UFC

Conor, Floyd, szlachcice, puryści i frajerzy

Co dla świata MMA i świata boksu oznacza starcie Conora McGregora z Floydem Mayweatherem Juniorem?

Gdy kilkanaście miesięcy Conor McGregor i Floyd Mayweather Jr. zaczęli wymieniać pierwsze medialne razy – jeszcze trochę jakby nieśmiało, zdając sobie być może sprawę, że obaj są z innych bajek i szanse na to, by słowa zamienili na czyny, są marginalne – największe dziennikarskie tuzy MMA i boksu jęły prześcigać się w wyśmiewaniu całej idei, nieznoszącym sprzeciwu tonem obwieszczając, że, lekko upraszczając: „ni cholery”. By nie rzec dosadniej.




Pierwszy skryba bokserski Dan Rafael jeszcze w grudniu zeszłego roku przekonywał:

Powtarzam od czasu, gdy po raz pierwszy wspomniano o tej walce: nie ma szans. Zero. Z miliona powodów.

Wtórował mu niezależny od niedawna guru dziennikarskiego świata MMA Ariel Helwani, na Twitterze obwieszczając:

Nie ma ani krzty prawdy w opowieściach o walce McGregor-Mayweather. Nie wierzę, że ludzie dają się nabrać na ten nonsens.

Dziś, przydybani przez fanów, którzy chętnie wypominają im tamten sceptycyzm, tłumaczą zgodnie: „nie było w wóczas żadnych przesłanek wskazujących na to, że do walki może dojść”.

Niewykluczone, że mają rację.

Conor McGregor u Conana O’Briena w lipcu 2015 roku

A jednak stało się. Największy w historii gwiazdor MMA, irlandzki fenomen medialny i oktagonowy, historyczny mistrz dwóch kategorii UFC i legenda za życia Conor McGregor wejdzie do ringowego królestwa uznawanego za najlepszego boksera na świecie, niepokonanego Floyda Mayweathera Juniora.

Pojedynek został oficjalnie zapowiedziany i potwierdzony na 26 sierpnia w Las Vegas w hali T-Mobile Arena.

Obaj zawodnicy już wiele miesięcy temu rozpoczęli medialny ostrzał artyleryjski, przygotowując grunt pod pójście na pięści. Jak na wybornych biznesmenów przystało, odegrali swoje role wybornie, przekonując publikę, że – jak to w sportach walki – wszystko się może zdarzyć.

Irlandczyk zatem z charakterystycznym dla siebie tupetem kpił z Amerykanina, przypominając, że ten jest już stary, nie walczył od dwóch lat, dysponuje gorszymi warunkami fizycznymi, miał problemy z mańkutami. Jego trener John Kavanagh swoim zwyczajem podszedł do tematu z jeszcze innej strony, przekonując, iż fakt, że jego podopieczny wywodzi się z MMA i brakuje mu bokserskich nawyków, stanowi jego… atut! Będzie nieprzewidywalny! Ot co!

Mayweather natomiast obie te narracje wzmacniał, z szacunkiem wypowiadając się o umiejętnościach bokserskich Irlandczyka, przekonując, że na pewno nie będzie to dla niego spacerek, a wreszcie ostatnio przebąkując, że po długiej przerwie nie jest w najlepszej formie. Ba, wziął się nawet za sparingi bokserskie z walczącym w UFC Kevinem Lee, aby „zrozumieć, jak do boksu podchodzą zawodnicy MMA”. Ha!

Floydowi wtóruje CEO Mayweather Promotion Leonard Ellerbe, który powtarza za Daną Whitem: „Gdy trafia cię Conor, padasz na deski”, przekonując, że Mayweather będzie musiał mieć się na baczności.

I, jak potwierdza wczorajsza ankieta FOX Sports (poniżej), wielu dało się zwieść narracjom obu rywalizujących obozów.

