. Cały czas obawiał się, że Tito coś wymyśli i wycofa się z pojedynku. Wszystko jednak, przynajmniej do czasu, szło dobrze, a Iceman i Huntington Beach Bad Boy zapewnili wszystkim widzom sporą atrakcję, kiedy to o mało nie doszło do bitki na salce treningowej.

W dziewiątym odcinku serii zmierzyli się ze sobą Seth Baczynski oraz Brad Tavares. Walkę zakończył nielegalny soccer kick Baczynskiego, po którym ten został zdyskwalifikowany. Decyzja ta nie spodobała się Ortizowi i jego teamowi, którzy zaczęli głośno protestować, wywiązała się kłótnia, a zdenerwowany Tito ruszył w kierunku podopiecznego Liddella, Josepha Henle. Na reakcję Chucka nie trzeba było długo czekać, który, nie namyślając się wiele, próbował wyjść Ortizowi naprzeciw.

W międzyczasie Ortiz „błysnął” uwagą, za którą zebrało mu się zarówno od opinii publicznej, jak i samego Liddella. Otóż, Tito postanowił podzielić się ze światem wiadomością, że Chuck ma za sobą wygraną walkę z chorobą alkoholową. O ile problem Icemana z używkami, podobnie jak w przypadku Jona Jonesa, był raczej tajemnicą poliszynela…

… tak słowa te były chyba nie na miejscu, a Liddell szczerze znienawidził za nie Ortiza. Po raz kolejny Dana White bronił Chucka, twierdząc, że co prawda sugerował mu przejście na emeryturę, ale tylko dlatego, że ten nie wyglądał najlepiej, być może ze względu na motywację, być może ze względu na swoją postawę – jednak nie osiągnąłby tego wszystkiego, gdyby był zwykłym pijaczyną. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Chuck lubi się zabawić, ale to, według niego, należy się każdemu zawodnikowi w okresie roztrenowania. Rozjuszony Liddell w wywiadach mówił, że traktował ten trzeci pojedynek jako rozgrzewkę przed poważniejszymi wyzwaniami, ale wobec takiego rozwoju sytuacji zamierza Ortiza zabić w oktagonie.

liddell3

Tito był dumny z Liddella, że ten pokonał wielkiego wroga – alkohol.

Jak już wspomniałem wcześniej, Chuck od początku był pewien, że Ortiz się w końcu wycofa i faktycznie, mimo zaprzeczeń samego White’a Tito stwierdził, że zbyt wiele razy walczył z kontuzjami i tym razem musi odpuścić. Gdy Iceman to usłyszał, nie był wcale zdziwiony, za to wściekły niczym, nie przymierzając, psia mać. Raz po raz nazywał niedoszłego rywala „cipą”, powtarzając, że od razu wiedział, iż Ortiz coś wymyśli, byleby tylko nie podejmować rękawicy.

Ostatecznie Ortiz i jego świta zostali zastąpieni przez Richa Franklina, z którym to ostatecznie Chuck zmierzył się w finale programu. Po porażce zdecydował się na zakończenie profesjonalnej kariery.

Według bardzo lubianego przez opinię publiczną i fanów Liddella zakończenie kariery przez niego wygasza konflikt, ponieważ więcej już nie zawalczą, a Ortiz i tak pozostanie dupkiem. Mimo to życzy mu wszystkiego dobrego.

Z pewnością był to jeden z najgłośniejszych konfliktów w świecie MMA.

A jak Wam się wydaje – czy ten beef to przykład na to, że istnieje cienka granica pomiędzy przyjaźnią a nienawiścią, czy też jest to świetna gra aktorska zawodników i UFC w celu zwiększenia obrotów? A może organizacja wykorzystała tylko sytuację, jeszcze tylko ją podsycając jak w przypadku Daniela Cormiera i Jona Jonesa? Podobnie przecież jak przed walką DC i Bonesa, tak i przed starciem Liddela z Ortizem UFC opublikowało materiał z cyklu Bad Blood (trwający ponad godzinę), oglądnięcie którego serdecznie polecam każdemu, kto go nie widział, a ma ochotę na obejrzenie kulis konfliktu w wersji wideo.

……………….

Poprzednie części cyklu:

What’s beef #5 – Rockhold vs Bisping
What’s beef #4 – Rousey vs Tate
What’s beef #3 – Chute Boxe vs Hammer House
What’s beef #2 – Lesnar vs Mir
What’s beef #1 – Marcello vs Bennett

fot. MMAFighting.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button