UFC

Trzech wspaniałych po UFC FN 62

Brazylijska gala UFC Fight Night 62 przyniosła wiele emocji i aż dziewięć skończeń sortu wszelakiego.

Oto trójka zawodników, którzy zdaniem niżej podpisanego zaliczyli najlepsze występy w Rio de Janeiro.

#3 – Freddy Serrano (2-0)

Pokonał: Bentley’a Sylera (5-1) przez KO (prawy podbródkowy), R3, 1:34

Freddy Serrano, który przed sobotnim pojedynkiem z Bentley’em Sylerem znany był niemal wyłącznie z tego, że nie zakwalifikował się do TUF: Latin America, odpadając w eliminacjach, oraz że reprezentował Kolumbię na igrzyskach olimpijskich w 2008 w zapasach w stylu wolnym (bez sukcesów), zadebiutował w UFC z nie lada przytupem, spektakularnie nokautując swojego rywala w ostatniej rundzie.

Serrano nie jest może najmobilniejszym zawodnikiem na świecie, a jego oponent z pewnością nie należał do najmocniejszych, ale dynamika Kolumbijczyka w połączeniu z umiejętnością toczenia pojedynku z obu pozycji (klasycznej i odwrotnej), dobrą walką z kontry, kreatywnymi kopnięciami (na korpus, na głowę, obrotówki, axe kicki, front kicki), bardzo mocnymi zapasami, tężyzną fizyczną oraz spokojem i opanowaniem, które zaprezentował w oktagonie, mogą wkrótce zaprowadzić go do szerokiej czołówki nielicznej przecież dywizji muszej. Zjawiskowy nokaut piekielnym podbródkowym po wcześniejszym rozczytaniu taktyki rywala (nisko opuszczona pozycja przy skracaniu dystansu) zagwarantował mu też bonus za występ wieczoru.

Przyznaję, że pod niektórymi względami – budowy ciała, dynamiki, kreatywnej, czasami trochę niedbaej i nonszalanckiej stójki – Serrano przypomina mi Yoela Romero. Kolumbijczyk nie jest też najmłodszym zawodnikiem, bo ma już na karku aż 35 lat, ale też dopiero zaczyna swoją przygodę z MMA i z pewnością sobotni występ nie był szczytem jego możliwości. W każdej kolejnej walce powinien notować progres.

#2 – Edimilson Souza (17-3)

Pokonał: Katsunori Kikuno (22-7-2) przez KO (prawy sierpowy), R1, 1:31

Edimilson Souza debiutował w UFC dziewięć miesięcy temu, gdy – biorąc walkę w zastępstwie – pokonał faworyzowanego wówczas, solidnego Felipe Arantesa. Potrzebował na to pełnego dystansu. W drugiej potyczce pod banderą najlepszej organizacji świata, pomimo wielu przeciwności losu i przyjęciu masy potężnych kopnięć, nie załamał się, kończąc niedocenianego Marka Eddivę w drugiej rundzie. Teraz, podczas UFC Fight Night 62, potrzebował tylko jednej, by odłączyć od zmysłów Japończyka Tatsunori Kikuno.

Brazylijczyk to przede wszystkim bardzo sprawny bokser, który świetnie wykorzystuje swoje doskonałe warunki fizyczne, rażąc rywali nie tylko długimi prostymi, ale i dynamicznymi kombinacjami, w których uderzenia na głowę przeplata z tymi na korpus. W jego stylu da się niewątpliwie dostrzec inspiracje Andersonem Silvą, o czym świadczą nie tylko nisko na ogół opuszczone ręce, ale też częste próby unikania ciosów samym tylko balansem ciała. W konfrontacji z Japończykiem Souza od razu przeszedł w tryb snajperski, spychając rywala do rozpaczliwej defensywy, nisko opuszczając pozycję i szybko zadając ostateczny cios, po którym Kikuno z łoskotem runął na deski nieprzytomny.

Notując trzecie z rzędu zwycięstwo w kategorii piórkowej, Brazylijczyk dołącza do szerokiej czołówki dywizji i może śmiało celować w pojedynek z rywalem z czołowej piętnastki w kolejnym boju.

#1 – Godofredo Pepey (12-3)

Pokonał: Andre Filiego (14-3) przez poddanie (trójkąt nogami), R1, 3:14

Kolorowo-włosy Godofredo Pepey przeżywa prawdziwy renesans formy. Największy w UFC fan Neymara, który w dwóch pierwszych pojedynkach w amerykańskiej organizacji zaliczył bezbarwne występy, przeplatając zwycięstwo z porażką, nie mógł zaliczyć dwóch kolejnych walk do udanych – uchodzący za sprawnego grapplera Pepey został bowiem ubity ciosami z góry przez Felipe Arantesa i Sama Sicilię i wydawało się, że znajduje się o jedną porażkę od pożegnania się z UFC. Później jednak zanotował dwa efektowne zwycięstwa nad słabszymi zawodnikami, jednak przed pojedynkiem z reprezentantem Alpha Male, Andre Filim, wydawało się, że dobra seria zostanie przerwana.

Nic z tych rzeczy! Już w pierwszej akcji Brazylijczyk latającym kolanem dał jasno do zrozumienia, że nie pierwszy raz w swojej karierze będzie szalony w swojej kreatywności, ewentualnie – kreatywny w swoim szaleństwie. Prognozy te sprawdziły się w całej rozciągłości, gdy Castro, będąc pod siatką w klinczerskim zwarciu z Filim, wystrzelił nogami do góry, zakładając oponentowi latający trójkąt i przenosząc tym samym walkę do parteru. Amerykanin robił, co mógł, by wydostać się z morderczego uścisku, ale po kilkudziesięciu sekundach bezowocnych prób zmuszony był odklepać.

Tym samym uwielbiany w Brazylii 27-latek z Fortalezy zanotował zdecydowanie najcenniejsze zwycięstwo w karierze, śrubując swoją serię zwycięstw w UFC do trzech i mocno zbliżając się do walk z bardziej rozpoznawalnymi zawodnikami.

Nie ukrywam, że śledzenie oktagonowych poczynań tego szaleńca staje się coraz przyjemniejsze. Będący bodaj najagresywniej – obok może Charlesa Oliveiry – poszukującym poddań zawodnikiem w UFC i nie obawiając się walki z pleców, pozwala sobie na stójkowe szaleństwa, które zawsze są gwarantem nie lada fajerwerków.

Wyróżnienia

Christos Giagos – za profesorskie rozprawienie się z Jorge de Oliveirą i potwierdzenie sporego potencjału.
Gilbert Burns – za determinację, niezłomność i serce do walki, które pozwoliły mu powrócić z dalekiej podróży.
Erick Silva – za efektowny chaos i brak jakichkolwiek kalkulacji.

fot. Inovafoto

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button