Bukmacherzy podeszli jednak do tematu na chłodno, w roli gigantycznego faworyta dopatrując się Mayweathera. I – z której strony by nie spojrzeć – trudno im się w najmniejszym stopniu dziwić.

Sami zastanówmy się, ile szans dawalibyśmy światowej klasy pięcioboiście w olimpijskim basenie z Michaelem Phelpsem? Prawdopodobnie żadnych. I tutaj jest podobnie.

Wszystkie wspomniane słabe strony Mayweathera – wiek, długa przerwa, warunki fizyczne, problemy z mańkutami – i mocne strony McGregora – wiek, etap kariery, mocny cios, nieprzewidywalność, mentalność – nie równoważą się. Floyd zjadł zęby na obijaniu najlepszych na świecie bokserów, którzy poświęcili swoje całe życie tej jednej dyscyplinie. Upokarzał ich.

McGregorowi nie starczy życia, aby to nadrobić.

Zwłaszcza, że z technicznego punktu widzenia odwrotne ustawienie Irlandczyka niewiele tutaj znaczy – Amerykanin bowiem, owszem, miewał problemy z mańkutami, ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach… Otóż, Floyd nie do końca potrafił sobie radzić z ich prawymi prostymi (jabami). Rzecz natomiast w tym, że w swoich potyczkach w oktagonie McGregor praktycznie w ogóle nie korzysta z tego rodzaju uderzeń!

Namiastkę tego, jak może wyglądać walka, pokazały fragmenty sparingu Conora McGregora z Chrisem Van Heerdenem – bokserem z krwi i kości, który stoi jednak o trzy klasy niżej od Floyda Mayweathera Juniora, a pomimo tego bawił się chwilami z Irlandczykiem jak z uczniakiem.

https://www.youtube.com/watch?v=etWbCUQ_68w

Tu i ówdzie spekuluje się, że limit wagowy 154 funty, w jakim odbędzie się walka, faworyzuje Irlandczyka – a przynajmniej jest dla niego korzystniejszy. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Notorious będzie wyraźnie większy od Mayweathera. Zapomina się jednak, że wraz z tymże właśnie limitem zwiększyły się też rękawice – obaj będą walczyć w 10-uncjowych. I – rzecz jasna – nie ma w tym żadnego przypadku. Nawet biorąc pod uwagę gargantuiczne różnice techniczne między oboma zawodnikami, Mayweatherowi odpowiada walka w większych rękawicach. Tak na wszelki wypadek!

Gdzieniegdzie pojawiają się też szalone pomysły, wedle których Notorious powinien kopnąć albo zdzielić łokciem rywala, przegrywając przez dyskwalifikację, ale – hola, hola! Tego typu techniki są zabronione kontraktowo i jeśli Irlandczyk którejś z nich spróbuje, straci furę pieniędzy, co obwieścił Dana White. Taka opcja nie wchodzi zatem w grę.

1-0

Środowisko bokserskie – że takim mianem pozwolę sobie określić Dana Rafaela oraz jego bliższe i dalsze otoczenie – już teraz dezawuuje walkę na wszystkie możliwe sposoby, przekonując, że jeśli Mayweather wygra – cóż, był to jego psi obowiązek. To nie wszystko jednak, bo najciekawsze jest to, że i scenariusz, w którym jakimś cudem to jednak ręka Irlandczyka wędruje w górę, zdaniem Rafaela i spółki nie wpłynie na boks, o czym rozpisywał się na łamach ESPN.

Zmysły postradali, zachowawczy żartownisie.

Jasne. Nie mam żadnych wątpliwości, że – pofantazjujmy na chwilę – zwycięstwo McGregora w bokserskim świecie zostanie skwitowane stwierdzeniami: „przypadek, Floyd był zardzewiały, lucky punch”. To pewne. Trzeba bronić swojego. Elitarnego boksu przed barbarzyńskim MMA. Boks znajdzie wiele powodów, aby zdyskredytować tę sensację, na ewentualność czego – jak widać – już przygotowuje sobie grunt.

