UFC

Pretendent, mały rybak, cwaniak i kolumbijska sensacja – cztery wnioski z UFC Utica

Jak zapamiętamy galę UFC Fight Night 131 w Utice? Oto podsumowanie wydarzenia w formie sześciu najważniejszych wniosków!

Gala UFC Fight Night 131 w Utice nie zapowiadała się na przełomowe wydarzenie w świecie MMA – i takowym nie była. Noc z piątku na sobotę, brak ważenia dla fanów, dwa mało znane – poza kręgiem zaprawionych w bojach fanów – nazwiska w walce wieczoru, licha promocja.

Tym niemniej, czegoś się jednak dowiedzieliśmy…

UFC Fight Night 131: Rivera vs. Moraes – wyniki i relacja

Marlon Moraes wykoleił Jimmiego Riverę – pora na zmiany w rozpisce UFC 227

Marlon Moraes i Jimmie Rivera – a więc bohaterowie walki wieczoru, na którą z utęsknieniem czekały ich rodziny i przyjaciele – wykazali sporo zrozumienia dla nadwiślańskich fanów, kończąc zawody w ledwie 33 sekundy, dzięki czemu jeszcze przed 7 rano czasu polskiego było już po wszystkim.

Historia pojedynku nie jest skomplikowana. Słynący ze świetnych kopnięć Brazylijczyk urobił rywala wewnętrznym lowkingiem, później zamarkował kopnięcie tą samą – przednią – nogą, by ostatecznie wystrzelić po przekroku na głowę, kompletnie zaskakując Amerykanina. Seria uderzeń z góry – i po walce.

Tym samym szalona seria dwudziestu zwycięstw Rivery – lepszą mógł pochwalić się tylko Khabib Nurmagomedov – dobiegła końca. Dla Amerykanina jest to pierwsza porażka w dorosłym życiu, nie wliczając oczywiście tej z Denisem Bermudezem w ramach The Ultimate Fighter – poprzedniej doznał bowiem, będąc jeszcze nastolatkiem w drugiej potyczce w zawodowej karierze.

Warto mieć jednak w pamięci, że na którymś etapie każdej z dotychczasowych walk w oktagonie niesłynący z wybitnej defensywy Rivera znajdował się okrutnych tarapatach – rzecz jednak w tym, że nikt nie potrafił go dobić. Aż pojawił się Marlon Moraes, który niczym Damian Janikowski skontrolował jedną ręka naruszonego rywala, drugą kończąc jego wieczór.




Nie sposób nie odnotować, że Brazylijczyk zaczyna wyrastać na nie lada specjalistę od switch-kicków – treningi z Edsonem Barbozą procentują! – bo jest to już druga z rzędu walka, którą wygrywa w ten właśnie sposób.

Najważniejszy wniosek z tej potyczki jest jednak zupełnie inny – i dotyczy dwóch innych zawodników. A może raczej matchmakerów UFC? Otóż, pora wymienić Cody’ego Wrrr Garbrandta na Marlona Moraesa w starciu z TJ-em Dillashawem o złoto 135 funtów podczas lipcowej gali UFC 227.

Tak, wiem, No Love to nadal większe medialnie nazwisko od Brazylijczyka – ma tatuaże, klnie jak szewc, ma dobre serce, wydał książkę, jest wulkanem emocji – na ogół pierwotnych ale jednak, a do tego ma czym przyłożyć – co też zapewne stanowiło klucz do przyznania mu natychmiastowego rewanżu, ale… powiedzmy sobie szczerze, czy naprawdę różnica w sprzedaży PPV rzędu jakichś 50 tys. między walką Dillashawa z Garbrandtem i Dillashawa z Moraesem jest tego warta?

Cody Garbrandt może bić się w rewanżu – ale z Dominickiem Cruzem.

Gregor Gillespie o jedną walkę bliżej do przejścia do kategorii piórkowej

Trzeba się mocno wysilić, aby nie dostrzec najważniejszego wniosku płynącego ze zwycięstwa – już piątego z rzędu! – Gregora Gillespiego z Vincem Pichelem w co-main evencie gali.

Otóż, pomimo tego, że Gift wygrał walkę zapasami i ostatecznie poddał rywala w drugiej rundzie, nie sposób nie odnotować, że miał duże problemy z ułożeniem na plecach Pichela, jego zapaśnicze próby były chwilami stopowane z dziecinną łatwością, a po wszystkim sam nie ukrywał, że poziomem defensywy zapaśniczej i parterowej oraz tężyzną fizyczną From Hell mocno go zaskoczył.

Tak, właśnie tak. Zaskoczył go Vinc Pichel. 35-letni zawodnik, który nigdy nie przedrze się do czołowej piętnastki i nigdy nie wyróżniał się ani zapasami, ani grapplingiem, ani też siłą fizyczną. Którego najcenniejszym skalpem w zawodowej karierze jest… Joaquim Silva? W walce, którą zdaniem wielu przegrał…

Wracając do niezwykle skądinąd sympatycznego rybaka Gillespiegoe… Sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa – Gregor jak najbardziej może namieszać, ale w kategorii piórkowej. Tam jego zapasy, szybkość, technika i kondycja stanowić mogą zagrożenie dla czołówki dywizji. W kategorii lekkiej nie ma czego szukać – w końcu odbije się od kogoś jak od ściany i wtedy najpewniej zdecyduje się przenieść do 145 funtów.

