UFC

UFC Fight Night 61 – wyniki i relacja na żywo

Wyniki i relacja na żywo z gali UFC Fight Night 61.

265 lbs: Frank Mir (17-9) > Antonio Silva (18-7-1) – KO

Frank Mir zanotował spektakularny powrót po długiej absencji i czterech porażkach z rzędu. Amerykanin od początku prezentował się od strony bokserskiej znacznie lepiej niż sztywny Antonio Silva, kończąc Brazylijczyka identyczną kombinacją lewego prostego i lewego sierpowego z tą, po jakiej BigFoot padał na deski w konfrontacji z Danielem Cormierem. Rewelacyjne uderzenia z góry (łokcie!) dopełniły formalności i nowo-po-raz-trzeci-narodzony Mir powraca w glorii chwały, natomiast Silva, który nie zanotował zwycięstwa w UFC od dwóch lat, znajduje się pod ścianą.

155 lbs: Michael Johnson (16-8) > Edson Barboza (15-3) – decyzja jednogłośna

Michael Johnson od samego początku do samego końca pojedynku „siedział” na Edsonie Barbozie, nieustannie wywierając presję na rywalu. Będący na permanentnym wstecznym Brazylijczyk odpowiadał potężnymi kopnięciami na korpus, ale Amerykanin zdawał się nimi zupełnie niewzruszony, zdecydowanie wygrywając wymiany pięściarskie i w każdym niemal spięciu trafiając Juniora doskonałymi kombinacjami. Brazylijczyk również starał się odpowiadać uderzeniami w półdystansie, gdy akurat został ta zagoniony i nie miał drogi wyjścia, kilka razy nawet lokując mocne uderzenia na szczęce Amerykanina, ale ten ani na moment nie tracił rezonu. Barboza w ostatniej rundzie, mając świadomość, że przegrywa na kartach sędziowskich, nie był w stanie wykrzesać z siebie odpowiednio dużo ofensywy, nadal przez całą rundę cofając się i tylko od czasu do czasu wyprowadzając uderzenie/kopnięcie, jednocześnie przyjmując sporo ciosów, jakby starając się udowodnić fanom, że jego szczęka nie taka krucha, jak się uważa. Tak czy inaczej, doskonała postawa Menace’a, który notując czwarte z rzędu zwycięstwo, włącza się do walki o najwyższe cele w dywizji.

185 lbs: Sam Alvey (25-6) > Cezar Ferreira (8-4) – KO

Sam Alvey pierwsze nieśmiałe uderzenie wyprowadził mniej więcej w połowie rundy, wcześniej dając się wyszumieć znacznie aktywniejszemu Cezarowi Ferreirze, który, poszukując efektownego nokautu, raz po raz odwoływał się do kopnięć rodem z capoeiry oraz łokci bitych z dołu w stylu Andersona Silvy. Po jednym z nich – zresztą efektownym i celnym – Mutante poczuł się nazbyt pewnie, błyskawicznie próbując mocnego lewego, który okazał się początkiem jego końca. Uśmiechnięty bowiem skontrował kombinacją prawego i lewego, po których potężny Brazylijczyk padł na deski niczym długi. Sędzia winien był przerwać pojedynek już wtedy, ale z jakiegoś powodu pozwolił jeszcze Amerykaninowi dobić półprzytomnego rywala. Tym samym nie dający się nie lubić, wiecznie uśmiechnięty Alvey zanotował drugie z rzędu zwycięstwo i 16 skończenie przez (T)KO.

155 lbs: Adriano Martins (27-7) > Rustam Khabilov (17-3) – decyzja niejednogłośna

Adriano Martins i Rustam Khabilov nie mieli litości dla fanów, serwując im toczone w ślamazarnym tempie widowisko, w którym celne ciosy można było policzyć na palcach jednej ręki. Zawodnicy podeszli do siebie z nabożnym szacunkiem, nieustannie próbując dostosować pozycje w stójce i zapominając o jakiejkolwiek ofensywie. Khabilov był odrobinę aktywniejszy i precyzyjniejszy w sporadycznych wymianach kickbokserskich, ale w pierwszej i trzeciej rundzie oddał kluczowe dla wyniku walki obalenia, a w drugiej – która była chyba jego najlepszą – w samej końcówce dał się trafić, lądując na moment na deskach. Martinsa należy bezwzględnie pochwalić za kapitalne zapasy – zarówno defensywne, jak i ofensywne. Obalać i bronić obaleń Khabilova – sztuka to nie lada! Brazylijczyk dzięki temu zwycięstwu, najważniejszemu w karierze, prawdopodobnie przedrze się do czołowej piętnastki dywizji, a wszyscy ci, którzy na niego stawiali, mają powody do radości.