Rzecz jednak w tym, że na nic się to zda, bo już teraz medialna siła Conora McGregore jest monstrualna. Jeśli – jakimś cudem, powtarzam – ubije Mayweathera, upokorzy cały świat bokserski. Zmiażdży. Przeżuje, wypluje i zdepcze na miazgę.

Wyobrażacie sobie, co powie gadatliwy Irlandczyk, jeśli zostawi w pokonanym polu nietykalnego Mayweathera? Świat – nie tylko bokserski – zatrzęsie się w posadach. Największe redakcje świata będą się zabijały o wywiady z McGregorem, w których ten nie zostawi suchej nitki na całym tym boksie. I, co najlepsze, będzie miał do tego podstawy.

Już teraz Mayweather może czyścić buty McGregorowi pod względem siły medialnej – a przynajmniej tej w social mediach, a konkretnie – na Twitterze. Porównajmy wczorajsze ogłoszenie walki przez obu zawodników.

Conor – 6,6 tys. odpowiedzi, 233 tys. RT, 396 tys. FV
Floyd – 3,4 tys. odpowiedzi, 92 tys. RT, 97 tys. FV

A wszystko to, pomimo iż to Amerykanin ma (jeszcze) o kilka milionów więcej „śledzących”!

Czy boks „zginie”, jeśli McGregor wyjdzie z ringu z tarczą? Nie. Ale dostanie obuchem w łeb tak mocno, że będzie potrzebował wiele czasu, aby dojść do siebie, a żółć, z jaką fani i dziennikarze „elitarnego boksu” wypowiadać będą się o MMA, przekroczy wszelkie dopuszczalne normy.

Co stanie się z Conorem? Ano, zwycięstwo na pewno nie przybliży go do powrotu do MMA. Irlandczyk zawsze podąża za czymś większym, coraz większymi pieniędzmi – a po pokonaniu Mayweathera nic takiego na horyzoncie nie widnieje.

50-0

O wiele bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest oczywiście zwycięstwo Amerykanina, który pokonując Irlandczyka, zostawi w pokonanym polu Rocky’ego Marciano, szlifując swój rekord do astronomicznego 50-0. A że przeciwko rywalowi z rekordem 0-0? Bywa!

Czy natomiast na porażce Irlandczyka straci MMA? Być może – pod warunkiem, że Notorious nie wróci już do oktagonu. MMA straci wówczas największą gwiazdę i kapitalnego zawodnika.

Mimo wszystko jednak nie przekreślałbym scenariusza, w którym McGregor po porażce z Mayweatherem wraca do oktagonu UFC, aby walczyć za 1/10 tego, co zarobi w starciu z Amerykaninem. Jest w szczycie formy, uwielbia blask fleszy, ma jeszcze wiele do ugrania, nie będzie chciał rozstawać się ze sportami walki po porażce.

Zresztą, grzechem byłoby nie odnotować, że Irlandczyk – pomimo buńczucznych zapowiedzi, że rozbije Floyda w pył – regularnie ściele sobie grunt pod miękkie lądowanie na wypadek wyjścia z ringu na tarczy. Temu właśnie służy, skądinąd słuszne, przypominanie, że boks to ograniczona formuła walki, że to on wchodzi do sportu rywala – a nie odwrotnie. Dla niego przetrwanie pełnych 12 rund pewnie nie będzie osobistym sukcesem – bo prawdopodobnie naprawdę wierzy, że pokona Mayweathera – ale będzie nie lada sukcesem dla MMA i – mimo wszystko! – swego rodzaju potwarzą dla boksu.

Nie znaczy to jednak w żadnej mierze, że McGregor niczym nie ryzykuje. Jeśli zostanie upokorzony i rozbity – a na papierze właśnie na to się zanosi – jego medialna gwiazda delikatnie przygaśnie, nawet pomimo tego że nikt zdrowo myślący nie daje mu większych, by nie rzec: żadnych, szans. Oczywiście, zrekompensuje sobie tę medialną rysę dodatkowymi $100 milionami na koncie, co – biorąc pod uwagę, że cztery lata temu przed debiutem w UFC wziął jeszcze ostatni zasiłek w kwocie $235 – jest kwotą spektakularną. Innymi słowy, rachunek zysków i strat na pewno będzie się zgadzał.