Oczywiście – można wychodzić z założenia, że lepsze jest wrogiem dobrego, zwycięskiego składu się nie zmienia i tak dalej, ale nie ukrywam, że ze strony marketingowej ciekawie byłoby zobaczyć Gregora Gillespiego w kategorii piórkowej z nieskazitelnym rekordem. Że go tam zobaczymy – to pewne. Pytanie: czy z zerem na końcu?

Cwaniak David Teymur i sędzia kalosz

Rozpocznijmy od wniosku, który brzmi tak: David Teymur nie jest zawodnikiem na czołową piętnastkę kategorii lekkiej, choć piątym z rzędu zwycięstwem na rywala z tejże piętnastki sobie zasłużył.

Jeśli dosięga cię kilka razy soczystymi ciosami mały zapaśnik Nik Lentz, który na dodatek toczy z tobą w trzeciej rundzie wyrównany kickbokserski bój – a chwilami wręcz zamyka cię na siatce, zmuszając do salwowanie się chaotyczną ucieczką – to znaczy, że nie wszystko jest w porządku. Jeśli aby obronić się przed obaleniami tegoż zapaśnika, który przez lata bił się w 145 funtach, musisz wkładać mu palce w oczy i dwukrotnie chwytać się siatki, to znaczy, że twoja defensywa zapaśnicza w konfrontacji nieco lepszym zapaśnikiem – a takich w 155 funtach nie brakuje – na niewiele się zda.

Owszem, Teymur pokazał kilka ładnych kontr, mocne lowkingi, a niewykluczone, że w końcówce pierwszej rundy nabawił się też utrudniającego mu toczenie walki urazu, ale nie był w stanie zastopować ciągle metodycznie napierającego Lentza. Amerykanin przyjął jego wszystkie ciosy i kopnięcia – i nadal szedł do przodu.

Paniczne chwilami reakcje Szweda na przedzieranie się Lentza do półdystansu wyglądały nieporadnie. To nie wszystko, bo znienawidzony przez dziennikarski mainstream MMA Amerykanin – wszak nie ukrywa sympatii względem Donalda Trumpa – notował też sporo sukcesów ze swoją prawicą, kąsając nią słabnącego z każdą minutą walki – tym samym niepotrafiącego utrzymać rywala na dystans kickbokserski – Teymura.

Innymi słowy, jak psu buda Szwedowi należy się teraz przeciwnik z czołowej piętnastki kategorii lekkiej, ale piątkowym występem, że będzie w stanie nawiązać z nim walkę.

Przyznam też szczerze, że oglądając oktagonowe popisy Davida Teymura, do głowy nie raz, nie dwa przyszedł mi… Elias Theodorou.

Julio Arce – Next Big Thing w kategorii piórkowej?

Pisałem to po poprzedniej walce Julio Arce

Ale napiszę raz jeszcze… Mający kolumbijskie korzenie 28-latek to materiał na czołową piętnastkę. Dobre warunki fizyczne – nawet pomimo tego, że przez lata bił się w 135 funtach – odwrotna pozycja, doskonała praca na nogach, niezwykle czysty i precyzyjny boks, bite z luzu ciosy zarówno w kontrze, jak i przy inicjowaniu ataku, twardy charakter, świetna kondycja, solidna szczęka.

Byłem pod wrażeniem jego występu z Danielem Teymurem – rozegrał walkę po profesorsku. Niczym lata temu Jose Aldo, pierwszą rundę poświęcił na rozczytanie rywala – przyjmując być może za dużo niskich kopnięć, ale z czasem je kontrując – by w drugiej kompletnie już przejąć stery pojedynku w swoje ręce, walcząc zarówno ślicznie od strony technicznej, jak i niezwykle dojrzale. A trzecia? Udowodnił w niej, że radzi sobie też bardzo dobrze w parterze.

Owszem, Teymur to nie jest zawodnik, którego pokonanie stanowi jakiś wielki wyczyn czy przepustkę do wielkiej kariery – Daniel jest bowiem nawet bardziej oktagonowo ograniczony od swojego brata Davida – ale sposób, w jaki rozmontował go Arce, był imponujący.

Jednym zdaniem

  • Ubiwszy Jake’a Ellenbergera – który nie ma już w oktagonie do zaoferowania nic – również będący na ostatniej prostej kariery Ben Saunders kompletnie odleciał w wywiadzie po walce – ale miło było oglądać jego eksplozję radości
  • Dominick Cruz (dla ubogich) kategorii ciężkiej Daniel Spitz pokazał w starciu z Walterem Harrisem kilka przebłysków, ale bliską zeru aktywność – jak się jednak okazało, w pierwszych 30 sekundach złamał rękę
  • Sam Alvey i Gian Villante dali walkę prawie tak słabą jak 95% w dywizjach kobiecych – ale Uśmiechnięty w pewnym stopniu uratował ją groteskowym wywiadem w oktagonie
  • To nie był udany wieczór dla Jarreda Brooksa – wbrew obiegowym opiniom mocno przeciętnego zawodnika – najpierw dokonał samonokautu, aby następnie poprawić go medialnym samozaoraniem
  • Nathaniel Wood zaprezentował chwilami bardzo dobre, szybkie i precyzyjne ręce, ale gdy po kilku ciosach Johnny’ego Eduardo ustawił się pod siatką, tam czekając na wymiar kary, miałem wrażenie, że jednak miał dość – a to niedobrze!
  • Walk muszych nie może sędziować Dan Miragliotta – nie sposób podchodzić do nich wtedy poważnie
  • Jimmy Smith nigdy nie był moim przyjacielem

*****

Garbrandt, Alvarez i inni reagują na nokaut Marlona Moraesa

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button