UFC

Oktagonowy artysta i faux pas nowego mistrza – czyli cztery wnioski po UFC 227

Dominacja TJ-a Dillashawa, detronizacja Demetriousa Johnsona i wiele innych – jak zapamiętamy galę UFC 227? Jakie wnioski wyciągniemy?

Jedna z najlżejszych gal PPV w historii UFC – cholera wie, czy nie najlżejsza – jest już za nami. Jak zapamiętamy UFC 227 w Los Angeles, gdzie walczono o dwa pasy mistrzowskie najlżejszych dywizji męskich?

Wąż dopełnia dzieła zniszczenia

Nie chcę kopać leżącego, więc… pozwólcie, że poszturcham tylko wszystkich tych, którzy przed pierwszą i drugą walką TJ-a Dillashawa z Codym Garbrandtem zachwycali się boksem tego ostatniego. I nie chodzi tylko o mniej lub bardziej niedzielnych fanów, bo pod wrażeniem kunsztu pięściarskiego No Love były też nie tylko światowe tuzy dziennikarskie – pół biedy z nimi, bo oni nigdy nie wgryzali się w technikalia – oraz przede wszystkim wszelkiej maści analitycy.




Tymczasem naprawdę nie trzeba wiele, aby dostrzec dramatyczne ograniczenia w rzemiośle bokserskim Cody’ego Garbrandta. Były one widoczne nawet w jego pojedynku z Dominickiem Cruzem, który uchodzi – kompletnie niezasłużenie – za majstersztyk w wykonaniu złośliwca z Team Alpha Male.

Dramatycznie ubogi arsenał, 90% ciosów bitych z pełną mocą, tyle samo wyprowadzanych z wysokości bioder, brak lewego prostego, kompletny szał przy wyprowadzaniu ataków, wołająca o pomstę do nieba defensywa…

Nie ukrywam jednocześnie, że żal mi trochę tego chłopa, bo jak mentalnie twardogłowy by chwilami nie był w swoich medialnych wygibach poza oktagonem – szczególnie w drodze do pierwszej walki – to jednak nikt nie zarzuci mu braku serca, poświęcenia, pasji do tego, co robi. Zależy mu.

Jego perspektywy nie wyglądają jednak najlepiej – i nie chodzi nawet o dziury w jego oktagonowej grze, bo część z nich może przecież załatać. Chodzi o jego zdrowie. Kilka lat temu Cody miał bowiem poważne problemy zdrowotne – zawroty głowy i temu podobne symptomy – które zmusił go do wielomiesięcznej przerwy. Niewykluczone, że była to pochodna ciosów, jakie zainkasował. Nie ulega wobec tego wątpliwości, że dwa nokauty, jakie zafundował mu TJ, dobrze na jego zdrowiu – o lichej już na tym etapie kariery odporności szczęki nie wspominając – się nie odbiją.

Wyniki UFC 227: TJ Dillashaw demoluje Cody’ego Garbrandta – video

A Wąż? Jak to Wąż. Geniusz. Prawdziwy oktagonowy artysta, który potrafi malować najrozmaitsze obrazy przed swoimi rywalami, kompletnie ich chwilami hipnotyzując.

Przed czterema laty – i wielokrotnie później – rozkładałem jego styl walki na części pierwsze, a pomimo tego nadal jego walki oglądam z nieskrywanym zachwytem. Mnogość opcji, jakimi dysponuje w każdym obszarze walki, jest nieprawdopodobna. Wszystko to wsparte łamanym jak sam skurwysyn rytmem, wyborną techniką, niebywałą finezją i chłodną głową.

Nie ukrywam też, że bardzo cieszę się, że TJ Dillashaw patrzy z dystansem na potencjalny pojedynek z Henrym Cejudo, słusznie konstatując, że Demetriousowi Johnsonowi należy się trylogia jak psu buda.

Nieszczególnie ciekawi go też rewanż z Dominickiem Cruzem – i również ma rację! Przed tą dwójką – Posłańcem i Dominatorem – w kolejce do złota z całą pewnością są bowiem Marlon Moraes oraz Raphael Assuncao.

Koniec panowania Demetriousa Johnsona – Joanna Jędrzejczyk unosi brew

Pojedynek Demetriousa Johnsona z Henrym Cejudo był wyrównany – z którejkolwiek strony by na niego nie spojrzeć. Można czynić argumenty na rzecz jednego bądź drugiego zawodnika. Johnson trafiał częściej, głównie lowkingami, natomiast Cejudo napierał, notując kilka obaleń, z których poza kontrolą niewiele jednak wynikało.

Wyniki UFC 227: Henry Cejudo sensacyjnie detronizuje Demetriousa Johnsona

Nowemu mistrzowi należą się wielkie brawa, szczególnie że już w pierwszej rundzie wydawało się, że jego staw skokowy został kompletnie pogruchotany i powtórzy losy Michaela Chandlera czy Jamiego Varnera. A jednak się skurczybyk zawziął, przetrwał i wrócił.

W rezultacie można teraz czynić argumenty na rzecz tezy, że Henry Cejudo to najbardziej utytułowany zawodnik MMA w historii sportów walki – nie dość bowiem, że zdobył teraz złoto UFC, to przecież w 2008 roku wygrał też złoto olimpijskie w Pekinie w zapasach w stylu wolnym.