Za tym, że McGregor na okoliczność porażki jednak nie rozstanie się z UFC, przemawia także chłodna kalkulacja ze strony amerykańskiego giganta, który gotowy jest „poświęcić” swoją największą gwiazdę, doskonale zdając sobie sprawę – wbrew zaklęciom wypowiadanym przez Danę White’a – że szanse na wiktorię są iluzoryczne.

Na całym procederze UFC zarobi około – wedle różnych spekulacji – $70 do $100 milionów dolarów. Jeśli bowiem przyjąć za zgodne z rzeczywistością szacunki ESPN, wedle których Manny Pacquiao na walce z Floydem zarobił $150 milionów, to podobnie może być w przypadku UFC i Conora – z tym, że muszą się oczywiście podzielić.

Rzecz jednak w tym, że jedna walka Conora McGregora w oktagonie oznacza dla organizacji – przy założeniu sprzedaży PPV na poziomie 1 miliona, co w przypadku Irlandczyka jest standardem – zarobek rzędu około $30 milionów (PPV + wpływy z biletów + sponsoring). Innymi słowy, upraszczając i zaokrąglając, trzy walki Notoriousa w MMA pozwalają UFC zarobić tyle samo co na starciu z Mayweatherem. Czy zatem spece od finansów z WME-IMG postanowili zrobić jeden duży skok w bok, oceniając, że wyjdą na tym korzystniej, nawet jeśli bezpowrotnie stracą Irlandczyka? Niewykluczone – ale wątpliwe.

Nie zapominajmy bowiem, że na Conora McGregora cały czas czeka Nate Diaz i choćby nie wiem, co się wydarzyło, to ze wsparciem machiny promocyjnej UFC i naturalnych talentów medialnych stocktończyka i dublińczyka ich trzecie starcie to gwarantowany co najmniej milion PPV. Czyli dla McGregora łącznie około $10 milionów. Niby grosze w porównaniu z tym, co zarobi za Mayweathera, ale…

Droga do gwiazd

O ile sama walka może od drugiej rundy – gdy już Mayweather rozczyta McGregora – wyglądać jednostronnie, to na pewno nie będzie tak wyglądała droga do niej. Notorious bowiem w szermierce na słowa w niczym nie ustępuje Mayweatherowi – a rzekłbym nawet z dużym przekonaniem, że go w tych elementach przewyższa, nawet jeśli jego „teksty” są w ogromnej mierze wcześniej przygotowane.

Irlandczyk niewątpliwie wykorzysta każdą okazję, aby zaatakować Amerykanina. Narracja, w której pojawi się motyw „damskiego boksera”? Pewnik.

Czym natomiast dysponował będzie Mayweather w swoich medialnych bojach? Nie do końca wiadomo, ale wydaje się, że zwiastunem może być poniższe nagranie.

Innymi słowy, Amerykanin będzie demonstrował swoją wyższość kasową, podkreślając, że cały ten przepych, którym chlubi się Irlandczyk, jest po prostu „wynajęty”, podczas gdy on chwali się tym, co rzeczywiście posiada.

Szlachcice, puryści, frajerzy i reszta

Od dawna fani oraz eksperci więksi i mniejsi podzielili się na kilka grup, mocno różniących się w swojej ocenie zestawienia McGregora z Mayweatherem.

Bokserska elyta dziennikarska nie szczędzi krytyki Mayweatherowi, przymykając oko na aspekty finansowe – w końcu im samym nie skapnie wiele, a być może: nic – jednocześnie zawodząc o upadku wartości sportowych, skoku na kasę, szarganiu tradycji.