135 lbs: Frankie Saenz (10-2) > Iuri Alcantara (31-6) – decyzja jednogłośna

Największy underdog gali, Frankie Saenz, zanotował najcenniejsze zwycięstwo w karierze, pokonując na wrogim sobie terenie czołowego koguciego w UFC, Iuriego Alcantarę. Amerykanin w każdej rundzie notował udane obalenia, z góry atakując ciosami ślamazarnie poszukującego poddań z pleców Brazylijczyka. W stójce odwrotnie ustawiony Alcantara uderzał znacznie mocniej, kilka razy nawet potężnymi kopnięciami i uderzeniami trafiając Saenza, ale ten wykazał dużą odporność i niezłomną wolę, każde skrócenie dystansu wykorzystując do przeniesienia walki do parteru lub klinczu, z którego zasypywał biernego rywala atomowymi kolanami na uda i korpus. Po raz kolejny okazuje się, że defensywne zapasy Alcantary nie domagają. Grega Jackson nie zdołał też nauczyć Brazylijczyka szybkiego powracania do stójki – Alcantara niebywale się w tym ociągał, długimi fragmentami leżąc po prostu na plecach, czekając na Bóg wie co. Saenz do cna wykorzystał swoje mocne strony, obnażając słabości rywala i prawdopodobnie dzięki zwycięstwu wdzierając się do czołowej piętnastki dywizji koguciej.

170 lbs: Santiago Ponzinibbio (20-2) > Sean Strickland (15-1) – decyzja jednogłośna

Pojedynek Santiago Ponzinibbio z Seanem Stricklandem odbywał się niemal wyłącznie w stójce, gdzie zawodnicy ochoczo wymieniali ciosy. Strickland spamował nieustannie lewym prostym, od wielkiego dzwona dodając prawy i nieustannie tańcząc na nogach, by nie dać się zamykać pod siatką, do czego dążył agresywnie walczący Argentyńczyk. Amerykanin trafiał bardzo często pojedynczymi prostymi, dwukrotnie nawet bardzo mocno naruszając Ponzinibbio, ale to zdecydowanie ten ostatni uderzał o wiele mocniej, w momentach przyspieszenie rzucając na siatkę gubiącego się pod ostrym naporem rywala. Trzeba oddać Stricklandowi, że szczękę ma nie od parady – bez większych problemów przyjął najcięższe uderzenia Argentyńczyka. Na uznanie zasługiwała też kondycja Amerykanina, ale wszystko to było za mało – pasywność i absolutna niechęć do podjęcia ryzyka, otworzenia się zadecydowały o zasłużonym zwycięstwie o wiele mnie wyrachowanego Ponzinibbio, który zanotował drugie zwycięstwo z rzędu w UFC, serwując Stricklandowi pierwszą porażkę w zawodowej karierze.

135 lbs: Marion Reneau (6-1) > Jessica Andrade (12-4) – poddanie

Faworyzowana Brazylijka Andrade nie zaczęła pojedynku z Amerykanką Reneau najlepiej, przyjmując na początku kilka ciosów. Później jednak po ostrej szarży powaliła rywalkę na deski tylko po to, by chwilę potem wpakować się w dwa trójkąty nogami – z pierwszego zdołała się co prawda uwolnić, ale za moment znów bezmyślnie wpadła w drugi, będąc zmuszoną do odklepania, przegrywając tym samym walkę, w której zwycięstwo miała na wyciągnięcie ręki. 37-letnia Reneau robi prawdziwą furorę w UFC!

170 lbs: Matt Dwyer (8-2) > William Macario (7-3) – KO

Gremialnie skreślany Matt Dwyer sprawił nie lada niespodziankę, piekielnie efektownym ciosem supermana nokautując faworyzowanego Williama Macario, czym najpierw uciszył brazylijskich fanów, którzy jednak po otrząśnięciu się z pierwszego szoku nagrodzili ten spektakularny wyczyn Kanadyjczyka brawami. Dwyer także zanim ubił rywala, prezentował się nad wyraz dobrze, dużo pracując na nogach i umiejętnie utrzymując dystans. Zamarkował sporo frontalnych kopnięć, tym samym ścieląc sobie drogę do wspomnianego ciosu supermana, który zupełnie zaskoczył rywala. Macario zupełnie nie miał pomysłu na przedarcie się przez długie kończyny Dwyera, kończąc na deskach. Kanadyjczyk ratuje zatem kontrakt z UFC, natomiast Brazylijczyk po dwóch porażkach z rzędu znajduje się w bardzo niepewnej sytuacji.

145 lbs: Mike de la Torre (13-4) > Tiago dos Santos (19-5-2) – TKO

Mike de la Torre wreszcie pokazał potencjał, którym zawsze dysponował. Amerykanin był w stójce o wiele bardziej poukładanym zawodnikiem od uderzającego mocno, ale chaotycznie Tiago dos Santosa. De la Torre świetnie pracował lewym sierpowym, najpierw naruszając Brazylijczyka, by kilka chwil potem rewelacyjnie skontrować tą techniką próbującego kopać bez przygotowania – wobec czego zupełnie odsłoniętego – Tratora, posyłając go na deski, gdzie zasypał go serią potężnych prawych z góry, zanim spóźniony – choć przyglądający się całej akcji z odległości pół metra – Leon Roberts nie przerwał pojedynku. De la Torre po dwóch wcześniejszych porażkach ratuje zapewnia sobie kontynuację przygody z UFC.