Mighty Mouse zachował natomiast pełną klasę po pierwszej od siedmiu lat porażce, która przekreśliła jego rekordową serię 11. obron złota. No, prawie pełną klasę, bo jednak konferencję prasową rozpoczął od… zwrócenia uwagę na to, że w drugiej bądź trzeciej rundzie nabawił się kontuzji kolana – w wyniku próby zapaśniczej Cejudo – oraz prawdopodobnie pogruchotał stopę od lowkingów. Ekhm…

Co dalej z oboma?

Cejudo postanowił kuć żelazo póki gorące, zaraz po niejednogłośnym wypunktowaniu wieloletniego dominatora, który ubił go jak psa w pierwszej walce, rzucając wyzwanie – jak się okazało – Dillashawowi. Ba, temat podchwycił po gali Dana White, uznając walkę za bardzo ciekawą.

Nie powiem – byłym absolutnie zachwy… tj. oczywiście – zażenowany. Miejmy litość i elementarny szacunek. Mighty Mouse powinien teraz otrzymać najbardziej w historii MMA zasłużone rewanżowe – tercetowe – starcie z Posłańcem.

A dlaczego Joanna Jędrzejczyk uniosła brew? Otóż, Demetrious Johnson podczas konferencji prasowej stwierdził, że sędziowie nie wiedzą, jak punktować lowkingi.




Renato Moicano gnębi Cuba Swansona na trzy sposoby – knockdownem, poddaniem i hołdem

Przyznam, żal mi się zrobiło Cuba Swansona – ale nie tylko dlatego, że zgodnie z przewidywaniami przegrał z Renato Moicano. Gdy bowiem Brazylijczyk padał mu do stóp po walce, niemalże je całując, miałem deja vu z walki… Yoela Romero z Luke’iem Rockholdem.

Rozumiem – duch sportów walki, szacunek, brazylijskie emocje i tak dalej… Ale, Panie Moicano, co byś Pan zrobił po ewentualnym zwycięstwie z, powiedzmy, Jose Aldo?

Wyniki UFC 227: Renato Moicano ubija i dusi Cuba Swansona – video

Tak czy inaczej, Renato to bardzo dobry zawodnik, który mocno rozwinął się stójkowo od czasu swojego debiutu w UFC – wówczas był przede wszystkim parterowcem. Widać też jego dużą wszechstronność i mądre, taktyczne podejście do walki – nie zawsze jest przez to najbardziej efektownym fighterem w oktagonie, ale niemal zawsze (bo nadal od wielkiego dzwona ma tendencję do ostrych wymian w półdystansie) walczy tak, aby wygrać.

Rewanżowe starcie z Brianem Ortegą o tymczasowy pas mistrzowski kategorii piórkowej, które zaproponował w oktagonie, nie ma oczywiście najmniejszego sensu na tym etapie, ale Brazylijczyk niewątpliwie włączył się do gry o najwyższe cele w dywizji.

Po gali dowiedzieliśmy się też, jak wygląda nowy kontrakt Cuba Swansona z UFC, który podpisał po dwóch porażkach. Otóż, amerykański weteran zarabia teraz $90 tys. za występ oraz dodatkowe $40 tys. za zwycięstwo. Innymi słowy, żadna inna organizacja nie była gotowa zaoferować mu więcej. Szału nie ma – zamiast tego jest natomiast trzecia z rzędu porażka i skomplikowana sytuacja przed kolejną potyczką.

Rzeźnik Munhoz, twardziel Johns

Lubię oglądać walki Pedro Munhoza. Walczy w sposób przewidywalny, ale jednocześnie bardzo efektowny – jest jak pitbul, który ciągle idzie do przodu, atakuje atomowymi lowkingami, wpada w półdystans, rozpuszcza pięści, a w kontrze na obalenia szuka gilotyny – choćby i jednorękich, jak ta spektakularna w walce z Robem Fontem. Do tego jest w swoich poczynaniach niezmordowany – potrafi przyjąć masę uderzeń, ani na chwilę nie zmniejszając presji.

Wyniki UFC 227: Pedro Munhoz zdemolował lowkingami Bretta Johnsa – video

Bretta Johnsa zdemolował – choć Walijczykowi należą się wielkie brawa, bo pomimo gargantuicznych obrażeń nóg i korpusu, jakie zafundował mu Brazylijczyk, pozostał w grze do końca, świetnie broniąc się też przed firmowymi gilotynami rywala.

Nie ukrywam, że aż zadumałem się nad tym, gdzie w grze o złoto 135 funtów znajdowałby się teraz Pedro Munhoz, gdyby nie dyskusyjna porażka niejednogłośną decyzją z Johnem Dodsonem. Miałby bowiem wówczas na koncie sześć wiktorii z rzędu.




Jednym zdaniem

  • Gdyby wszystkie walki w kategorii muszej wyglądały jak ta Alexa Pereza z mini Justinem Gaethje, dziś – a w zasadzie do wczoraj – Demetrious Johnson byłby Bogiem
  • Sheymonie Moraesie – masz potencjał, chwilami przypominasz Edsona Barbozę z tymi kopnięciami po przekroku – ale te palce w oczy…
  • Polyana Viana wykolejona szybciej niż Paige VanZant – ale jeśli stójkowo zatrzymujesz się na czasach Royce’a Gracie, trudno się dziwić
  • Kevin Holland to kompletny świr – rozbijany w parterze, ledwie żywy, ale drze się do Thiago Santosa: „Hey, I’ve got an idea… Maybe…”. Nastawienie chłop więc ma – czekamy, aż doszlusują umiejętności

*****

UFC 227 – wyniki i relacja

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button