UFC

UFC on Fox 5 – zmierzch legend

UFC on Fox 5

Gala UFC on Fox 5 była najlepszą galą transmitowaną w telewizji Fox. Nie brakowało w niej absolutnie niczego.

UFC on Fox 5 będzie też zapamiętana jako starcia rzymskich triarii w postaci BJ Penna oraz Mauricio Shoguna Ruy z, odpowiednio, Rorym MacDonaldem i Alexandrem Gustafssonem – młodymi barbarzyńcami, którzy wycięli w pień najbardziej doświadczonych i najbardziej zasłużonych żołnierzy UFC.

Henderson demoluje Diaza

Zasięg młodszego z braci zdał się na nic – Benson Henderson od samego początku traktował ciężkimi lowkingami przednią nogę Nate’a Diaza, kompletnie ją wyłączając i całkowicie neutralizując jego niszczycielski boks. Będąc niemal w każdej wymianie w dystansie skupionym na tym, bo nie zostać trafionym w prawą nogę, Diaz zostawiał obie kończyny z tyłu, ani razu poważnie nie zagrażając mistrzowi.

Dodatkowo, tak jak przewidywaliśmy, Benson bardzo chętnie korzystał z klinczu, w którym po tym jak już nabrał pewności siebie, kładł Diaza na placy niemal od niechcenia. Nate co prawda świetnie walczy z tej pozycji, ale okazało się, że kontrola z góry Bensona, jego ogromna dynamika i niszczycielskie ground and pound znajduję się poprzeczkę wyżej aniżeli magiczne poddania Diaza. Gdyby ten ostatni potrenował nieco w trakcie przygotowań do walki mistrzowskiej z Marcinem Heldem, być może wyciągnąłby jakąś dźwignię na nogę/stopę, bo okazji do tego nie brakowało.

Kres Szogunatu

Mauricio Rua nieźle rozpoczął walkę z uboższą wersją Lyoto MachidyAlexandrem Gustafssonem, i jego fani mogli się łudzić, że oto powrócił Shogun ze swoich najlepszych walk w UFC. Brazylijczyk jednak stosunkowo szybko powrócił do taktyki, która za czasów, gdy był znacznie szybszy niż obecnie, przynosiła mu ogromne sukcesy, a opierała się przede wszystkim na brutalnej agresji, najlepszych w MMA kopnięciach oraz granitowej szczęce. Teraz jednak, gdy dynamika Shoguna, znacznie nadszarpnięta poważnymi kontuzjami, już nie służy mu tak dobrze jak kiedyś, Rua musiał uznać wyższość dobrze pracującego na nogach Szweda. Brazylijczyk trafił co prawda kilkukrotnie bardzo mocno Alexandra, ale ten – stojąc zawsze bardzo miękko na nogach i umiejętnie balansując ciałem – doskonale amortyzował te uderzenia. Kondycyjnie, jak to zwykle bywa w przypadku Shoguna i bardzo nielicznych już zawodników, którzy w oktagonie nie kalkulują i zawsze za wszelką cenę dążą do nokautu/poddania, nie było najlepiej – pamiętajmy jednak, że rzucenie kilkunastu sierpów z maksymalną siłą może być znaczne bardziej wycieńczające niż wyprowadzanie dziesiątek czy setek słabszych ciosów.

Wydaje się, że to już koniec Shoguna w walce o najwyższe cele – tym bardziej, że do tej walki był bardzo dobrze przygotowany. Być może stoczy jeszcze kilka pojedynków, ale po laniu z rąk Gustafssona jego dotarcie do walki o tytuł należałoby rozpatrywać w kategoriach cudu. Szwed natomiast pokazał, że należy już do absolutnego topu dywizji, ale wydaje się, że – pomijając Jona Jonesa – choćby Phil Davis (jeszcze raz), Rashad Evans czy też Lyoto Machida w starciu ze Szwedem byliby faworytami. Stylistycznie na pewno nie pasowałby mu też.. Jimi Manuwa, którego stójka nie odbiega, jeśli nie przewyższa, tego, czym dysponuje Gustafsson.

Mały wielki BJ

Prawdopodobnie ostatnią walkę w karierze stoczył legendarny BJ Penn i znów – podobnie jak w starciu z Nickiem Diazem – został dramatycznie zmasakrowany. Niewątpliwie najlepszym, co mógłby teraz zrobić, byłoby przejście na w pełni zasłużoną sportową emeryturę. Pomimo przeciętnych warunków fizycznych wspiął się bowiem na wyżyny tego sportu – jego czas już jednak przeminął i bardzo dobrze, że Dana White wydaje się zdawać sobie z tego sprawę.

Rory MacDonald potwierdził swoje mocarstwowe aspiracje i na wszelki wypadek, żeby nikt zbyt szybko nie wpadł na pomysł zestawienia go z Georgesem Saint-Pierrem, rzucił wyzwanie swojemu jedynemu oprawcy w UFC i ostatniej ofierze mistrza kategorii półśredniej – Carlosowi Conditowi. MacDonald zaprezentował kapitalną formę, nie podpalając się ani na moment, a jednocześnie fundując Pennowi prawdziwe, metodyczne piekło w oktagonie. Demoniczny młodzian jest szalenie pewny siebie, czasami buńczuczny, ale idą za tym kapitalne umiejętności, w pełni to uzasadniające.

Siver, Assuncao, Trujillo

Dennis Siver w walce z Namem Phanem, swojej drugiej w kategorii piórkowej, udowodnił, że po zejściu niżej może okazać się prawdziwą siłą dywizji i powinien liczyć się w walce o najwyższe cele. Po ścięciu wagi znacznie lepiej pracuje na nogach, posiadając zarazem ogromną przewagę siły nad swoimi przeciwnikami.

Zmiana kategorii wagowej doskonale podziałała także na Raphaela Assunção, który w dywizji koguciej odniósł już trzecie kolejne zwycięstwo, demonstrując kapitalną walkę z kontry w pojedynku z dynamicznym i do wczoraj niepokonanym w oktagonie Mikem Eastonem. Brazylijczyk, który wcześniej walczył w kategorii piórkowej, zademonstrował kapitalną szybkość, a biorąc pod uwagę jego siłę – może poważnie namieszać w kategorii koguciej.

Debiutujący w UFC Abel Trujillo z ekipy Blackzilians ośmieszył doskonałego zapaśnika Marcusa LeVesseura, broniąc niemal wszystkich obaleń i jednocześnie mocno naruszając swojego przeciwnika. Biorąc pod uwagę, że Trujillo nie był faworytem tego starcia, zachwytom nad jego występem nie było końca, ale warto jednak pamiętać, że LeVesseur zawsze był co najwyżej średniakiem, a pomimo tego kilka razy zdołał soczyście trafić Abela. Tym niemniej, warto nazwisko tego ostatniego zapamiętać sobie na dłużej.

fot. Esther Lin / mmafighting.com

Powiązane artykuły

Komentarze: 2

Dodaj komentarz

Back to top button