135 lbs: Douglas Andrade (23-1) > Cody Gibson (12-6) – decyzja jednogłośna

Obaj zawodnicy stoczyli bardzo wyrównany pojedynek. W pierwszej odsłonie Gibson lepiej pracował ciosami, ale Brazylijczyk ochoczo odgryzał mu się lowkingami, dodatkowo stopując wszystkie próby obaleń Amerykanina. W drugiej rundzie zdecydowanie częściej trafiał zdecydowanie świeższy Gibson, ale to uderzenia Andrade ważyły znacznie więcej – zdołał nawet powalić na deski po jednym z prawych szarżującego Amerykanina, tym samym zwyciężając w tej odsłonie. W ostatniej natomiast Brazylijczyk był już ledwie żywy, przyjmując sporo ciosów Gibsona, ale też od czasu do czasu odgryzając się pojedynczymi cepami. Amerykanin naciskał, ale nie potrafił zamykać rywala pod siatką, ani skończyć walki przed czasem, co w ostatecznym rozrachunku przypłacił porażką. O ile punktacje 29-28 mogą się jakoś obronić (choć sam punktowałem pierwszą i ostatnią rundę dla Amerykania), tak 30-27 jednego z sędziów obronić się chyba nie da, bo ostatnia runda ewidentnie należała do gościa z Ameryki, który niby nie zaprezentował się jakoś szczególnie źle, ale nieumiejętność zamykania rywala pod siatką oraz przenoszenia walki do parteru w połączeniu z knockdownem z drugiej rundy kosztowały go wygraną. Brawa należą się skreślanemu Andrade, który postawił trudne warunki Amerykaninowi i pomimo wkładania pełnej mocy w każde uderzenie, zdołał zachować wystarczające pokłady energii, by przetrwać do końca.

155 lbs: Ivan Jorge (26-4) > Josh Shockley (11-4-1) – decyzja jednogłośna

Pojedynek otwierający galę nie porwał. Już na samym początku Shockley naruszył co prawda Jorge uderzeniami w stójce, ale wkrótce potem leżał już na plecach, walcząc o przetrwanie, podczas gdy Brazylijczyk, starał się zmusić go do odklepania trójkątem rękami. Celu nie osiągnął, ale dzięki temu wygrał pierwszą rundę. Druga natomiast stała pod znakiem precyzyjniejszych ataków stójkowych Shockley’a, który nie dał się tym razem obalić. Jednak jego aktywność pozostawiała wiele do życzenia. W trzeciej obaj byli już mocno zmęczeni i w stójce – z uwagi na ogromne deficyty defensywne obu – trafiał ten, który atakował. Brazylijczyk pod koniec ostatniej odsłony, wykorzystując nieumiejętność Amerykanina w elementarnym bronieniu podchwytów, zaliczył udane obalenie, które dało mu zwycięstwo w tejże rundzie oraz ostatecznie w całym pojedynku. Tym samym Shockley najprawdopodobniej żegna się z organizacją, a Jorge przedłuża w niej swoją nijaką bytność.

Wyniki

Karta główna

265 lbs: Frank Mir (17-9) pok. Antonio Silvę (18-7-1) przez KO (lewy sierpowy i uderzenia z góry), R1, 1:40
155 lbs: Michael Johnson (16-8) pok. Edsona Barbozę (15-3) przez jednogłośną decyzję (2 x 30-27, 29-28)
185 lbs: Sam Alvey (25-6) pok. Cezara Ferreirę (8-4) przez KO (kombinacja prawy-lewy i uderzenia z góry), R1, 3:34
155 lbs: Adriano Martins (27-7) pok. Rustama Khabilova (17-2) przez niejednogłośną decyzję (2 x 29-28, 28-29)
135 lbs: Frankie Saenz (10-2) pok. Iuriego Alcantarę (31-6) przez jednogłośną decyzję (2 x 30-27, 29-28)
170 lbs: Santiago Ponzinibbio (20-2) pok. Seana Stricklanda (15-1) przez jednogłośną decyzję (3 x 30-27)

Karta wstępna

135 lbs: Marion Reneau (6-1) pok. Jessicę Andrade (12-4) przez poddanie (trójkąt nogami), R1, 1:54
170 lbs: Matt Dwyer (8-2) pok. Williama Macario (7-3) przez KO (cios supermana), R1, 3:14
145 lbs: Mike de la Torre (13-4) pok. Tiago dos Santosa (19-5-2) przez TKO (lewy sierpowy i uderzenia z góry), R1, 2:59
135 lbs: Douglas Andrade (23-1) pok. Cody’ego Gibsona (12-6) przez jednogłośną decyzję (2 x 29-28, 30-27)
155 lbs: Ivan Jorge (26-4) pok. Josha Shockley’a (11-4-1) przez jednogłośną decyzję (3 x 29-28)

fot. UFC.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button