Nieco inaczej wygląda to w środowisku dziennikarskim MMA – tamtejsze skryby rozumieją doskonale, że Notorious byłby głupcem, gdyby nie skorzystał z takiej okazji, a i Mayweather (podobno) nie przędzie już tak dobrze jak kiedyś i te $100-200 milionów pozwoli mu z powrotem wyjść na prostą. Jednak i w tej grupie – podobnie jak w bokserskiej, która najchętniej widziałaby Mawyeathera w starciu z innymi mocnymi bokserami – pojawia się tęsknota za popisami McGregora w oktagonie – szczególnie, że w kategorii lekkiej świetnych sportowo kandydatów do walki z Irlandczykiem nie brakuje.

Także opinie wśród fanów są mocno podzielone. Niektórzy podchodzą do walki z wielkim entuzjazmem, inni ze skrajną pogardą. Jedni chcą po prostu obejrzeć to wielkie wydarzenie – a takowym starcie Conora z Floydem z całą pewnością będzie – inni chcą zobaczyć upokarzanego Irlandczyka, jeszcze inni liczą na sensację.

Wszystkie te grupy łączy jedno – każdy to obejrzy. PPV, stream – bez znaczenia. Obejrzą.

Oczywiście, tu i ówdzie słychać purystów-szlachciców, co to zapowiadają, że nie zniżą się do poziomu takiego cyrku, ale… Szanujmy się. To nie Burneika vs. Popek. To najlepszy na świecie bokser kontra jeden z najlepszych – a z pewnością największy – zawodnik MMA w historii. To raczej Ali vs. Inoki.

https://www.youtube.com/watch?v=QS79C1XEqBc

Nie oglądając tej walki, udowodnisz jedynie, szlachcicu, że nie do końca nadążasz. A nadążać warto – choćby po to, żeby móc potem skrytykować. I można to zrobić, cały czas szanując tradycję.

Owszem, absolutnie nie wykluczam, że rzesze fanów o inklinacjach frajerskich – czyli oczekujący ringowej wojny -będzie okrutnie rozczarowanymi przebiegiem pojedynku. Zorientują się – może już po pierwszej rundzie? – że coś tu nie gra, że nie tak to miało wyglądać. „Za takie coś zapłaciliśmy 100 dolców?” – będą się zastanawiać, obserwując defensywno-kontrujący styl Amerykanina i pudłującego przeokrutnie Irlandczyka.

I co z tego?

Czy wolałbym obejrzeć starcie Conora McGregora z Tonym Fergusonem lub Khabibem Nurmagomedovem? Oczywiście! Bez dwóch zdań. Żyjemy jednak w takich realiach, w jakich żyjemy – stworzonych w głównej mierze właśnie przez Irlandczyka i jego podejście do sportu, przebojowość, animusz, brak medialnych hamulców i finansowe priorytety, jakimi się kieruje. A mając na uwadze jego dokonania, jego narrację, jego historię, jego cele, biorąc pod uwagę wszystko, co sobą reprezentuje, starcie z Mayweatherem stanowi naturalny krok w jego karierze. Musiało do niego dojść.




Całe przedsięwzięcie będzie prawdopodobnie monumentalnym przerostem formy nad treścią, wartości medialnych nad sportowymi. Biorąc jednak pod uwagę, jak majestatyczna będzie rzeczona forma, jak lśniące będzie opakowanie, jak kapitalna droga do zwieńczenia, którym będzie realna – zapewne jednostronna, ale jednak realna – walka, trudno przejść obok pojedynku Conora z Floydem obojętnie, nie robiąc jednocześnie z siebie albo kompletnie oderwanego od rzeczywistości dziwoląga strojącego się dla niepoznaki w piórka purysty, albo frajera, który naprawdę wierzył, że na tych etapach swoich karier celem irlandzko-amerykańskiego duetu jest rozbijanie kolejnych pretendentów w swoich dyscyplinach.

*****

300 PLN dla zwycięzcy – UFC FN 111

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button